Taka sytuacja. W sklepie zaczepiła mnie mocno starsza, przygarbiona (lub złamana w pół - bo to bardziej oddaje jej stan), schorowana Pani. Czy bym jej nie pomógł zapłacić, bo konserwy są w promocji, a ona nie ma lodówki. No dobra, to zapłacimy za całość. Zaoferowałem, że podjadę z Nią do domu, jej te zakupy wniosę.
Powolne pakowanie. Potem po malutkim kroczku do tramwaju.
- Ale ja to bym jeszcze do stonki, bo tam najlepszy chlebek.
Zgrzyt, no ale słowo się rzekło. Dreptamy. Kilkaset metrów i kilkanaście minut później zawitaliśmy do stonki. Parę podstawowych produktów, kilkanaście minut, potem błyskiem pakowanie i już gotowi do drogi. Mi już trochę kregosłup pęka (torba na siłownię, moje zakupy w plecaku i jeszcze laptop). Tramwaj, powolny spacer, piąte piętro i już Pani odstawiona. Mieszkanie tak jak w 1960 było wyremontowane tak stoi do dzisiaj. Do domu mnie nie wpuściła, ale widziałem z klatki.
No i sobie pogadaliśmy. Historia, jakich tysiące w Polsce. Mała emeryturka (no bo emeryturą nazwać tego nie można), zdrowie wysiadło, do lekarza się dostać nie idzie, mieszkanie zimne bez podstawowego wyposażenia - piecyka, samotność, chory syn (który chyba był kłamstewkiem powiedzianym przypadkowo spotkanej kolejkowej znajomej - ja zostałem jako ten syn przedstawiony), wzrastający czynsz, menelska kamienica, mieszkanie wysoko, brak wsparcia a do tego walka z sądem i gazownią. Innymi słowy - wegetacja bez perspektyw na poprawę.
I ten spokój u tej Pani. Brak pretensji do kogokolwiek. Ot, niesprawiedliwy świat. I te spokojne, wypłakane oczy.
Dałem Pani numer telefonu, chociaż trochę się tego obawiam.
Czy się chwalę - trochę, bo to moja pierwsza taka sytuacja.
Czy naszła refleksja - w chuj.
Co będzie dalej - nie wiem. Może Pani będzie natarczywa, a może będę jej w stanie pomóc.
Tak czy owak za Panią Gabrielę i olbrzymi którzy potrafią z tak ciężko doświadczonymi ludźmi pracować na co dzień. Ja bym nie potrafił.
A co najgorsze, to ciągłe uczucie, że ktoś mnie robi w chuja. Że ten syn jednak istnieje i jest chlejącym żłobem. Troche mi za to wstyd, no ale co poradzę.
Powolne pakowanie. Potem po malutkim kroczku do tramwaju.
- Ale ja to bym jeszcze do stonki, bo tam najlepszy chlebek.
Zgrzyt, no ale słowo się rzekło. Dreptamy. Kilkaset metrów i kilkanaście minut później zawitaliśmy do stonki. Parę podstawowych produktów, kilkanaście minut, potem błyskiem pakowanie i już gotowi do drogi. Mi już trochę kregosłup pęka (torba na siłownię, moje zakupy w plecaku i jeszcze laptop). Tramwaj, powolny spacer, piąte piętro i już Pani odstawiona. Mieszkanie tak jak w 1960 było wyremontowane tak stoi do dzisiaj. Do domu mnie nie wpuściła, ale widziałem z klatki.
No i sobie pogadaliśmy. Historia, jakich tysiące w Polsce. Mała emeryturka (no bo emeryturą nazwać tego nie można), zdrowie wysiadło, do lekarza się dostać nie idzie, mieszkanie zimne bez podstawowego wyposażenia - piecyka, samotność, chory syn (który chyba był kłamstewkiem powiedzianym przypadkowo spotkanej kolejkowej znajomej - ja zostałem jako ten syn przedstawiony), wzrastający czynsz, menelska kamienica, mieszkanie wysoko, brak wsparcia a do tego walka z sądem i gazownią. Innymi słowy - wegetacja bez perspektyw na poprawę.
I ten spokój u tej Pani. Brak pretensji do kogokolwiek. Ot, niesprawiedliwy świat. I te spokojne, wypłakane oczy.
Dałem Pani numer telefonu, chociaż trochę się tego obawiam.
Czy się chwalę - trochę, bo to moja pierwsza taka sytuacja.
Czy naszła refleksja - w chuj.
Co będzie dalej - nie wiem. Może Pani będzie natarczywa, a może będę jej w stanie pomóc.
Tak czy owak za Panią Gabrielę i olbrzymi którzy potrafią z tak ciężko doświadczonymi ludźmi pracować na co dzień. Ja bym nie potrafił.
A co najgorsze, to ciągłe uczucie, że ktoś mnie robi w chuja. Że ten syn jednak istnieje i jest chlejącym żłobem. Troche mi za to wstyd, no ale co poradzę.
Ostatnio edytowany:
2017-04-21 19:59:52
--
Coście skurwysyny uczynili z tą krainą?