Chiński Nowy Rok wprowadził trochę zamieszania. Zmiana miejsca zamieszkania z akademika na mieszkanie, krótki wypad do domu i przygody wizowe.
Obecnie wynajmuje sobie całkiem spore mieszkanko do społki z jedną osobą. Wychodzi nas to mniej więcej po 2300 juanów wraz z mediami i internetem. Na uczelnie mam 10 min rowerem więc to naprawdę wygodne (autobusy są tu "nieprzyjazne" dla niezających dobrze języka :)), a jazda na rowerze po ulicach w tym mieście to czysta przyjemność. Ścieżki rowerowe w każdym kierunku o szerokości zwykłego pasa ruchu, odgrodzone od głównej jezdni.(trzeba jednak uważać, bo tak jak u nas w kraju pieszych i rowerzystów traktuje sie jak śmieci choć mają pewne prawa wynikające z kodeksu ruchu drogoweg. Tutaj może nie traktuje sie ich zupełnie jak śmieci ale nie mają żadnych przywilejów,)
W domu jak to w domu, niewiele się w tej Polsce zmienia, dalej szaro, dalej buro, wszechobecny "tumiwisizm" itd. Wizyta w każdym razie bardziej przygnębiająca pomimo spotkań z wieloma starymi znajomymi. (Większość z nich dalej nie może pojąć co ja tutaj robie ;))
Wizy... taak, pomimo tego że całkiem przyjemnie się w Chinach żyje to koszmarem są wszelakie urzędy. Jeżeli wszystko idzie zgodnie z instrukcją to 10 min i po sprawie. Jednak gdy pojawia się jakiś nietypowy problem oznacza to minimum tydzień łażenia po kilku urzędach. Papierki i papierzyska, zmora obcokrajowców.
Poniżej na zdjęciu dość znana za granicą knajpa Hooters. Oczywiście oddział w Pekinie. Znajomi z uczelni, obsługa a na środku u dołu moja współlokatorka. Ja napawałem się widokami robiąc zdjęcie.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą