Wiedza o tańcu jest przedmiotem nauczanym w bardzo nielicznych szkołach "artystycznych" (baletowych itp.), tak jak są np. Licea Muzyczne czy Sportowe.
Głownie chodzi o historię tańca (antyczny, średniowieczny, barokowy, współczesne, balet itd.), umiejętność rozpoznawania i inne pierdoły o których nie mam pojęcia. Z tego co pamiętam w ubiegłym roku zdawało go około 100 absolwentów.
Co do samej religii - tu zwracam się do :Syliana.
Nie chodzi mi o sam fakt "nauczania" religii.
Może krótko przypomnę jak się ta cała historia toczyła:
- w 1993 religia weszła do szkół w wymiarze 1 godziny tygodniowo, dla chętnych, księża, zakonnice i zakonnicy uczyli za darmo, świadectwa były odrębne. Szkoła po prostu udostępniała sale, ewentualnie jakieś przybory - kredę, rzutniki, magnetowid itp. Lekcje religii odbywały się zawsze po- lub przed lekcjami, kto chciał chodził, nie było żadnych deklaracji czy wyborów
- trzy lata później pod bardzo dużym naciskiem kościoła, księża i katecheci zaczęli otrzymywać wynagrodzenie (od państwa oczywiście).
- rok później umieszczono ocenę z religii/etyki na świadectwie, nie liczyła się ona do średniej
- w kolejnym roku zwiększono liczbę godzin religii do dwóch tygodniowo i objęto nauczaniem religii wszystkie dzieci, łącznie z "zerówkami". Wprowadzono przymusowy wybór religia/etyka praktycznie nie dając żadnej możliwości wyboru, uczniowie nie chodzący na religię z różnych powodów (innego wyznania, poglądów rodziców itp.) mieli kreskę na świadectwie z absurdalnym tłumaczeniem, że nie wiadomo, czy uczeń nie chodził na religię czy na etykę. Oczywiście religia nie była już realizowana na pierwszej/ostatniej godzinie - było (i jest to praktycznie niemożliwe)
- w 2004 roku ocena z religii zaczęła się liczyć do średniej, co oczywiście zaczęło wpływać np. na różnego rodzaju stypendia, tzw. świadectwo z paskiem itd.
- w 2006 roku doszło do absurdalnej sytuacji, że ktoś, kto nie zrezygnował na początku roku z nauczania religii (a raczej rodzice), mógł po otrzymaniu oceny niedostatecznej nie otrzymać promocji.
Teraz mamy zakusy na wprowadzenie możliwości zdawania egzaminu maturalnego
Pominę tu drastycznie rosnący wpływ kościoła na szkołę. Zaczynając od szaleństwa nadawania imion szkołom, od papieża począwszy, przez kardynałów, różnych świętych i błogosławionych, poprzez masowe zapisy w Statutach Szkół o katolickim wychowaniu i duchu chrześcijańskim (mówię tu o szkołach publicznych), wprowadzenie praktycznie obowiązkowych rekolekcji, msze na rozpoczęcie i zakończenie roku i przy każdej możliwej okazji, coraz większe naciski księży i katechetów na dyrektorów i nauczycieli w sprawach ocen z zachowania, a nawet ocen z innych przedmiotów.
Przy tym, na cały proces nauczania religii szkoła i ministerstwo nie ma wpływu. Program nauczania, kryteria oceniania, podręczniki - o wszystkim decyduje tylko i wyłącznie kościół.
Księżą w szkołach traktowani są jak święte krowy, ksiądz może się spóźniać albo wcześniej wychodzić - bo ma "pogrzebik" jak się uroczo u nas zaśmiał jeden z księży, albo mają spowiedź wielkanocną u siebie albo w innej parafii, bo są misje, bo to, bo tamto. Księdza nie można pod żadnym pozorem zwolnić z pracy, czy nawet zawiesić - nawet jeżeli popełnia przestępstwo, jest pod wpływem itp. to i tak decyzję podejmuje biskup, a nie dyrektor czy organ prowadzący. Katecheci świeccy są całkowicie na łasce biskupa, może on w dowolnym momencie cofnąć tzw. "misję" i taki katecheta wylatuje natychmiast - można zatem sobie wyobrazić poziom włazidupstwa i wazeliniarstwa takich katechetów w stosunku do proboszcza, nie mówiąc o wyżej postawionych w hierarchii osobach.
Wszystko to odbyło się powoli, pojedynczymi krokami, teraz mamy mieć następny krok. Potem pewnie pojawi się kolejny krok - czyli religia jako przedmiot obowiązkowy - a dlaczego nie? Przecież to tak ważna dziedzina życia, że nie można jej pominąć?
Co będzie później?
To jest tylko szkolnictwo, co dzieje się z medycyną, wojskiem i policją? Walką w mediach, polityce, szaleńczym pościgiem za możliwością wzbogacenia się kosztem państwa?
I nie chcę słyszeć kitu o 95% katolików w imieniu których kościół wypowiada się i wtrąca w każdą dziedzinę życia.
--
Żyje się raz a potem straszy