Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Zaniedbanie i szabrownictwo - opuszczone miejsca z Podlasia

73 671  
265   21  
UrbanExplorersBialystok: Po raz kolejny wyruszamy w poszukiwaniu opuszczonych miejsc na Podlasiu. Dzisiaj chciałbym przedstawić dwa obiekty, mianowicie opuszczony browar oraz zakłady rolnicze przy stacji kolejowej, gdzie "przy stacji" to zbyt mocne określenie.

Opuszczony browar w Jeżewie Starym

Cała historia wsi Jeżewo Stare zaczyna się w XIII w. Przenieśmy się jednak trochę dalej, do czasu, gdy ojciec założyciela browaru wykupił te ziemie. W 1859 roku wieś Jeżewo Stare wraz z 850 ha wykupuje Jan Gloger. Zakłada plantację i udaje mu się wyhodować jedną z pierwszych odmian jabłoni odpornych na mrozy, tzw. "Glogerówkę". Prawdopodobnie sukces ojca pozwala jego synowi Zygmuntowi Glogerowi rozwijać swoje pasje, historię i kulturoznawstwo. Około roku 1880 Zygmunt przejmuje posiadłość ojca i buduje browar funkcjonujący do lat 50. XX wieku.


Budynek od wielu lat popadał w ruinę, wielu przejęło się jego losem, ale nic to nie dało. W latach 90. budynek trafił nawet do rejestru zabytków chronionych, ale co z tego? Budynek jest chroniony tylko na papierze, a konserwator zabytków, choć wie o jego losie, rozkłada ręce i odcina się od tego miejsca.


Pomysły na odrestaurowanie tego miejsca złożyli prywatni inwestorzy, a także władze gminy Tykocin, do których należy wieś Jeżewo Stare. Najciekawszym pomysłem był pomysł gminy Tykocin, mianowicie stworzenie muzeum browaru oraz rodziny Glogerów. Gdzie jest problem? W prawie. Posiadłość należy do spadkobierców rodziny, a jest ich kilkunastu. Prawnie obowiązek odrestaurowania obiektu chronionego przez prawo należy do właściciela, lecz owi spadkobiercy nic sobie z tego nie robią i nie potrafią dojść do porozumienia co do dalszych losów browaru.


Rzeczą, która najbardziej przygnębia jest to, iż ów browar jest ewenementem w północno-wschodniej Polsce. Zachowało się wiele obiektów tego typu na południu. Są odrestaurowane, zadbane, wręcz dopieszczone.


Są to ostatnie lata, w których można zająć się owym obiektem. Stalowe belki podtrzymujące strop, które niegdyś były grube i potężne, dziś wyglądają jak papier. Zawalił się dach, piętra, ściany. Wchodząc do najgłębszej części piwnicy można patrzeć w niebo, choć budynek miał 2 piętra powyżej gruntu.


Chociaż chciałbym znaleźć na Podlasiu jak najwięcej miejsc opuszczonych, to jednak przykro mi patrzeć jak miejsce o takiej historii i uroku rozpada się w oczach. Nie ruszają serca opuszczone fabryki, dworce, szpitale, ale patrząc na to miejsce ma się ochotę iść do konserwatora zabytków i strząchnąć ich tam porządnie, by wreszcie zabrali się za to, do czego zostali stworzeni. Do ochrony cennych zabytków.


Podsumowując jest to na tę chwilę konstrukcja dość niebezpieczna. Rozpadające się części metalowe, które są przeżarte przez rdzę i czas. Cegła, która kruszeje w rękach i osuwiska ziemi na każdym kroku. Gdyby ktoś chciał odwiedzić to miejsce, to zalecam szczególną ostrożność.





Opuszczona stacja Czarnowo-Undy


Jak wspomniałem wcześniej określenie "przy stacji" jest mocno naciągnięte. W planie mieliśmy poszukiwanie opuszczonej stacji wybudowanej z czerwonej cegły w dość urokliwym położeniu (na bazie zdjęcia wykonanego w 2012 roku). Wiedzieliśmy także, że przy stacji będą znajdowały się opuszczone zakłady rolnicze, zajmujące się prawdopodobnie paszą dla zwierząt i jej załadunkiem na pociągi.


Dojechaliśmy na miejsce po dłuższych poszukiwaniach, gdyż jak się okazało stacja Czarnowo-Undy leży 2 km dalej od wsi o tej samej nazwie. Po zaparkowaniu w pobliżu zakładów rolniczych stwierdziliśmy, że pójdziemy powoli tak jak przyjechaliśmy, czyli obejdziemy wpierw zakłady, a stację zostawimy jako wisienkę na torcie owego wyjazdu.


Zabawne było to, że wiele pomieszczeń było zamkniętych i ktoś, kto tym się zajął, stwierdził, że wykręcenie klamki może być przeszkodą nie do sforsowania. Kijek, blacha, klucz, otwieracz do piwa, multitool (w naszym przypadku) mogą sobie z tym poradzić. Taką przeszkodę możesz obejść nawet z parówką w kieszeni, oczywiście jeśli jest wystarczająco dopieczona.


O dziwo zakłady te (w przeciwieństwie do stacji obok) nie zostały zaatakowane przez szabrowników. Jest wiele elementów sprzętu używanego w czasach, gdy przedsiębiorstwo działało.



Miejsce jest w miarę bezpieczne do zwiedzenia, nic się nie osuwa, nic się nie wali na głowę i po lekkim remoncie mogłoby działać dalej. Trochę odrapanej farby i wybitych okien. Wyjątkiem jest jeden mały fragment hali, gdzie znajdują się obecnie porozrzucane dokumenty firmy, sufit niestety nie wytrzymał i grozi zawaleniem.



Znaleziona w skrzynce oranżada "Krynka" to wspomnienie z dzieciństwa. Gdy jako mały brzdąc biegało się do sklepu po oranżadę za 50 gr na miejscu.


Najciekawszym miejscem na całym terenie była hala z nietypową konstrukcją dachu. Pierwszy raz się z czymś takim spotkaliśmy, choć obeszliśmy już niejedną fabrykę czy magazyn. Konstrukcja była drewniana i o dziwo wytrzymalsza od betonowej w sąsiedniej hali, która zaczęła się zawalać.






Hala była ostatnim budynkiem w tym kompleksie, więc ruszyliśmy w dalszą drogę. Cel, wisienka na torcie wyprawy: stacja kolejowa z czerwonej cegły usytuowana w lesie. Pierwsze, co się rzuciło w oczy po wyjściu z zakładów rolniczych to rozkradzione tory.


Owa stacja została wyłączona z użytku w roku 2000. Nadano jej status "zamknięta tymczasowo", lecz najwyraźniej nikt się tym za bardzo nie przejął i nikt owego miejsca nie dopilnował. Tory rozkręcono, a los jaki spotkał sam budynek stacji jest nie do pomyślenia. Jeszcze w roku 2012 stacja stała na swoim miejscu i nic nie zapowiadało, że to się zmieni.

Gdy doszliśmy do tego miejsca zastaliśmy... nic. Zupełnie nic, małą polankę w środku lasu przy torach. Jedna osoba z ekipy zaczęła się dopytywać, czy to na pewno tutaj, czy nie było to gdzieś dalej, a może poszliśmy w złą stronę. Sam się pogubiłem, bo nie mogłem uwierzyć, że nie pozostawiono totalnie nic. Teren był doszczętnie zaorany, ale cóż, tak jak i tory, czerwona cegła też ma wartość na rynku. No nic, wyjmuję tablet, odpalam zdjęcie, na bazie którego podjęliśmy wyprawę i szok. Okazuje się, że naprawdę ktoś to w ciągu dwóch lat rozebrał tak, że nie pozostawił śladu po jej istnieniu. Ze zdjęcia zgadzała się jedyna sosna w promieniu 100 m, polanka miała wielkość stacji, zwrotnice były dokładnie w tym miejscu gdzie staliśmy, a w oddali było widać silosy, tak jak na zdjęciu. Szabrownicy, zmora naszego hobby.

Po więcej zdjęć z opuszczonych miejsc zapraszamy na nasz profil facebookowy.
1

Oglądany: 73671x | Komentarzy: 21 | Okejek: 265 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało