Szukaj Menu

Kiczowate melodie, damskie zaśpiewy i prostackie rapowanki – 30 lat temu eurodance królował na listach przebojów!

38 761  
142   99  
Pierwsza połowa lat 90. Gumy do żucia, oranżada, kupione na bazarach szeleszczące dresy wykonane z jakiegoś rakotwórczego syntetyku i włosy z równiutkim przedziałkiem przycięte gdzieś na wysokości ucha. Każda szkolna dyskoteka pełna była identycznie wyglądającej młodzieży radośnie podrygującej do sączącego się z głośników zachrypniętego głosu Capitana Jacka. Te skoczne i prymitywne niczym żarty o Jasiu dźwięki były symbolem epoki. I razem z jej końcem przeminęły, aby nigdy już nie wrócić w żadnej zbliżonej do tamtego stylu postaci.
Wiecie już, o jakich dźwiękach mówię? Oczywiście chodzi o eurodance – gatunek muzyczny, który niczym agresywny, nowotworowy guz wyrósł na popkulturze i stosunkowo szybko został z niej usunięty. I chociaż zjawisko to było do cna złe i rażące uszy każdego, kto ma jakąkolwiek muzyczną wrażliwość, to gdzieś tam sentyment do tego dziwacznego, muzycznego fenomenu pozostał. Cofnijmy się teraz w czasie o ponad trzy dekady i rzućmy na to kuriozum okiem (i uchem też, przy okazji).

Różowe dźwięki lat 70.?

Chociaż eurodance kojarzy się nam bardziej z numerami powstałymi w latach 90., to początki tego fenomenu sięgają dwudziestu lat wstecz i czasów, kiedy w amerykańskich klubach królował gatunek wywodzący się z disco (w tym wypadku – o rockowych naleciałościach), zwany hi-NRG.

Bananarama – jedne z bardziej znanych przedstawicielek późniejszych czasów hi-NRG

Charakterystyczną cechą tego tworu było tempo oscylujące w okolicach 120-140 uderzeń na minutę, powtarzające się sekwencje basowe, mocno zaakcentowane plumkanie syntezatora oraz to, że teksty kompozycji trąciły przaśnym kiczem – zazwyczaj koncentrowały się na seksualnych skojarzeniach lub po prostu stanowiły nic nie znaczące tło dla samej muzyki.

https://www.youtube.com/watch?v=Nm-ISatLDG0

Gatunek ten istniał jeszcze na początku lat 80., a kapele tworzące w stylu Hi-NRG można było usłyszeć także w Europie. W tym czasie powstawały już zalążki rozwoju niemieckiej sceny klubowej oraz pochodzącego z Belgii gatunku zwanego new-beatem. Ten ostatni czerpał garściami zarówno ze wspomnianego hi-NRG, jak również z acid house’u i szeroko pojętej sceny techno. Parę kapel z tego okresu przebiło się nawet do mainstreamu. Chociażby taki zespół Confetti’s.

https://www.youtube.com/watch?v=_m5hQXkNLBk

Parady miłości

Zakończenie lat 80. w Europie odbyło się pod znakiem „wielkiej” imprezy techno. Oto bowiem w lipcu 1989 roku miała miejsce pierwsza Parada Miłości w Berlinie. Jak myślicie, ilu fanów elektronicznej muzyki przyszło wówczas pląsać do pulsujących basów, które wkrótce miały podbić europejskie kluby? 20 tysięcy? Może troszkę więcej? Otóż nie. Na pierwszym Love Parade bawiło się… 150 osób! Dla kontrastu – w 2001 roku do Berlina przyjechało już 800 tysięcy imprezowiczów! Pierwsza parada była niczym innym jak dość spontaniczną manifestacją na rzecz międzynarodowego pokoju oraz porozumienia poprzez miłość i muzykę. Ziarenko zostało jednak zasiane.

