Dzieciak jest dziewczynką. Wskazują na to różowa
kiecka i kitki dyndające przy uszach. Majta nogami siedząc przy
oknie w autobusie. W łapce trzyma lizaka, coś tam plepla pod nosem
do siebie komentując widoki i co jakiś czas literując głośno, po
przedszkolnemu nazwy mijanych sklepów. Obok matka. Zwyczajna taka.
Gapi się w komórkę.
Jest siódma trzydzieści, korki na drogach. Autobus sunie
niemiłosiernie wolno. Większość pasażerów zatopiona w
myślach, w komórkach, w rozmowie czy tam w czymkolwiek da się
zatopić o tej godzinie w autobusie komunikacji miejskiej w drodze do
przedszkola/szkoły/pracy/lekarza/na cmentarz/czy-gdzie-tam-jeszcze.
- Mamaaa? - zagaja Dzieciak.
- Hmm? - nie odrywając oczu od
komórki odpowiada matka.
- A co to kantor?
- Kantor to jest taki pan, co prowadzi śpiew w cerkwi. Widzisz, cerkiew to jest taki kościół, w którym ludzie dużo i ładnie śpiewają, ale żeby im dobrze szło potrzebują kantora. Taki kantor to też śpiewa sam. Musi mieć dobry słuch i mocny głos. Byłam raz posłuchać takiego śpiewu i mi się podobało.
- Acha - lizak w dziób, chwila ciszy i kończy - A wymiany walut?
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą