Nie była to może najbardziej ekscytująca historia, ale miałem niezły ubaw. Dla cierpliwych tekst poniżej.
Wylądowałem we Frankfurcie zgodnie z planem. Nie miałem zbyt wiele czasu, a w dodatku wysiadłem z szynobusu o jedną stację za daleko. Po długiej drodze i jednym zakręceniu dotarłem do bramek C. Byłem już spóźniony, bramka 15C, z której wylatywał samolot do Bangalore była otwarta od ok 15 minut. Niby nic, wiem, że zdążę, ale jakiś wewnętrzny niepokój pozostaje. Po kontroli paszportów czekała mnie niespodziewana kontrola bagażu podręcznego i body scan. Nie przypominam sobie, żebym poprzednio przechodził ponownie kontrolę bezpieczeństwa przed wylotem na lotnisku Fraport. Kontrola bagażu podręcznego i zawartości kieszeni odbywała się na lotnisku w Warszawie a we Frankfurcie wystarczyła kontrola wizowo-paszportowa.
Radośnie i z lekką nutką niecierpliwości poddałem się kontroli „body scan”. Wykonuje się ją w pozycji, którą najtrafniej ujmuje niemieckie przyjazne zawołanie: „Hande Hoch!”. Aryjskie służby bezpieczeństwa nie były zainteresowane dalszym eksplorowaniem mojego słowiańskiego ciała i puściły mnie wolno. Tuż bo wyjściu ze skanera zauważyłem że mój plecak został odstawiony na bok. Pracownik kontroli odwrócony do mnie plecami, powoli, w skupieniu, niczym chirurg zmienił lateksowe rękawiczki. Obrócił się i zobaczyłem gościa o przesympatycznej mordzie z fryzurą Ala Yankovica. „Nie przejmuj się, to potrwa moment” krzyknął ze śmiesznym akcentem nie przerywając sobie procedury pobierania próbek z wnętrza mojego plecaka. Nie zamierzałem się przejmować - robili to już w Warszawie, nic nie wykazało, więc stałem dość wyluzowany. Załadował papierki do maszyny podobnej do biletomatu, a ta po chwili wyświetliła wynik na czerwono. Kontroler zmarszczył się, ale nie stracił dobrego samopoczucia. Dość mozolnie zabrał się do wpisywania jakiś danych do zeszytu. Plecak był niestety cały czas po jego stronie, więc nieśmiało zapytałem: „Czy z moim bagażem wszystko ok?”. Niemiecka podróbka Ala Yankovica odpowiedziała radośnie i uspokajająco:
„Wszystko w porządku, w bagażu odkryliśmy ślady ładunków wybuchowych”.
Nie wiem dlaczego, ta odpowiedź wcale nie podziałała wielce uspokajająco. Minuty do odlotu tykały w mojej głowie niczym zegar biologiczny 40-letnij panny na wydaniu. Al kiwając się beztrosko z nogi na nogę dodał braterskim tonem: „Wyluzuj, maszyna się często myli. Przyjdzie policjant, przesłucha Cię i puści wolno”. Wcale mnie to nie uspokoiło. W myślach dodałem słowa: „ślady materiałów wybuchowych, policjant, przesłuchanie, 12 minut do odlotu”. Wynik podziałał ujemnie na moje samopoczucie.
Policjant zjawił się po kilku minutach. Nie wiem skąd się wziął mit groźnych niemieckich policjantów. Dwumetrowy blondyn z pistoletem maszynowym na piersi wcale nie przypominał bezlitosnego najeźdźcy wschodnich terenów Europy. Zagajenie rozmowy było proste niczym strzał między oczy: „Sprechen Sie Deutsch?”. „NEIN!!”, wypaliłem posłusznie prawie stając na baczność. Po dwóch sekundach stwierdziłem, że moja odpowiedź była co najmniej dwuznaczna i wprowadziła policjanta w konsternację. „Can we speak English, please?” - wybrnąłem dumnie poklepując się w myślach za bystrość umysłu. Rozmowa była dość przyjazna, pytania proste: skąd, dokąd, na jak długo, po co itp…. W międzyczasie chłopaki powoli rozpakowywali zawartość mojego plecaka. Plastikowa kuweta w kilka minut wypełniła się po brzegi kosmetykami podróżnymi, książką, bielizną, ładowarkami, piersiówką, telefonami komórkowymi, kubkiem, kanapką, kabelkami, butelkami żubrówki, portfelami, skrzętnie zawiniętymi paczkami papierosów i resztą bałaganu, który upchałem po brzegi w plecaku.
