Początek reportażu zapowiedzianego w tym artykule. Dziś jedziemy na północ izraelskich Wzgórz Golan i spotykamy się z lokalną kulturą.
Spotkanie
Z Kawiakiem spotkaliśmy się na lotnisku w Tel Awiwie. Tego dnia mieliśmy jechać do Madżdal Szams na północnych Wzgórzach Golan. Czekaliśmy więc na druza, Hadiego, który miał nas odebrać, jednak przez dłuższy czas nikt się nie pojawił.
- Ten koleś, który ma przyjechać, to kiedy będzie? - pytam. - Właśnie nie wiem, kurna, stary, próbuję się do niego dodzwonić, na telefon, na Whatsapp, na Facebooku i nic. Kompletnie nic, jakby wyłączył telefon. - Masz jakiś plan awaryjny? - Czekaj... zadzwonię do jego ziomka z Berlina. - Z Berlina? - Tak, byliśmy razem na Islandii. - Na Islandii... Dobra, nie pytam nawet.
Druzowie i Wzgórza Golan
Warto w tym miejscu wyjaśnić, że nasz lokalny "ziomek" jest Druzem. Druzowie to mniejszość etniczna i grupa wyznaniowa, która zamieszkuje Liban, izraelskie Wzgórza Golan, oraz Syrię. Pomimo granic druzowie są jednością i można nawet powiedzieć, że i rodziną. Ich wyznanie bazuje na religii muzułmańskiej, choć ma też wpływy chrześcijaństwa, a oni sami uważają, że wszyscy Druzowie są potomkami Jetro - biblijnego teścia Mojżesza. Dlatego właśnie Druzem nie można zostać, Druzem trzeba się urodzić. Nie można się w żaden sposób przechrzcić, a sami Druzowie według swojej kultury nie powinni mieszać swojej krwi z innymi grupami etnicznymi. Cała ta mozaika kultur i religii jest co najmniej mówiąc wyjątkowa, o czym przekonaliśmy się w ciągu najbliższych dni.
Same Wzgórza Golan to region, który zalicza się do granic Izraela, ale Druzowie często mówią wprost, że są pod izraelską okupacją i właśnie tak się czują. To miejsce ma też bardzo duże znaczenie strategiczne i w dodatku przebiega tu jedyna granica między Izraelem a Syrią. Z tego względu wzgórza były i są niemym świadkiem wojen i konfliktów między dwoma zwaśnionymi narodami, a Druzowie znajdują się w samym środku tej beznadziejnej sytuacji. Jedną z rozgrywających się tu wojen była wojna sześciodniowa, o której cały artykuł napisał parę dni temu Kawiak. Przeczytacie go tutaj.
Sami starają się zachowywać neutralność, nie przyjmują żadnego obywatelstwa, a wielu z nich jest nawet zwolnionych z obowiązkowej w Izraelu służby wojskowej. Pozostali tworzą Druzyjski Oddział Zwiadowczy w Siłach Obronnych Izraela. Jak widać, nawet ci idący do wojska wykonują jedynie zadania zwiadowcze, więc nie są wcieleni w oddziały, które mogłyby iść na front i bezpośrednio przyczyniać się do śmierci ludzi. Wszystko zgodnie z ich religią i przekonaniami.
Organizacja
Najważniejsza w tym wątku będzie jednak ich barwna kultura.
- I jak? Wiesz coś? - pytam stojąc z Kawiakiem na lotnisku. - Nic nie wiem. Nie będziemy na nich czekać jak nawet nie wiemy, czy jadą. Wiesz jak stąd dojechać do miasta? - Jasne. 18 szekli za dupę w pociągu i jedziemy. - No to jedziemy. Byłem w Izraelu dzień wcześniej, stąd wiedziałem co i jak. - Wczoraj jak jechałem tym pociągiem, to poczułem się całkiem swojsko. - Co? Brudne kible, tłok i śmierdzi? - Nie... z tym w porządku, nawet mają darmowe WiFi, ale pociąg był jakoś znajomo spóźniony pół godziny.
