Uwaga, będzie dużo słów i czasem wulgaryzmy.
:brood_k - na razie zostało mi jeszcze parę dni na detoksykacyjnym, pewnie koło poniedziałku będzie "awans" na 42 dni terapii. Na detoksie jest w miarę dużo wolnego czasu, więc często przesiaduję na palarni i słucham historii różnych ludzi. Tu wszyscy jedziemy na jednym wózku, obojętnie czy magister, doktor czy zbieracz złomu - wszyscy są równi. Każdego historia jest inna, więc jako tako jednego mechanizmu dochodzenia do dna nie ma. U mnie, np., było tak, że już, qrwa, nie potrafiłem pogodzić chlania z robotą: ponad miesiąc temu zacząłem nową pracę w Czechach, przez 3 tygodnie wszystko fajnie, cacy, a potem znowu obudziły się jakieś pierdolone demony i poszedłem w grube, pięcio- czy sześciodniowe tango (litr do półtora litra wódy na dobę) i skończyło się prawie pod kroplówkami. I tu już miarka się przebrała, dotarło do tego pustego łba, że jeszcze może parę tygodni/miesięcy takiego prowadzenia się i, po prostu, zdechnę. Sorry za taki elaborat, ale wydaje mi się, że to dobry czas, żeby to wszystko z siebie "wyrzygać"
A na fejzbuku, przed wyjazdem, znajomym napisałem tak:
"Wyspowiadam" się: kurde, Kochani, ja już nie mam sił, żeby to wszystko dalej kludzić. Przelećmy to od jakiegoś 2001 roku - zacząłem troszkę pracy w Niemczech (McDonalds, Iserlohn, Germany) - lepsze piniondze były, więc stwierdziłem, że raczej już w PL nie porobię. Olałem studia informatyczne, w Opolu, bo, kurczę, na pierwszym roku nie widziałem żadnego komputera, więc pomyślałem, że "co ja tu, qrwa, robie?" Wróciłem na zagranicę (już na NL), i zaczęła się karuzela relatywnie dobrego pieniądza. Zarabiałem nieprzyzwoicie dużo, koło 10 razy lepiej, niż w PL, ale kosztem zdrowia - kręgosłup już teraz pęka czasem przy najmniejszym wysiłku. Było się młodym i głupim, i myślałem, że tak już będzie zawsze, wszystkie pieniążki poszły w pizdu...
Żadnych inwestycji, bo myślałem, że to tak wszystko zawsze będzie kolorowe (błąd) (alkoholizmu się nabawiłem na 100 proc.). Później, to też, w skrócie, obrobiłem NL (z przerwami, gdzie były różne prace, ale, np. w zieleni miejskiej, gdzie robiłem z ludźmi z róźnymi "innościami" - przychodzi do mnie taki brygadzista, i mówi, że jest w szoku, że taki Rob - mega introwertyk - się do mnie odezwał i ze mną gadał. Nie wiedziałem, że On taki, ten Rob - nie odezwał się z nikim od trzech miesięcy, bo nikomu nie ufał, przez 2 ostatnie lata. Kurde, takie sytuacje budują, przy okazji
Wracając na PL: Teraz, jak udało się porobić już drugi ten finał WOŚP (byłem tym małym "zapalnikiem"), w zeszłym roku udało się również zrobić 3 imprezki dla Wojtka po windę, to z tego jestem dumny, dzięki Wam! Dla Córeczki od Kasi Wojtas też będzie festyn familijny... Dziś byłem w Gołko, na Krosnym, dla Bereniki, moich rodziców też wziąłem, było fajnie, przez chwilę...(to nie moja inicjatywa, żeby nie było niedomówień
) Z tym, że, każde takie, pozytywne zagranie wyrywa ci jedno piórko z ze skrzydełka... Aktualnie jestem już nielotem
Przerasta mnie to wszystko i wolałbym się już iść inie obudzić
Dół jak chuj, że tak brzydko się wyrażę. Nie śmiać się, nie lajkować, nie współczuć... Tak, jestem pieprzonym alkoholikiem, tylko za głupim, żeby z tym jakoś żyć."
Po tym tekście telefony się rozdzwoniły, trzymania kciuków, masa słów otuchy z każdej strony, co dało mi mega motywację, ku temu, żeby jednak spróbować "nie dać dupy" i żeby nie zawieść tych wszystkich dobrych ludzi, którzy, pomimo wszystko, wierzą we mnie...
Sorry, że Was tak przynudzam, tldr i w ogóle, ale może akurat komuś przeczytanie takich wypocin da trochę do myślenia, może w jakiś sposób pomoże... Nie wiem. Kończę, bo niedługo idziemy na społeczność - takie spotkanie grupowe. Pozdrówka!