Uwagę policjanta zwróciła mała buteleczka wódki dębowej, którą planowałem wzmocnić sobie sen podczas długiego lotu. „200ml to za duża pojemność” usłyszałem. „Taka mała buteleczka? Naprawdę?” próbowałem jeszcze negocjować obracając w żart, ale wiedziałem, że jestem na przegranej pozycji. „Przykro mi, musisz to tu zostawić” powiedział policjant i pożegnał się z uśmiechem. Al nie tracił dobrego humoru. Widząc minę dziecka, któremu właśnie zabrano najlepszą zabawkę mruknął do mnie rozglądając się tajniacko na boki: „Pij!, możesz to wypić teraz!!”. Popatrzyłem na niego międzynarodową miną, którą można zamknąć w gimnazjalnym stwierdzeniu: „Ochujałeś?”. Kontroler nie przestawał dopingować: „Pij! Nikt nie widzi. PIJ!!”. Czemu nie? Odkręciłem buteleczkę, przechyliłem nieśmiało. Al śmiejąc się na głos; „Tylko tyle??!! Pij, mówię!”. Ktoś z obsługi z daleka zagadał Ala, co się dzieje takiego śmiesznego, a ten obojętnym tonem odkrzyknął „nic, kolega dopija wodę”. Po opróżnieniu połowy buteleczki poczułem miłe ciepło rozchodzące się po organizmie. Chciałem odstawić butelkę, ale usłyszałem: „Nie ma czasu, dawaj!”. Wziąłem jeszcze większy łyk, ale przyjemne ciepło zaczynało niebezpiecznie targać moim żołądkiem. Odstawiłem butelkę, Al się tylko zapytał: „Już? Na pewno? Możesz wypić do końca”. Gdzieś w środku przebiegła mi myśl, że samolot jeszcze czeka, więc łamiąc narodową tradycję .. odmówiłem dalszego picia wódki. Upychanie plecaka zajęło minutę, ale w międzyczasie podeszła jakaś pani i stwierdziła, że musi otworzyć hermetyczne opakowanie z żubrówkami i przeskanować je specjalną maszyną. Wchodzące w krew promile nie pozwoliły mi się przejąć faktem, że zajmie to kolejne cenne minuty. Posłusznie podreptałem do kolejnego stanowiska, gdzie pani z niemiecką sumiennością wsuwała jedną butelkę po drugiej do maszyny, o której istnieniu nie miałem dotąd pojęcia. Wpatrywałem się zachwycony, jakbym oglądał pierwszy odcinek CSI Frankfurt. Komputer przez szkło sprawdza czy w butelce jest wódka czy nie. Ciekawe, czy gdybym wsunął głowę, też wyczułaby dębową wódkę w moim mózgu?
Tuż po badaniu kobieta powoli i pieczołowicie zapakowała butelki do przeźroczystych toreb i dziarskim krokiem, pobrzdękując butelkami pomaszerowałem do upragnionej bramki 15C. Zza lady uśmiechnięta panienka w ładnym stroju stewardesy krzyknęła „Mr Dzarosz??!!, Welcome!” Chciałem przeprosić i usprawiedliwić się, że kontrola się przedłużyła, ale przerwała mi wpół zdania: „Nie ma problemu, i tak jest Pan bardzo szybki. O! Widzę, że ma pan dużo płynów dezynfekujących na podróż. Miłego lotu!!”
Wylądowałem we Frankfurcie zgodnie z planem. Nie miałem zbyt wiele czasu, a w dodatku wysiadłem z szynobusu o jedną stację za daleko. Po długiej drodze i jednym zakręceniu dotarłem do bramek C. Byłem już spóźniony, bramka 15C, z której wylatywał samolot do Bangalore była otwarta od ok 15 minut. Niby nic, wiem, że zdążę, ale jakiś wewnętrzny niepokój pozostaje. Po kontroli paszportów czekała mnie niespodziewana kontrola bagażu podręcznego i body scan. Nie przypominam sobie, żebym poprzednio przechodził ponownie kontrolę bezpieczeństwa przed wylotem na lotnisku Fraport. Kontrola bagażu podręcznego i zawartości kieszeni odbywała się na lotnisku w Warszawie a we Frankfurcie wystarczyła kontrola wizowo-paszportowa.
Radośnie i z lekką nutką niecierpliwości poddałem się kontroli „body scan”. Wykonuje się ją w pozycji, którą najtrafniej ujmuje niemieckie przyjazne zawołanie: „Hande Hoch!”. Aryjskie służby bezpieczeństwa nie były zainteresowane dalszym eksplorowaniem mojego słowiańskiego ciała i puściły mnie wolno. Tuż bo wyjściu ze skanera zauważyłem że mój plecak został odstawiony na bok. Pracownik kontroli odwrócony do mnie plecami, powoli, w skupieniu, niczym chirurg zmienił lateksowe rękawiczki. Obrócił się i zobaczyłem gościa o przesympatycznej mordzie z fryzurą Ala Yankovica. „Nie przejmuj się, to potrwa moment” krzyknął ze śmiesznym akcentem nie przerywając sobie procedury pobierania próbek z wnętrza mojego plecaka. Nie zamierzałem się przejmować - robili to już w Warszawie, nic nie wykazało, więc stałem dość wyluzowany. Załadował papierki do maszyny podobnej do biletomatu, a ta po chwili wyświetliła wynik na czerwono. Kontroler zmarszczył się, ale nie stracił dobrego samopoczucia. Dość mozolnie zabrał się do wpisywania jakiś danych do zeszytu. Plecak był niestety cały czas po jego stronie, więc nieśmiało zapytałem: „Czy z moim bagażem wszystko ok?”. Niemiecka podróbka Ala Yankovica odpowiedziała radośnie i uspokajająco:
„Wszystko w porządku, w bagażu odkryliśmy ślady ładunków wybuchowych”.
Nie wiem dlaczego, ta odpowiedź wcale nie podziałała wielce uspokajająco. Minuty do odlotu tykały w mojej głowie niczym zegar biologiczny 40-letnij panny na wydaniu. Al kiwając się beztrosko z nogi na nogę dodał braterskim tonem: „Wyluzuj, maszyna się często myli. Przyjdzie policjant, przesłucha Cię i puści wolno”. Wcale mnie to nie uspokoiło. W myślach dodałem słowa: „ślady materiałów wybuchowych, policjant, przesłuchanie, 12 minut do odlotu”. Wynik podziałał ujemnie na moje samopoczucie.
Policjant zjawił się po kilku minutach. Nie wiem skąd się wziął mit groźnych niemieckich policjantów. Dwumetrowy blondyn z pistoletem maszynowym na piersi wcale nie przypominał bezlitosnego najeźdźcy wschodnich terenów Europy. Zagajenie rozmowy było proste niczym strzał między oczy: „Sprechen Sie Deutsch?”. „NEIN!!”, wypaliłem posłusznie prawie stając na baczność. Po dwóch sekundach stwierdziłem, że moja odpowiedź była co najmniej dwuznaczna i wprowadziła policjanta w konsternację. „Can we speak English, please?” - wybrnąłem dumnie poklepując się w myślach za bystrość umysłu. Rozmowa była dość przyjazna, pytania proste: skąd, dokąd, na jak długo, po co itp…. W międzyczasie chłopaki powoli rozpakowywali zawartość mojego plecaka. Plastikowa kuweta w kilka minut wypełniła się po brzegi kosmetykami podróżnymi, książką, bielizną, ładowarkami, piersiówką, telefonami komórkowymi, kubkiem, kanapką, kabelkami, butelkami żubrówki, portfelami, skrzętnie zawiniętymi paczkami papierosów i resztą bałaganu, który upchałem po brzegi w plecaku.
Uwagę policjanta zwróciła mała buteleczka wódki dębowej, którą planowałem wzmocnić sobie sen podczas długiego lotu. „200ml to za duża pojemność” usłyszałem. „Taka mała buteleczka? Naprawdę?” próbowałem jeszcze negocjować obracając w żart, ale wiedziałem, że jestem na przegranej pozycji. „Przykro mi, musisz to tu zostawić” powiedział policjant i pożegnał się z uśmiechem. Al nie tracił dobrego humoru. Widząc minę dziecka, któremu właśnie zabrano najlepszą zabawkę mruknął do mnie rozglądając się tajniacko na boki: „Pij!, możesz to wypić teraz!!”. Popatrzyłem na niego międzynarodową miną, którą można zamknąć w gimnazjalnym stwierdzeniu: „Ochujałeś?”. Kontroler nie przestawał dopingować: „Pij! Nikt nie widzi. PIJ!!”. Czemu nie? Odkręciłem buteleczkę, przechyliłem nieśmiało. Al śmiejąc się na głos; „Tylko tyle??!! Pij, mówię!”. Ktoś z obsługi z daleka zagadał Ala, co się dzieje takiego śmiesznego, a ten obojętnym tonem odkrzyknął „nic, kolega dopija wodę”. Po opróżnieniu połowy buteleczki poczułem miłe ciepło rozchodzące się po organizmie. Chciałem odstawić butelkę, ale usłyszałem: „Nie ma czasu, dawaj!”. Wziąłem jeszcze większy łyk, ale przyjemne ciepło zaczynało niebezpiecznie targać moim żołądkiem. Odstawiłem butelkę, Al się tylko zapytał: „Już? Na pewno? Możesz wypić do końca”. Gdzieś w środku przebiegła mi myśl, że samolot jeszcze czeka, więc łamiąc narodową tradycję .. odmówiłem dalszego picia wódki. Upychanie plecaka zajęło minutę, ale w międzyczasie podeszła jakaś pani i stwierdziła, że musi otworzyć hermetyczne opakowanie z żubrówkami i przeskanować je specjalną maszyną. Wchodzące w krew promile nie pozwoliły mi się przejąć faktem, że zajmie to kolejne cenne minuty. Posłusznie podreptałem do kolejnego stanowiska, gdzie pani z niemiecką sumiennością wsuwała jedną butelkę po drugiej do maszyny, o której istnieniu nie miałem dotąd pojęcia. Wpatrywałem się zachwycony, jakbym oglądał pierwszy odcinek CSI Frankfurt. Komputer przez szkło sprawdza czy w butelce jest wódka czy nie. Ciekawe, czy gdybym wsunął głowę, też wyczułaby dębową wódkę w moim mózgu?
Tuż po badaniu kobieta powoli i pieczołowicie zapakowała butelki do przeźroczystych toreb i dziarskim krokiem, pobrzdękując butelkami pomaszerowałem do upragnionej bramki 15C. Zza lady uśmiechnięta panienka w ładnym stroju stewardesy krzyknęła „Mr Dzarosz??!!, Welcome!” Chciałem przeprosić i usprawiedliwić się, że kontrola się przedłużyła, ale przerwała mi wpół zdania: „Nie ma problemu, i tak jest Pan bardzo szybki. O! Widzę, że ma pan dużo płynów dezynfekujących na podróż. Miłego lotu!!”