Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

O kolesiu, który stał i machał patykiem

48 321  
155   67  
Kiedy tylko nowo poznani ludzie dowiadują się, że jestem muzykiem klasycznym, to niezwłocznie uciekają z krzykiem w dziewięciu na dziesięć przypadkach zadają mi pewne, skądinąd niezwykle słuszne, pytanie*:


Ej, a do czego orkiestrze ten cały dyrygent właściwie jest potrzebny?

Ewentualnie rozwijają też myśl, że przecież orkiestra mogłaby równie dobrze grać sama i… właściwie, to mają rację. Ale tylko częściowo.

Przenieśmy się na chwilę do teatru. Będziemy wystawiać „Hamleta” Szekspira. Fajna sprawa, nie? No, ja w każdym razie się już rajcuję tym fantastycznym projektem!
No dobrze: zorganizowaliśmy jakoś zespół energicznych, kreatywnych i, last but not least, kompetentnych ludzi gotowych do działania i tworzenia wspaniałej sztuki. Aktorzy opanowali role, kostiumy gotowe, scenografia gotowa, charakteryzatorzy spisali się doskonale, oświetleniowcy i dźwiękowcy są na swoich miejscach w pełnej gotowości, kurtyna w górę. Iiiiiii… klapa. Każdy aktor gra swoją rolę tak, jakby była rolą pierwszoplanową, poszczególne sceny zdają się niekoniecznie mieć ze sobą jakikolwiek związek, scenografia jest z jednej bajki, kostiumy z drugiej, a makijaż z jeszcze innej. W ten niewesoły miszmasz usiłują wpasować się jakoś oświetleniowcy i dźwiękowcy, ale z próby na próbę pomysły tak bardzo się zmieniały, że aż do premiery nie powstała jedna, spójna koncepcja i trudno nadążyć za tym, co się właściwie na scenie wyprawia. Co poszło nie tak? Przyjrzymy się jeszcze raz… Och, faktycznie! Zapodzialiśmy gdzieś reżysera.
No ale właściwie to nie mieliśmy rozprawiać tu o teatrze, bo i zresztą na teatrze guzik się znam. Wracajmy zatem do filharmonii.
Otóż: będziemy grać V Symfonię Beethovena. No dobrze: zorganizowaliśmy jakoś zespół energicznych, kreatywnych i, last but not least, kompetentnych ludzi gotowych do działania i tworzenia wspaniałej sztuki. Czekajcie, czekajcie, to brzmi podejrzanie znajomo…

I tu docieramy, może nieco okrężną drogą, ale jednak docieramy do problemu dyrygenta. Dyrygent to taki odpowiednik reżysera, tylko że w świecie muzyki i orkiestr, i różnych tam takich innych dziwnych cudów. Zadaniem dyrygenta jest wymyślenie tego, jak dany utwór zostanie wykonany – czyli, w uproszczeniu: gdzie będzie głośniej i jak bardzo to będzie głośniej, gdzie będzie ciszej, jak szybko będą grali i jeszcze kilka innych dość istotnych rzeczy. A poza tym, że musi wszystko wykombinować tak, żeby brzmiało jak najładniej i najciekawiej, to jeszcze w dodatku musi przekonać tych wszystkich muzyków z orkiestry, że właśnie taka koncepcja jest spoko, i że warto właśnie tak zagrać. Żeby tego jeszcze było mało, to na wszystkich próbach musi pilnować, czy się ktoś nie pier, znaczy się pomylił. Wszystko musi, skubaniec, słyszeć i czepiać się tych biednych muzyków, żeby poprawili, że nie tak, i w ogóle to źle.
No i fajnie, ale tutaj pewnie zapytacie: dobra, to w sumie spoko na próbach, ale czemu on w czasie koncertu też tam stoi i się gimnastykuje?
Reżyser w trakcie spektaklu jest niewidoczny i w razie gdyby coś szło nie tak, nie może już praktycznie nic zrobić z tym, co dzieje się na scenie… Tymczasem dyrygent jest trochę jak kapitan na statku: jest ze swoimi ludźmi aż do końca. W razie gdyby coś się posypało, muzycy zwracają swe oczy ku dyrygentowi, który musi zapanować nad sytuacją: być może pokazać właściwy puls, wskazać części muzyków, żeby zwolnili lub przyspieszyli, no i w ogóle znaleźć szybko rozwiązanie na jakąkolwiek sytuację, która właśnie ma miejsce, a mieć go nie powinna.
A nawet jak nic się nie sypie, dyrygent wciąż jest potrzebny choćby po to, by wyznaczyć właściwe tempo w danym utworze albo żeby pokazać kiedy zacząć, coby równo było, czy też aby wskazać soliście lub grupie instrumentów kiedy jest ich „wejście”. Poza tymi stricte praktycznymi kwestiami, obecność i charyzma dyrygenta wpływają na nastrój muzyków, a co za tym idzie również na to, jak fajnie zabrzmi utwór, który wykonują. Jego machanie rękami, batutą (w sensie tym patykiem, którym macha), robienie min i skakanie przypomina orkiestrze o umówionym wykonaniu i zajmuje wzrok publiki. No pomyślcie: jak nudne byłoby patrzenie przez przynajmniej pół godziny (jak dobrze pójdzie) na bandę grających ludzi, którzy grzecznie siedzą na stołkach i gapią się w nuty, gdyby nie wymyślne tańce dyrygentów?

Tak, o wszystkim żeśmy pomyśleli.


*no, chyba że sami są muzykami, to wtedy mnie już o nic nie pytają, tylko patrzymy na siebie ze współczuciem i idziemy się nabzdryngolić, bo cóż innego nam pozostaje?
5

Oglądany: 48321x | Komentarzy: 67 | Okejek: 155 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało