< > wszystkie blogi

czasem cos mi sie przysni lub wydarzy

papier jest cierpliwy. e-papier tez :)

krotko (?), o powrocie z delegacji...

27 września 2013
nasaczony mroczna koncepcja zycia samochodow, moj bolid pomrukuje cicha checia do zycia. zwarty w sobie i spiety do drogi chcialby juz pomknac prosto do domu. niestety, praca wymaga by objechac czesc klientow z wizytami domowymi, jak pielegniarka srodowiskowa - to poglaskac, tam uczesac, w kilku miejscach otrzec rabkiem chusteczki slinotok, na widok zacnej oferty jaka propaguje w porozumieniu z kolega handlowcem, z zaprzyjaznonej firmy dystrybucyjnej. wolam prrr i parkuje moj krazownik pod jednym z klientow, po to by wsiasc do auta z kolega, niech sie mojemu bolidowi odpocznie przed wyjazdem w domowe pielesza, bo jeszcze sie zaziebi ta zawzietoscia na powrot do domu...
jezdzimy, handlujemy, rozmawiamy - dzien jak co dzien. tylko klienci czasem probuja nas wk***c bardziej niz zwykle - ot, praca... spokojnie, wdech, wydech, kolejny punkt i kolejna rozmowa. tak, pani nie ma czasu, tak, pani nie jest decyzyjna... jedziemy dalej, a cisnienie sie podnosi, w koncu to tylko praca, szkoda ze zyjemy z prowizji, wiec jak nie ma sprzedazy to i nie ma pensji. o, jest zamowienie... liczymy - 243zl po calosci... zenada, ale pani skladajaca zamowienie postanowila pozazdroscic i pada wazne pytanie: - to ile panowie zarobili, na takim duzym zamowieniu (duzym, jak wagier na policzku nastolatki)? - powiem pani, 2% od wartosci zamowienia... - aaa, to chyba sporo, jak ja tak duzo zamowilam? - no. tak... zamowila Pani za 243zl towaru, wiec zarobilismy 4,86zl do podzialu na dwoch. tracac na wizyte 20m... dziekujemy, tak damy gratisy jakies, kiedys.. wychodzimy ze sklepu lekko zmeczeni. zanotowac - dac gratis. za dwa lata jak sie uzbiera cos z zamowien... co za ludzie. kilka kolejnych wizyt i podobne rozmowy, zamowienia nieliczne i zazdrosc w oczach, ze tylko dupy wozimy i taka lekka praca, no zesz... moze i wozimy dupy, ale tylko wlasne, w sensie swoje, bo panienki na golodupcow - nomen, omen - nie leca... - rekawice, wie pani, takie mamy specjalne - prawa na lewa pasuje, konczy sie problem calej szuflady lewych, bo prawa sie szybciej psuje... - a, rozumiem, swietna rzecz!! to poprosze po 2 pary z rozmiaru. - a moze... - nie, dziekuje! - ale zaraz, niech mi bedzie wolno powiedziec.. - nie, dziekuje! i tak juz wam dalam zarobic! ahas... i z piesnia na twarzy zawiezie to kierowca, bo swieto lasu jest, ze zamowila klientka. a koszty transportu same sie oplaca... nie, nie bedzie nam dane 0,32pln z tego zamowienia na dwoch dzielone. bo nie pojedzie, a pani sobie pozniej pokrzyczy, ze jak to, ona zamawia i wymaga... a spierda... ekhm, a idz w dal... kolejna godzina pracy, stoimy i czekamy na osobe decyzyjna, widziala nas juz godzine temu, ze czekamy ale jakos ma inne obowiazki... w koncu do nas wychodzi: - dzisiaj nic, dziekuje... a zeby cie chudy byk popiescil ty dziewico niezdefiniowana! to widzialas nas tyle czasu wczesniej i nie moglas powiedziec zwyczajnie, po ludzku, ze mozemy dalej juz pojechac??... na szczescie, zdarzaja sie i takie wizyty, gdzie nam klienci zamawiaja, albo takie, gdzie nowych sie otwiera i cyfra zamowien wzrasta - bo jestesmy samcami alfa - i nie odpuszczamy, tylko pracujemy ciezko :) i tak mija dzien, wizyta, po wizycie handlowej... czasem sa takie dni, ze wiatr we wlosach nie sluzy, sa takie dni, ze boli nawet slonca promien, ze o jego braku nie wspomne... na koniec podjezdzamy do mojego krazownika i sie zegnamy handlowym pozdrowieniem: - oby nam sie! - darz bor! i w koncu zasiadam ponownie za sterami mojego bolida. odpalam starego niczym ja gps'a i sprawdzam ile do domu mam minut. godzin... trzy z polowka. ech, no nic, zapinam pasy i jade - a samiec we mnie cicho posapuje, a urwij z pol godziny chociaz!! a ze bolid posapywal od rana, to jakos tak mruczy, mimo, ze mu kontrolka jakas czerwona poblyskuje, mruczy jakby mowil: panie, jade i chce, naciskaj mnie... no to naciskam, w koncu tylko jego moge ostatnio naciskac i pieszczotliwie muskac kierownice, by prowadzil sie godnie, jak ja tuz po slubie, lat temu wiele... na szczescie juz w domu, wiec odsapne pare chwil i nawet znowu sie zmiescilem w przewidywanym czasie, mimo zmeczenia materialu dniem calym na zamowieniach kaprawych... wlasnie otwieram zimne piwo, ach zycie... ciezkie, ale przychodzi moment z nagroda :) wreszcie weekend. dobrze, ze nie wszyscy klienci sa tak trudni, bo by nie bylo za co sie tego piwka napic :)
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi