No wiec tego w kraju bylem... i po raz pierwszy wrocilem w depresji.
1. 15 lat temu jechalo sie z Sohaczewa do Torunia 2h30 duzym fiatem. Teraz jechalem 3.30, czyms zdolnym do przekroczenia setki po rownym... Dwupasmowka kolo azotow we Wloclawku przyprawila mnie o wrzody zoladka w ciagu 10 minut. Potem o chec samobojstwa.
2. Myslalem, ze opowiadanie o lansie w stolycy to tylko zazdrosc biedniejszych regionow. Dopoki nie wzialem zony do zlotych ogrodow czy jak to sie nazywa kolo centralnego. Kuref rzeczywiscie, nawet kubeczki w KFC ludzie trzymaja z jakas dziwna maniera, a teksty zakupowiczow w sklepach z naprawde dyskontowymi markami (zara, hm?) daja poczucie jakbysmy kupowali w salonie Prady czy YSL. Potem byl koncert chopinowski w Lazienkach. Zamiast siedziec i sluchac, jest albo gwar i gadanie przez komorki, albo dziesiatki pomylencow nagrywajacych to na komorke trzymana nad glowa. + rzeczywiscie dziesiatki jednakowo ubranych, zapatrzonych na samych siebie hipsterow na ulicach.
3. Dziewczyny zaczely sie ubierac tak jakby chcialy powiedziec w miedzynarodowym kodzie "Chetnie daje!". A nie daja. Jeden wielki mindfuck na ulicach.
4. Za wczesnie pochwalilem torunskie urzedy. Zalatwienie jednego papierka zajelo 5h. Z USC wyslano mnie po papier do meldunkowego (po drugiej stronie miasta). Tam okazalo sie, ze kasa jest zamknieta, wiec oplaty skarbowe tylko na poczcie i w banku. Dostalem numer konta (nieziemsko dlugi btw) i pojechalem do najblizszego oddzialu PKO. Tam byly 2 okienka... Do jednego akurat podeszla pani z puszka ze z jakiejs zbiorki. Zamiast wyslac ja do jakiegos wiekszego oddzialu z maszyna do liczenia, 3 pracownice siadly z kawa i zaczely liczyc bilon, tak przez 40 minut. Do drugiego okienka stalem jako 4-ty - czyli wlasnie akurat te 40 minut, bo wizyta w banku okazuje sie tez byc okazja do wyzalenia sie na sasiada, czy tez zareklamowania nowych zlodziejskich uslug PKOBP. Po dohalsowaniu do okienka, bardzo mila pani oznajmila mi, ze jak chce uiscic te 17zl gotowka, to prowizja mnie wyniesie 20zl, i ze czemu tego nie wiem. Jak mimo wszystko chcialem zaplacic, to popatrzyla na mnie z troska i trwoga "Czy jest pan pewien? Moze pan przeciez pojechac i znalesc sobie oddzial Millenium gdzies w miescie". Nie musze chyba mowic, ze w normalnym kraju jest czytnik kart kredytowych w kazdym urzedzie (a w Polsce teraz latwiej zaplacic na ulicy karta niz w Niemczech...)
Potem okazalo sie, ze oryginaly dokumentow musza mi zabrac - ja mowie, ze chyba je popier... . I tak oto po krotkiej sprzeczce, musialem jeszcze na gwalt znalezc notariusza, zeby zrobil kopie notarialna, bo w urzedzie nie zrobia (ktory kurfa urzad nie moze sam zrobic potwierdzonej kopii dokumentow? to podstawowe ich zadanie!!!).
Z kraju z urzedami sluzacymi obywatelom (caluje tutejsze panie po stopach od teraz - dzis prawie sie poplakalem w urzedzie skarbowym. Ze szczescia)
Markiz
1. 15 lat temu jechalo sie z Sohaczewa do Torunia 2h30 duzym fiatem. Teraz jechalem 3.30, czyms zdolnym do przekroczenia setki po rownym... Dwupasmowka kolo azotow we Wloclawku przyprawila mnie o wrzody zoladka w ciagu 10 minut. Potem o chec samobojstwa.
2. Myslalem, ze opowiadanie o lansie w stolycy to tylko zazdrosc biedniejszych regionow. Dopoki nie wzialem zony do zlotych ogrodow czy jak to sie nazywa kolo centralnego. Kuref rzeczywiscie, nawet kubeczki w KFC ludzie trzymaja z jakas dziwna maniera, a teksty zakupowiczow w sklepach z naprawde dyskontowymi markami (zara, hm?) daja poczucie jakbysmy kupowali w salonie Prady czy YSL. Potem byl koncert chopinowski w Lazienkach. Zamiast siedziec i sluchac, jest albo gwar i gadanie przez komorki, albo dziesiatki pomylencow nagrywajacych to na komorke trzymana nad glowa. + rzeczywiscie dziesiatki jednakowo ubranych, zapatrzonych na samych siebie hipsterow na ulicach.
3. Dziewczyny zaczely sie ubierac tak jakby chcialy powiedziec w miedzynarodowym kodzie "Chetnie daje!". A nie daja. Jeden wielki mindfuck na ulicach.
4. Za wczesnie pochwalilem torunskie urzedy. Zalatwienie jednego papierka zajelo 5h. Z USC wyslano mnie po papier do meldunkowego (po drugiej stronie miasta). Tam okazalo sie, ze kasa jest zamknieta, wiec oplaty skarbowe tylko na poczcie i w banku. Dostalem numer konta (nieziemsko dlugi btw) i pojechalem do najblizszego oddzialu PKO. Tam byly 2 okienka... Do jednego akurat podeszla pani z puszka ze z jakiejs zbiorki. Zamiast wyslac ja do jakiegos wiekszego oddzialu z maszyna do liczenia, 3 pracownice siadly z kawa i zaczely liczyc bilon, tak przez 40 minut. Do drugiego okienka stalem jako 4-ty - czyli wlasnie akurat te 40 minut, bo wizyta w banku okazuje sie tez byc okazja do wyzalenia sie na sasiada, czy tez zareklamowania nowych zlodziejskich uslug PKOBP. Po dohalsowaniu do okienka, bardzo mila pani oznajmila mi, ze jak chce uiscic te 17zl gotowka, to prowizja mnie wyniesie 20zl, i ze czemu tego nie wiem. Jak mimo wszystko chcialem zaplacic, to popatrzyla na mnie z troska i trwoga "Czy jest pan pewien? Moze pan przeciez pojechac i znalesc sobie oddzial Millenium gdzies w miescie". Nie musze chyba mowic, ze w normalnym kraju jest czytnik kart kredytowych w kazdym urzedzie (a w Polsce teraz latwiej zaplacic na ulicy karta niz w Niemczech...)
Potem okazalo sie, ze oryginaly dokumentow musza mi zabrac - ja mowie, ze chyba je popier... . I tak oto po krotkiej sprzeczce, musialem jeszcze na gwalt znalezc notariusza, zeby zrobil kopie notarialna, bo w urzedzie nie zrobia (ktory kurfa urzad nie moze sam zrobic potwierdzonej kopii dokumentow? to podstawowe ich zadanie!!!).
Z kraju z urzedami sluzacymi obywatelom (caluje tutejsze panie po stopach od teraz - dzis prawie sie poplakalem w urzedzie skarbowym. Ze szczescia)
Markiz