Wrzucę wam zajawkę, żeby nie było, że się obijam
Złotą polską jesienią to się tego nazwać nie dało. Fakt, ciepło dosyć, ale wszechobecna mżawka, od czasu do czasu przechodząca w regularną ulewę, nie nastrajała pozytywnie do życia. Właściwie nie nastrajała do niczego poza suszeniem kolejnych kufli zimnego piwa, co też z pełnym profesjonalizmem czyniłem. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniał brak zleceń. Nie narzekałem zbytnio na brak gotówki, trochę zapasu się nazbierało, a mończanie nader często, niby przy okazji, podrzucali raz kiełbasę, innym razem jakiś schab, więc mój budżet się ładnie dopinał, ale doskwierała mi lekka nuda.
Po kolejnym piwie wyszedłem zapalić przed zajazd. Pod daszkiem zastałem starszego faceta, który wydawał się na mnie czekać. Skądś tę facjatę kojarzyłem, ale przypisać twarzy do człowieka nie byłem w stanie. Cóż, szukał to i znalazł.
- Dobry, panie Detektyw. – Zagaił facecik. – Już zapamiętałem, że nie detektor. – Dodał z dumą w głosie.
A, już mam. Gość od krowy podróżniczki.
- Dobry, dobry. Co tam panie gospodarzu, znowu Krasula dała w długą?
- W długą? Znaczy, czy uciekła? Ni tam, panie. Grzeczni do obory wraca i ani myśli o spacerach. I nie Krasula tylko Daśka.
Fakt, Daśka. Jak mogłem pomylić.
- No to jak tam wam mogę, ojciec, pomóc? – Jak wspomniałem, nie miałem nic do roboty, więc chciałem wziąć cokolwiek, byle dupę rozruszać.
- A bo widzi, teraz już zaraz i od niedawna są Dni Wsi Monieckiej. I najbliżej to będzie Święto Konopczyna. Wi gdzie jest Konopczyn?
- Wi, wi, kurde, znaczy wiem. Tak między Przytulanką a Czechowizną.
- Nu właśnie tam. I na to święto jest konkurs szykowany.
- A co to za konkurs ma być?
- Konkurs grzybowy.
- Przepraszam?
- Nu mówi mu przecież, że grzybowy. – Lekko zirytowanym głosem powtórzył chłopina. – Zaraz jak się sezon zaczął, to ogłosili w gminie konkurs. Zbieramy grzyby i nawlekamy na nitki, co by się suszyli. Po czterdzieści kapeluszy na jeden sznurek.
Nie wiedzieć czemu poprawiłem delikatnie kapelusz na głowie.
- I kto do Konopczyna przyniesie najwięcej takich sznurków, wygrywa? – Niezawodny instynkt detektywa podsunął mi odpowiedź.
- Nu jakbyś pan zgadł.
- I co, ktoś wam z domu grzyby podprowadził?
- Gorzej, znacznie gorzej, panie Detektyw. Ktoś mi je z lasu kradnie.
Lekko oniemiałem. Pierwszy raz słyszę o kradzieży grzybów.
- Jaśniej, ojciec. Jak ktoś może cokolwiek kraść z lasu? Jeszcze bym zrozumiał, jakby leśniczemu ktoś metrówki zwędził, ale grzyby?
- Nu, bo jest tak, jak popatrzeć ze Sikor w stronę Przytulanki , to jest las, prawda? I ten las, to on jest mój. Mam na to papiery. Mamy takie zasady na wioskach, że do cudzego lasu na grzyby, to najwyżej popołudniem. A u mnie już i rano pustki.
- Może zwyczajnie nie rosną?
- Ta jak nie rosną, rosną i to jeszcze jak. Widzę przeciż, że zbierane było. Tylko ja zdrowia już nie mam żeby bandytę przydybać. Jakby tak Detektyw mógł po swojemu sprawę załatwić, to i słoiczków marynowanych podgrzybków na zimę mu nie zabraknie i mnie konkurs pomoże wygrać. Bo nagroda w tym roku pierwszorzędna.
- Pewno dojarka jakaś – mruknąłem pod nosem.
- A żeby Detektyw wiedział, że dojarka. I to ni jakaś, tylko taka nowoczesna. To jak, pomoże z tym złodziejem?
--
Oczywiście, że się zgodziłem. Tylko to załatwić po swojemu trzeba było nieco zmodyfikować. Bo jak? Mam uchlać wszystkich okolicznych grzybiarzy i wypytać, który wyciągnął łapy po cudze? To akurat przekraczało nawet moje możliwości. Szykowało się więc wyjście w teren. I to takie, które niezbyt mi odpowiada, bo musiałem się zebrać wczesnym rankiem. Najlepszym sposobem na wczesne wstanie jest szybkie upicie się. Co by złożyło przed północą. Mam w tym sporą wprawę i duże doświadczenie. Ruszyłem do baru w miasteczku. Picie w zajeździe ma oczywiście plusy, do łóżka blisko i maleją szanse na wypadek po pijaku, ale czasem odrobina towarzystwa też nie zaszkodzi.
Taki mały sekret, z dużą dozą prawdopodobieństwa czeka nas spotkanie ze starym, dobrym znajomym. A w zasadzie z dwoma