Jadąc do zupełnie obcego kraju nigdy nie wiemy czego się spodziewać, a tutaj przynajmniej wiedziałem już, że druga Japonia to to nie jest i pociągom to się tu nie śpieszy.
Dopiero kiedy wchodziliśmy na peron do Kawiaka zadzwonił Hadi, powiedział, że przyjechał z ojcem i czekają na parkingu. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że w Izraelu można dostać 100% zwrotu za niewykorzystane bilety kolejowe, trzeba tylko odstać swoje przy okienku informacji. Ma się przy takiej sytuacji z umawianiem poczucie nerwowego zamieszania i straty czasu z powodu niezorganizowania.
Później okazało się, że absolutny brak organizacji (jak z odbiorem z lotniska) i kompletny brak pośpiechu (jak z pociągami) to stała część życia w tym miejscu. Myśleliśmy, że to w większości dotyczy tylko Druzów, ale nasz izraelski znajomy, Moran, powiedział nam kilka dni później: "Nieee... to my wszyscy tak mamy! W Izraelu jest normalne, że mówisz, że będziesz za pięć minut i przychodzisz jutro.".
Nie wiem, czy odnajdujecie się w tej sytuacji, ale dla nas to nie była "różnica kulturowa", tylko istne zderzenie z zupełnie innym światem. Nie pierwsze i nie ostatnie zresztą.
Moran i jaskinie
Jeśli jesteśmy już przy temacie Morana: po drodze z lotniska pojechaliśmy właśnie do niego. To facet, z którym Kawiak nawiązał kontakt przez internet umawiając nas na kilka eksploracji izraelskich dziur. Moran jest speleologiem i wielkim zapaleńcem we wszelkich kwestiach związanych z jaskiniami, a w szczególności jest specjalistą od ich penetracji. Wytłumaczył nam co będziemy robić, gdzie będziemy schodzić i czego możemy się spodziewać.
Niemałe wrażenie zrobiły na mnie artefakty, które nam pokazał. W jaskiniach odkrywał wiele rzeczy, wszystkie skrzętnie dokumentował i przekazywał do państwowych instytutów, ale w nagrodę pozwolono mu zostawić sobie dwie drobne rzeczy. Mały, pięknie oszlifowany koralik zrobiony z kamienia i część szaty rzymskiego legionisty. W czystych słowach może nie brzmieć to oszałamiająco, ale trzymaliśmy w tej chwili w rękach rzeczy, które powstały jeszcze przed naszą erą. Naprawdę cholernie dawno temu i wartość takiego znaleziska jest naprawdę kosmiczna. Nie chodzi nawet o pieniądze, chodzi o fakt tego, że to przetrwało dwa, czy trzy tysiące lat i wciąż, metaforycznie, poszłoby na allegro jako "używane", ale nie "zniszczone".
Tu pierwszy raz spotykamy się z kolejnym elementem kultury Izraela.
- Napijecie się kawy? - Pyta Moran. - Ja nie pijam kawy - odpowiada Kawiak. - Ja nie mogę - mówię. - Uuuu a dlaczego? - Zdziwiony pyta Moran. - Ja nie przepadam - kwituje Kwiak - Ja ze względu na zdrowie. - Aha, rozumiem, OK - odpowiedział, po czym postawił przed nami dwie szklanki kawy.
- Wypijcie, spróbujcie chociaż, pół szklanki nie zaszkodzi, a drugie pół to i tak fusy, to tego nie pijcie.
Jak widać kawy w Izraelu się nie odmawia, nie ma nawet sensu próbować.
Jedzenie
Po drodze do Madżdal ojciec Hadiego zabrał nas na "najlepszą szawarmę w Izraelu". Specjalnie i tylko po to nadłożyliśmy drogi i pojechaliśmy do Hajfy.
To co stanęło przed nami na stoliku to było kolejne zaskoczenie tego dnia. Calutki stół był zastawiony talerzykami z przysmakami. Hummus, rzepa kiszona w soku z buraków, pikantne kalafiory w kurkumie, ser labane, kiszone oberżyny i cała gama smakowitości, którą w przeważającej części jemy nie używając sztućców. Widelce "dla lamusów z Europy" oczywiście są, ale staramy się nie odstawać, więc rwiemy pieczywo na małe kawałki i nabieramy nim jedzenie z kolejnych talerzy, bo tak to się tutaj robi.
Jedzenie w odległych krajach może często zaskoczyć, a tutaj mamy mieszankę kuchni śródziemnomorskiej, do której w Polsce jesteśmy przeważnie przyzwyczajeni i arabskiej, bogatej w różnego rodzaju kiszonki, co też jest dla nas całkiem naturalne, więc smakowo odnajdujemy się świetnie i nie musimy bać się o podróżnicze rewolucje żołądkowe związane z nieprzystosowaniem układu trawiennego do obcej kuchni. Jeśli będziecie kiedyś w Izraelu, to bierzcie wszystko i jedzcie śmiało, nie zawiedziecie się.
Wstydliwe kwestie...
Zanim dojechaliśmy na miejsce, Hadi uprzedził nas przed jedną rzeczą.
- Zanim dojedziemy to muszę Wam powiedzieć jak to wygląda u nas... no... z dziewczynami. - Są małe, grube i jak się je zostawi na słońcu to na plecach rosną im włoski? - śmieszkujemy sobie. - Nie, nie, nie to... chodzi o to, że... - Że... - No że nie za bardzo jest dobrze widziane jak się, wiecie... - Bałamuci przypadkowe laski w kiblu w knajpie? - dobry humor nas nie opuszcza. - Nie! To w ogóle nie wchodzi w grę. - Ale porozmawiać można? - Też nie bardzo... jak będziemy w Madżdal, to musicie wiedzieć, że nie jest dobrze widziane jeśli w ogóle patrzy się na kobiety. - CO? - odpowiadamy dwuosobowym chórem, a klimat śmieszkowania całkowicie znika. - No nie wypada patrzeć na dziewczyny, więc jak będziemy w jakimś barze, czy coś, to nie przyglądajcie się dziewczynom, to nie jest nic dobrego i można mieć naprawdę dużo problemów. - Problemów? - No bo ona może mieć brata, a w barze na pewno będzie ktoś, kto zna jej brata i jak on mu powie, że patrzycie, to on potem będzie bardzo zły i zaraz przyjdzie i będzie awantura... no sami rozumiecie, bijatyka. U nas nie robi się takich rzeczy. - Czyli niepotrzebnie brałem 20 kondomów? - w ostatniej próbie ratowania nastroju spróbował zażartować Kawiak. - Nie, nie, nie będą ci potrzebne... chociaż wy jesteście turystami to może z wami jest trochę inaczej.
To był pierwszy moment, w którym poczuliśmy, że słońce, palmy, inna natura i architektura zrobiły nam tak naprawdę psikusa w głowie, bo mogłoby się wydawać, że przyjechaliśmy do ciepłych krajów na wycieczkę, a teraz uświadomiliśmy sobie wprost, że wcale nie przyjechaliśmy tu na wakacje. Przyjechaliśmy do zupełnie innego świata, będziemy mieszkać z "muzułmanami" w ich wiosce, na ich wiecznie zagrożonych wojną Wzgórzach Golan, granicę z Syrią będziemy widzieć jak na dłoni z okna domu i będziemy tu na ich zasadach i z poszanowaniem ich kultury, a my sami mamy tu robotę do zrobienia.
Widok z domu Hadiego. Przez środek przebiega pas graniczny, a znajdujące się za nim wzgórza to już Syria.
- Chcesz nam jeszcze coś powiedzieć, coś ważnego, żebyśmy nie zrobili czegoś głupiego? - dopytujemy. - Tak, jest jeszcze jedna ważna rzecz. - Już się boję... - No po prostu jak będziecie u kogoś to zdejmujcie buty zanim wejdziecie na dywan. Nie każdy lubi jak mu się wchodzi w butach na dywan.
