Bojownictwo buja się . Pozdro z Holandii!
"Rotterdamskie impresje, dzień 1. – raport wieczorny:
Na rejony wpadła Marta – sympatyczna Łodzianka. Jest na niderlandzkim gruncie po raz pierwszy, więc od wczoraj szlajamy się tu i ówdzie . Bardzo miło nam się razem nic nie robi. Po wczorajszych, pobieżnych oględzinach mojej Goudy,
dziś nadejszla pora na przeniesienie się do nieco większej wiochy:
Rotterdam jest duży, kolorowy i głośny. Bardzo już jestem odzwyczajony od takiego gwaru. Base-campy każde z Nas ma różne – Marta, miłośniczka stworzonek miauczących – podobnie jak Jej pupile, postanowiła zamieszkać w takim trochę większym pudełku - rotterdamskim CityHubie. Ja rozbiłem namiotowy obóz bardziej na zadupiach, ze 3 albo 4 km od ścisłego centrum. Relatywnie cichy kamperplac na Blijdorpie to coś, co bardzo mi pasuje po całym dniu atrakcji:
Obejrzeliśmy sobie dzisiaj m.in.: skrawek Europoortu, z pokładu promu wycieczkowego Abel Tasman i – niczym nowi Odkrywcy – wdarliśmy się na 70 minut w małą cząstkę tegoż wielgachnego portu:
Można było popodglądać rozładunek największych kontenerowców światowych wód i obadać to wszystko od wody strony:
Bilet to chyba 16 czy 18 euro a rejs – ogólnie – nudny jak flaki z grogiem. Można też zafundować sobie taką katorgę całodniową – wtedy płyniesz po całości E-poortu, aż do sztucznych wysp Maasvlakte. Bulisz za to ponad 6 dych, a w cenie dostajesz posiłek, żeby szybciej pójść na dno, po wyskoczeniu za burtę z desperacji...
Prom podpłynął też w pobliże statku-hotelu SS Rotterdam, który był następny na naszej liście spraw do zaliczenia na dziś:
Poszliśmy tam sobie, dreptając najpierw słynny most Erazma:
później minęliśmy – równie znany – hotel New York, skąd rzesze śmiałków startowało onegdaj na podbój Ameryki i szukania tam szmalu i sukcesów:
Na pierwszy rzut oka, podrapany i nadgryziony zębem czasu hotelik w ogóle nie pasuje do całości. Otoczony strzelistymi bryłami nowoczesnych, nieforemnych wieżowców, stoi tam jak taka sierotka. Po chwili zastanowienia, uświadamiasz se jednak, że hotel jest całkiem okej, a to te nowe twory robią tam za elementy szpecące...
SS Rotterdam to były, królewski liniowiec oceaniczny. Zwodowany w 1958 i ochrzczony przez Królową Julianę, prawie 230-metrowy, dziesięciopokładowy kolos, niemal przez pół wieku ciął fale oceanów, dając uciechę nawet półtora tysiącu pasażerom jednocześnie. Po wycofaniu z czynnej służby, od roku 2010, stoi zacumowany przy rottkowym Katendrechcie i robi za paradny hotel. Wewnątrz czuć pijondz i przepych dawnych dni. Masz wrażenie, że za chwilę podejdzie do Ciebie Bond (James Bond) i spyta, gdzie tu leją wstrząśnięte, a nie zmieszane, martini. SS Rotterdam robi wrażenie, choć z racji późnej pory (byliśmy po 16tej) niemożne było już skorzystać z audiodeskrypcji ani przewodnika. Warto wrócić:
Wszędobylskie wodne taxi nie chciały dziś z nami współpracować, więc zbojkotowaliśmy usługi (a raczej ich brak) mokrych złotów i poszliśmy wszystko suchą stopą. Jeszcze kawa i jakiś fastfood w którejś z niewielkich knajpek i rozłączyliśmy nasze tropy. Marta mieszka przy samym centrum nocnych zabaw, ja uciekłem na moje urocze zadupia, gdzie od rana przybyło całe tabuny kamperów z Belgii i aus Deutschland. Teraz czas chrapania. Jutro idziemy do blijdorpskiego ZOO, pojutrze może jakieś morze... Dobrej nocy!"
Ale po resztę fociuń to już proszę se kliknąć na fejsbunie - za dużo tego do przeklejania :
https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=pfbid02PUo3GCXJyAPd918m7w9pKdbW88JMNTuyHeB6uKoxhoMUgmMvWuJLAEyNukvNtMxbl&id=100000782094707
Enjoy!
"Rotterdamskie impresje, dzień 1. – raport wieczorny:
Na rejony wpadła Marta – sympatyczna Łodzianka. Jest na niderlandzkim gruncie po raz pierwszy, więc od wczoraj szlajamy się tu i ówdzie . Bardzo miło nam się razem nic nie robi. Po wczorajszych, pobieżnych oględzinach mojej Goudy,
dziś nadejszla pora na przeniesienie się do nieco większej wiochy:
Rotterdam jest duży, kolorowy i głośny. Bardzo już jestem odzwyczajony od takiego gwaru. Base-campy każde z Nas ma różne – Marta, miłośniczka stworzonek miauczących – podobnie jak Jej pupile, postanowiła zamieszkać w takim trochę większym pudełku - rotterdamskim CityHubie. Ja rozbiłem namiotowy obóz bardziej na zadupiach, ze 3 albo 4 km od ścisłego centrum. Relatywnie cichy kamperplac na Blijdorpie to coś, co bardzo mi pasuje po całym dniu atrakcji:
Obejrzeliśmy sobie dzisiaj m.in.: skrawek Europoortu, z pokładu promu wycieczkowego Abel Tasman i – niczym nowi Odkrywcy – wdarliśmy się na 70 minut w małą cząstkę tegoż wielgachnego portu:
Można było popodglądać rozładunek największych kontenerowców światowych wód i obadać to wszystko od wody strony:
Bilet to chyba 16 czy 18 euro a rejs – ogólnie – nudny jak flaki z grogiem. Można też zafundować sobie taką katorgę całodniową – wtedy płyniesz po całości E-poortu, aż do sztucznych wysp Maasvlakte. Bulisz za to ponad 6 dych, a w cenie dostajesz posiłek, żeby szybciej pójść na dno, po wyskoczeniu za burtę z desperacji...
Prom podpłynął też w pobliże statku-hotelu SS Rotterdam, który był następny na naszej liście spraw do zaliczenia na dziś:
Poszliśmy tam sobie, dreptając najpierw słynny most Erazma:
później minęliśmy – równie znany – hotel New York, skąd rzesze śmiałków startowało onegdaj na podbój Ameryki i szukania tam szmalu i sukcesów:
Na pierwszy rzut oka, podrapany i nadgryziony zębem czasu hotelik w ogóle nie pasuje do całości. Otoczony strzelistymi bryłami nowoczesnych, nieforemnych wieżowców, stoi tam jak taka sierotka. Po chwili zastanowienia, uświadamiasz se jednak, że hotel jest całkiem okej, a to te nowe twory robią tam za elementy szpecące...
SS Rotterdam to były, królewski liniowiec oceaniczny. Zwodowany w 1958 i ochrzczony przez Królową Julianę, prawie 230-metrowy, dziesięciopokładowy kolos, niemal przez pół wieku ciął fale oceanów, dając uciechę nawet półtora tysiącu pasażerom jednocześnie. Po wycofaniu z czynnej służby, od roku 2010, stoi zacumowany przy rottkowym Katendrechcie i robi za paradny hotel. Wewnątrz czuć pijondz i przepych dawnych dni. Masz wrażenie, że za chwilę podejdzie do Ciebie Bond (James Bond) i spyta, gdzie tu leją wstrząśnięte, a nie zmieszane, martini. SS Rotterdam robi wrażenie, choć z racji późnej pory (byliśmy po 16tej) niemożne było już skorzystać z audiodeskrypcji ani przewodnika. Warto wrócić:
Wszędobylskie wodne taxi nie chciały dziś z nami współpracować, więc zbojkotowaliśmy usługi (a raczej ich brak) mokrych złotów i poszliśmy wszystko suchą stopą. Jeszcze kawa i jakiś fastfood w którejś z niewielkich knajpek i rozłączyliśmy nasze tropy. Marta mieszka przy samym centrum nocnych zabaw, ja uciekłem na moje urocze zadupia, gdzie od rana przybyło całe tabuny kamperów z Belgii i aus Deutschland. Teraz czas chrapania. Jutro idziemy do blijdorpskiego ZOO, pojutrze może jakieś morze... Dobrej nocy!"
Ale po resztę fociuń to już proszę se kliknąć na fejsbunie - za dużo tego do przeklejania :
https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=pfbid02PUo3GCXJyAPd918m7w9pKdbW88JMNTuyHeB6uKoxhoMUgmMvWuJLAEyNukvNtMxbl&id=100000782094707
Enjoy!
--
Z bycia osłem - już wyrosłem. :)