Pierwsza, wówczas jeszcze kameralna, parada

Również w lipcu 1989 roku na brytyjskich listach przebojów zadebiutował (i przez dobrych sześć tygodni utrzymywał się na pierwszym miejscu, stając się najlepiej sprzedającym się singlem tamtego roku) włoski, wcześniej nieznany zespół Black Box z numerem „Right on Time”.

https://www.youtube.com/watch?v=M0quXl_od3g
Jeśli wsłuchacie się w ten kawałek, to usłyszycie coś, co od razu przywołuje na myśl eurodance, mimo że formalnie gatunek ten jeszcze nie istniał, a przynajmniej nie miał on jeszcze swej nazwy. Mowa o bardzo charakterystycznym efekcie „house piano” syntezatora klawiszowego Korg M1.

Upadek wielkiego muru i brak limitów!

Podobne w brzmieniu kompozycje zaczęły powstawać chociażby w Belgii. Tamtejszy projekt Technotronic zasłynął kawałkiem „Pump Up The Jam”, który to uznawany jest za pierwszy w historii przykład kompozycji o house’owych korzeniach, jaka stała się mainstreamowym hitem w Stanach Zjednoczonych. Numer ten jest też był na swój sposób proroczy dla przyszłego rozwoju eurodance’u – łączył bowiem w sobie zarówno cechy muzyki klubowej, jak i hip-hopu.

https://www.youtube.com/watch?v=9EcjWd-O4jI
Hip-hopowe wstawki bardziej jednak słychać w kawałkach założonego w 1989 roku niemieckiego projektu producenckiego Snap!, gdzie udzielała się dwójka amerykańskich artystów – Penny Ford, odpowiedzialna za śpiew, oraz raper Turbo B. I to już, można by rzec, eurodance pełną gębą!

https://www.youtube.com/watch?v=JYIaWeVL1JM
Tymczasem padł berliński mur i w dawnym NRD, niczym grzyby po deszczu, zaczęły powstawać undergroundowe kluby z muzyką techno. Można by wręcz rzec, że rozwój imprez klubowych mocno przyczynił się do przywracania więzi pomiędzy podzielonymi żelazną kurtyną Niemcami.
I to właśnie na tym bardzo żyznym gruncie, w tempie niemalże lawinowym, rodzić się zaczęły kolejne muzyczne projekty, które błyskawicznie podbijały serca zarówno imprezowiczów, jak i słuchaczy europejskich list przebojów.

https://www.youtube.com/watch?v=DfdkKYHlZp4
Nowy gatunek dyskotekowej muzyki nie rozwijał się jednak jedynie w Niemczech. Sporo zacnych przedstawicieli eurodance’u pochodziło z Belgii, Włoch i Holandii. Z tego ostatniego kraju pochodziła grupa 2 Unlimited, która w 1993 roku zawojowała świat kawałkiem „No Limit”. Dzięki niemu artyści zgarnęli nawet nagrodę World Music Award za najlepiej sprzedający się holenderski album.

https://www.youtube.com/watch?v=r6FVk2k4qsM

Szybciej, lepiej, bardziej!

Na okres od 1991 roku do połowy lat 90. często mówi się „złotą erą eurodance’u”. Tempo wielu kompozycji przedstawicieli tego gatunku zostało podkręcone do 150 uderzeń na minutę, a same utwory stawały się coraz bardziej zróżnicowane i trafiające do swych odbiorców zupełnie nowymi pomysłami. Mieliśmy na przykład Albana Uzomę Nwapa – mieszkającego w Szwecji dentystę o nigeryjskim pochodzeniu, który zaczął spełniać się jako DJ grający w sztokholmskich klubach i wyczuł swój moment, gładko wbijając się ze swoją, naznaczoną klimatami ragga, twórczością w świeży i chłonny nurt rynek. Kto dziś nie zna Dr. Albana?

https://www.youtube.com/watch?v=4uPDfuC3Jck
Albo taki Haddaway, który w 1993 roku pytając „Czym jest miłość?” dotarł na pierwsze miejsca list przebojów w 13 krajach Europy, a w samych tylko Niemczech, skąd pochodził, sprzedał niemalże milion kopii swego debiutanckiego albumu!



Artyści nie bali się eksperymentować. Szwajcarsko-amerykańska-niemiecka formacja E-Rotic spokojnie mogłaby robić ścieżki dźwiękowe do filmów porno. Znacie inny zespół, który wpadłby na pomysł śpiewania takich numerów, jak „Max Don't Have Sex With Your Ex”, „Fred come to bed” czy „Fritz love my tits”?


Był też oczywiście militarny Captain Jack i jego pikantne teledyski. Swoją drogą – wiedzieliście, że do 2012 roku, kiedy to grupa ta zakończyła swoją karierę, zespół trzykrotnie zmieniał główną wokalistkę, a samych kapitanów było dwóch, bo ten pierwszy, oryginalny, Franky Gee zmarł w 2005 roku na skutek udaru.


Z oryginalnych kapel tamtej epoki trzeba jeszcze wspomnieć o Szwedach z Rednex, którzy uznali, że świetnym pomysłem byłby połączenie eurodance’u z amerykańską muzyką country. Najgorsze jest to, że jak pomyśleli, tak zrobili. I żeby tego było mało – odnieśli sukces! Wzięli na warsztat XIX-wieczną piosenkę „Cotton-eyed Joe” i zrobili z niej przebój, który nuciła potem cała Europa.

https://www.youtube.com/watch?v=mOYZaiDZ7BM
Równie ekscentryczny przepis na siebie wybrał pewien amerykański artysta jazzowy, John Paul Larkin, który to przez lata grał jako pianista na pokładach statków, a z czasem dawał koncerty w niemieckich klubach. Jako osoba jąkająca się miał spore problemy ze śpiewaniem. Tę wadę wymowy, jak się potem okazało, można było przekuć w atut. Muzyk za pomocą swojego niepowtarzalnego stylu zyskał sporą popularność i zwrócił uwagę duńskich producentów. Ci uczynili z niego Scatmana – artystę o jazzowych korzeniach, który wypłynął na fali eurodance’u!

https://www.youtube.com/watch?v=Hy8kmNEo1i8

Schyłek epoki

W okolicach 1995 roku eurodance był na szczycie swej popularności. Czy coś mogło temu gatunkowi zagrozić? Okazuje się, że tak – znawcy muzyki uważali, że nurt ten albo się rozwinie i zacznie eksplorować nowe rodzaje brzmień, albo szybko umrze. W kolejnych latach powstawało coraz mniej eurodance’owych hitów. Nie oznacza to, że ich jakość spadła. Nie, była ona nadal tak samo niska jak zawsze. Mr. President w 1996 roku śpiewał „Coco Jamboo”, a Belgowie z Paradisio katowali uszy swoim „Bailando”.

https://www.youtube.com/watch?v=EScLmWJs82I
Jajaje!

Wejście w nowe millenium ostatecznie zakończyło rozwój tego gatunku. Elektroniczne brzmienia stały się bardziej progresywne, często mocno inspirowane sceną trance’ową. Jedni uważają, że eurodance drastycznie ewoluował, inni – że umarł śmiercią naturalną. Niezależnie od tego, jaka jest prawda, dziś po tym fenomenie europejskiej muzyki (i nie tylko – zespoły tego typu powstawały nawet w Rosji, Kanadzie czy w Japonii!) nie ma już śladu. I miejmy nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy podejmować zabiegów resuscytacji tego gatunku. Niechże pozostanie on tam, gdzie powinien być, czyli w osnutych nostalgią wspomnieniach epoki szeleszczących dresów i młodzieży w dupkę czesanej.

Tagi: eurodance muzyka lata 90 dr alban mr president 2 unlimited popkultura muzyka
142