< > wszystkie blogi

Powiało nudą

Od dziś zawsze będę kończył, to co zacz...

Zamiast kawy idź do kina

26 listopada 2009
Nawet taki cham jak ja powinien czasem pójść między ludzi i spróbować zachowywać się jak człowiek. Co niestety nie zawsze oznacza zachowywanie się jak reszta społeczeństwa. Jakiś czas temu dostałem voucher do kina, a że nienawidzę, jak coś się marnuje, to wśród chały, którą grają, wyszperałem coś, co można by nazwać... Mniejszą chałą...

Nie, nie napiszę na jaki film i skrzętnie przemilczę jego recenzję, ale za to napiszę do jakiego multipleksu się wybrałem. Nie po to, żeby go reklamować, ale po to... Ale o tym za chwilę.

Zacznijmy od tego, że sala była kiepsko, jeśli w ogóle klimatyzowana. I chociaż nie była - szacunkowo - zapełniona nawet w 1/3, to już w połowie seansu zrobiło się duszno. Ponieważ jednak nie jestem specjalnie wybredny ani wymagający, postanowiłem ten fakt zignorować. Gehenna zaczęła się jednak dużo wcześniej. Bardzo dużo wcześniej.

Seans rozpoczął się o godzinie 18. Mocno teoretycznie. Frejr zdążył po pracy wrócić do domu, wziąć prysznic, wskoczyć za kierownicę i pognać do kina, poprawiać relacje z rodziną. Oczywiście przezornie Frejr dokonał rezerwacji biletów dzień wcześniej przez ten szatański wynalazek, zwany internetem. Każdy, kto korzystał z takiej opcji wie, że przynajmniej teoretycznie, bilety należy odebrać na pół godziny przed seansem. Pewnie nie jest to całkiem prawdą, ale Frejr wolał nie ryzykować bólu karku siedząc tuż przed samym ekranem, gdyby całkiem niezłe miejscówki przepadły.

Tak więc Frejr zjawił się potulnie, mniej więcej, pół godziny przed seansem przy kasie, wymieniając voucher na kartonik, który pomoże mu wejść na salę i cieszyć się ruchomymi obrazkami na szerokim ekranie, okraszonymi dźwiękiem przestrzennym.

Kiedy Frejr rozwalił się, w dość wygodnym fotelu, wyciągnął obiad w postaci rogalika i krusząc dokoła, popijał napojem energetycznym, który w pośpiechu wpakował do plecaka, z braku jakichkolwiek alternatyw. Jako, że nie jestem mocno przyzwyczajony do kofeiny, a napój był raczej z tych większych, bo producent deklaruje aż jeden litr zawartości, którym podzieliłem się w połowie z fragmentem familiji, to na działanie, w postaci podwyższonego ciśnienia, nie trzeba było strasznie długo czekać. W przeciwieństwie do rozpoczęcia filmu.

Nie pamiętam dokładnie daty, ale było to jakoś grubo ponad półtora roku temu, gdy z pełną świadomością, zrezygnowałem z oglądania telewizji. Wciąż te same, robiące ze mnie kalekę intelektualnego, piętnastominutowe bloki reklam, przerywane wciąż tymi samymi filmami, z fatalnym tłumaczeniem, i zagłuszaną głosem lektora, oryginalną ścieżką dźwiękową. Z resztą temat telewizji nadaje się na osobną notatkę, jeśli komuś w końcu uda się mnie zmotywować do jej napisania. Tak więc, po pięknym okresie bycia wolnym od przerabiania mi mózgu, przez reklamy, na karmę dla psa, zostałem niejako zmuszony do oglądania przez, dosłownie, ze stoperem w reku, dwadzieścia pięć (sic!) minut do oglądania parszywych reklam batoników, samochodów i cholera wie, co jeszcze, przerywanych, jakby od niechcenia, zapowiedziami innych filmów.

Może ja jestem dziwny, ale czternaście procent całego czasu spędzonego, na coraz bardziej dusznej sali, na oglądaniu prezentacji produktów, które nie są mi zupełnie potrzebne, to dla mnie stanowczo za dużo. Tym bardziej, że sam film trwał ponad dwie i pół godziny. Zmuszanie mnie do siedzenia i wchłaniania głupoty przez dodatkowe, blisko pół godziny, to już podpada pod sadyzm. To już chyba nawet konwencja genewska nakazuje lepiej traktować jeńców wojennych.

Starając się zrozumieć drugą stronę, dochodzę do wniosku, że tłumaczenie ze strony kina może być takie, iż reklamy pozwalają utrzymać cenę biletów na względnie stałym, względnie niskim (tu można by mocno polemizować) poziomie. Rodzi się jednak pytanie, czy pozwolą także utrzymać klientów? Czy ktoś raz czy drugi, zdenerwowany, jak ja, koniecznością oglądania, coraz dłuższego, bloku reklam, nie zrezygnuje z, coraz bardziej wątpliwej, przyjemności udania się do kina, na rzecz ściągnięcia z sieci, pirackiej wersji filmu, bez tych cholernych reklam ciągnących się w nieskończoność? Przyznam szczerze, że byłem bardzo bliski tego, by po obejrzeniu jeszcze jednej reklamy samochodu czy podpasek, wparować do pomieszczenia z projektorem i grożąc użyciem rozgiętego spinacza biurowego, który był najbardziej śmiertelnym przedmiotem, który wtedy przy sobie posiadałem, zażądać włączenia tego przeklętego filmu.

Dlaczego nie można, jeśli już koniecznie trzeba, puścić dwie, maksymalnie trzy ciekawe reklamy, tyleż samo zwiastunów, tak by zamknąć czas oczekiwania na film w przyzwoitych dziesięciu minutach i uniknąć denerwowania widzów?

To teraz czas na ujawnienie sponsora dzisiejszego wpisu. Choć podobne praktyki z całą pewnością zdarzają się w innych multipleksach, to powodem mojego, i nie tylko mojego, rozdrażnienia był seans filmowy w Multikinie. Jeśli podobnie jak ja masz dość dawania robienia z siebie idioty i płacenia za coś, za co Tobie powinni płacić, proponuję napisać e-mail na adres: uwagi@multikino.pl [http://www.multikino.pl/pasaz/tekst,pokaz,18.html] i przekazać im, co myślisz o maratonie reklamowym przed właściwym filmem. Jeśli jesteś zbyt leniwy, aby napisać coś od siebie, a chciałbyś coś zrobić, wyślij im choćby link do tego wpisu. Ja natomiast prócz podziękowania im za wzmocnienie działania kofeiny, zamierzam spóźniać się na każdy seans około piętnastu minut, bo tyle minimum trwa pranie mózgu reklamami.

Jeśli nie masz konta na JM, a chcesz mi nawtykać, udaj się na tę stronę.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi