:maciek_cherokee :tuli
Codzienność jest codziennością, nie można żyć w tragedii latami, człowiek się konsumuje i zostaje powłoka. Dlatego bierzemy za rogi dzień po dniu i jakoś to wszystko idzie do przodu
Ba! Czasem nawet jakiś projekt na przyszłość sobie robimy, żeby Boga rozśmieszyć
Mój przypadek jest o tyle specyficzny (choć jest ich od groma), że córa była najzdrowszym dzieckiem pod słońcem do czasu porodu. Potem się zadusiła i... "takie rzeczy sie zdarzają". To, czego sobie nie wyobrażam, pomimo szalonej miłości, którą czuję do mojego dziecka, to zmuszanie kobiety do donoszenia, urodzenia i pochowania, bo wiadomo, że tak będzie. Albo, co gorsza, patrzenia bezsilnie na agonię, która może trwać i latami. Wkurwa najjaśniejszego dostaję (przepraszam za bluzga, ale nie umiem inaczej), kiedy pod powłoczką najpiękniejszych doznań, jakie bycie człowiekiem nam daje, przemyca się najstraszniejszą okrutność, jaką można zadać drugiemu człowiekowi: nieskończone cierpienie i bezsilność.
Od dawna myślę, że ostatecznym szachmatem dla instytucji, rządu, Kościoła i kogokolwiek, kto gada tylko, żeby ślinę nanieść na język, byłoby oddanie wszystkich naszych niepełnosprawnych dzieci do ośrodków opieki, szpitali, czy klasztorów, bo wtedy byłoby to nareszcie coś, co przebiłoby tę bańkę hipokryzji i obojętności. Niestety, rodzice nigdy się na to nie zdobędą, a rządy znakomicie zdają sobie z tego sprawę. Taka cena szantażu uczuciowego.