Spodziewaliśmy się już wszystkiego, a kwestia dywanu wydała się wyjątkowo błaha, więc wrócił nam dobry humor i padło kolejne pytanie.
- Mówiłeś o tych dziewczynach... a jak macie z kozami? - Z kozami? - No tak, w takich tematach, wiesz, no z kozami. - Nie rozumiem, dlaczego pytasz o kozy. - No bo my w Europie się trochę z Was śmiejemy, że... - Że co? - A nieważne... - No ale z czego się śmiejecie? - No że ruchacie kozy po prostu. - Aaa! - zaśmiał się - Tak, tak! - Tak? - Nieeee! Nie, nie!
Bariera językowa to śmieszna rzecz. Wszyscy rozmawialiśmy po angielsku, a nie każdy z nas uczył się z tych samych filmów, więc o nieporozumienia naprawdę było łatwo. Koniec końców okazało się, że na kobiety też można patrzeć, tylko nie wypada oblepiać ich wzrokiem i rzucać nachalnie pożądliwych spojrzeń z niewymówionym seksualnym podtekstem w źrenicy. Pomimo drobnych "niedomówień" od razu widzę, że Hadi to złoty człowiek i do tego niezły kosmita, nie sposób go nie uwielbiać.
Hadi tłumaczy Kawiakowi, że normalnie nie da się zobaczyć zniszczonego miasta, bo jest zniszczone i go nie widać.
Koniec podróży
Nasza dwuipółgodzinna podróż z lotniska do Madżdal Szams zajęła nam 6 godzin i to nie był jakiś jednorazowy przypadek i zrządzenie losu, tylko taka właśnie jest kultura Druzów. Nie śpieszą się, nie trzymają się zegarka, nie trzymają się żadnego planu, po prostu idą przed siebie i jak coś wpadnie im do głowy to z miejsca to realizują. Nieważne, że czekasz na Druza od godziny, jeśli po drodze do Ciebie postanowił wpaść do kolegi i pograć na Playstation, to poczekasz jeszcze dwie godziny, ale za każdym razem, kiedy do niego zadzwonisz, usłyszysz w słuchawce "już jestem w drodze do ciebie i za pięć minut będę". To nie kwestia złośliwości, czy braku szacunku. Tak tu już jest i pozostaje się tylko przyzwyczaić, co naprawdę, gwarantujemy, nie jest takie łatwe.
Kiedy dojeżdżaliśmy na miejsce postanowiliśmy ze szczęścia zrobić sobie zdjęcie ze znakiem drogowym przed miastem, więc poprosiliśmy Hadiego o kliknięcie fotki i... tak, jesteśmy na tym zdjęciu, obaj. Stoimy pod znakiem na samym środku zdjęcia.
Hadi był zadowolony z efektu.
W samym Madżdal Szams czekał na nas piękny pokój gościnny, który nieco odbiega od europejskich standardów. Nie na gorsze, czy lepsze, po prostu standard jest zupełnie inny i widać to gołym okiem. Po zakwaterowaniu spotykamy się z Hadim i robimy szybki nocny zwiad po okolicy - tak nas nastraszył, że teraz boimy się podnosić wzrok, żeby przypadkiem nie ujrzeć jakiejś kobiety.
Przed spaniem szykujemy się na kolejny dzień, a mamy zamiar znaleźć parę czołgów i obejrzeć inne świadectwa nie tak dawnych wojen. Dnia następnego...
- Idźcie dokładnie za mną i uważajcie - mówi Hadi wchodząc na pagórek. - Jakieś węże są w tej trawie? - Nie, miny przeciwpiechotne. - ...
Nie żartował. Najbliższe dni spędzimy właśnie z tym wesołym człowiekiem, więc na najbliższy czas zostanie bohaterem dalszych reportaży. Całą rozkładówkę artykułów znajdziecie tutaj.