Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Te filmy poniosły komercyjną klęskę w dniu swoich premier. A mimo to doczekały się swoich kontynuacji!

39 958  
153   77  
Normalną praktyką jest to, że po sukcesie jakiegoś filmu producenci robią wszystko, co tylko możliwe, aby jak najszybciej zaserwować widzom kontynuację. Najlepiej taką zasiloną większym budżetem i bardziej spektakularną oprawą wizualną. Są jednak przypadki, kiedy filmowcy podejmują wielkie ryzyko i zabierają się za kręcenie sequela produkcji, która poniosła spektakularną, komercyjną klęskę.

#1. „Nieśmiertelny”

Ten film ma wszystko, czego można by oczekiwać po produkcji fantasy traktującej o skazanym na życie wieczne Szkocie, którego głównym celem egzystencji jest ucinanie głów innym nieśmiertelnym. No i ta muzyka Queen! Aż trudno uwierzyć, że nakręcone w 1985 roku, dziś wręcz kultowe dzieło, poniosło komercyjną klęskę w chwili swej premiery. Ponadto krytycy nie zostawili na filmie z Christopherem Lambertem suchej nitki.


Z wielkim trudem produkcja ta zarobiła nieco ponad 12 milionów dolarów. Taki nędzny wynik nie pozwolił nawet zwrócić pieniędzy, które w projekt ten zainwestowano (19 milionów dolarów). Nieoczekiwanie jednak „Nieśmiertelny” dostał nowe życie w momencie, gdy film ten zawitał do wypożyczalni kaset video. W 1991 roku reżyser Russell Mulcahy uznał, że świetnym pomysłem byłoby nakręcenie kontynuacji przygód górala z mieczem. W ten sposób powstał najgorszy sequel w historii kina, który do dziś wywołuje wymiotny odruch u każdego szanującego się kinomana.


„Nieśmiertelny 2” miał budżet 34 milionów dolarów, a zarobił leciutko ponad 15 milionów baksów. A mimo to, z jakiegoś dziwnego powodu, nakręcono część trzecią, czwartą, piątą, dwa seriale aktorskie i jeden animowany… Każda z kinowych kontynuacji poniosła sromotną klęskę (w zasadzie tylko w przypadku „Nieśmiertelnego 3” udało się „na styk” odzyskać hajs wpakowany w nakręcenie tego filmu).

#2. „Robocop 2”

Pierwsza część historii o zamordowanym gliniarzu, który za sprawą pewnej korporacji zostaje ożywiony jako metalowy cyborg z resztkami ludzkich wspomnień i misją zrobienia porządku z przestępczością panującą na ulicach Detroit, odniosła umiarkowany sukces. Mimo wszystko można jednak mówić o sukcesie, bo przy malutkim (jak na tego rodzaju produkcje) budżecie 13 milionów dolarów udało się nakręcić film, który zarobił ponad 50 milionów dolców.


Kontynuacja zarobiła już nieco mniej, ale za to wpakowano w nią znacznie więcej kasy (ok. 30 milionów dolarów), co powinno być wyraźnym sygnałem dla filmowców, że realizowanie kolejnej odsłony tej serii może być bardzo ryzykownym posunięciem. „E, tam! Damy radę! –uznali producenci. – Trzeba tylko zdjąć ograniczenia wiekowe i zaprosić do kin dzieciaki!”


W ten sposób powstał nudny od początku do końca koszmarek pozbawiony specyficznego czarnego humoru i wyolbrzymionej do granic absurdu przemocy. Nie dość, że tytułowy bohater zagrany został przez innego aktora, to jeszcze widzów zmuszono do oglądania pojedynku pomiędzy latającym (!) Robocopem a cyber-ninją i wytrzymywania scen, gdzie budżetowe niedostatki (film był znacznie „tańszy” niż jego poprzednik) boleśnie szczypały w oczy.


A mimo to „Robocop 3” zarobił znacznie więcej hajsu niż druga część serii. Podziękować za to należy… Japończykom, którym ten kulawy gniot wyjątkowo się spodobał i królował w tamtejszych kinach przez długi czas.

#3. „Blade Runner”

Uwierzylibyście, że tak wspaniałe dzieło jak „Łowca androidów” poległo w kinach? Mająca za konkurencję takie hity, jak „E.T.”, „Coś”, „Tron” czy „Conan Barbarzyńca” produkcja musiała, niczym dobre wino, czekać na swój moment chwały. Wydania przeznaczone na domowe odbiorniki, a nade wszystko wersje rozszerzone i słynne wydanie reżyserskie ostatecznie sprawiły, że „Blade Runner” stał się dziełem nie tylko wielce poważanym, ale i szeroko analizowanym przez kolejne generacje kinomanów (nie wiem jak Was, ale mnie przekonała teoria, jakoby Deckard był replikantem!).


Czy ten sam los miał spotkać nakręcony 35 lat później sequel? Miejmy nadzieję, że historia zatoczy koło. „Blade Runner 2049” niestety poległ w kinach. Szczególnie w pierwszym tygodniu wyświetlania. Z czasem jednak film dorobił się całkiem tłuściutkiego wyniku 267,7 miliona dolarów przychodów. Nieźle? No nie do końca. Budżet filmu wynosił 150 milionów dolarów, ale ogromna kasa poszła na promocję tej produkcji i wedle analityków nadal brakuje jakichś 130 milionów baksów, aby „wyjść na zero”. Cóż – czas pokaże, czy „Blade Runner 2049” zdobędzie takie samo uznanie jak jego pierwowzór. Pewne jest jedno – mimo że to sequel, o który nie prosiliśmy, to otrzymaliśmy naprawę godnego następcę dzieła Ridleya Scotta!


#4. „Święci z Bostonu”

To jeden z tych filmów, który jest bardzo zły, kiczowaty i naiwny. Wiedzą o tym zarówno jego autorzy, jak i widzowie. Najlepsze jednak jest to, że zarówno ci pierwsi, jak i drudzy bawią się tu świetnie. Niestety, „Święci z Bostonu” mieli kiepski start. Premiera tej produkcji miała miejsce krótko po słynnej masakrze w Columbine, gdzie dwóch uzbrojonych w broń palną małolatów dokonało rzezi uczniów szkoły. Cóż, to dość ryzykowny moment na serwowanie widzom filmu o braciach, którzy chwytają za spluwy i czując boskie powołanie, zamieniają zastępy złoli w mięso mielone.


Ostateczni „Święci z Bostonu” pojawili się w zaledwie pięciu kinach w USA. I była to klęska pełną gębą! Kiedy jednak produkcja ta trafiła na rynek DVD, podziałała poczta pantoflowa – film szybko zyskał status B-klasowej perełki, gwarantującej świetną zabawę. Zanim jednak ten nieoczekiwany sukces został przekuty w plany realizacji drugiej części, reżyser Troy Duffy musiał procesować się z wydawcą o zwrot należnych mu pieniędzy za dystrybucję filmu na nośnikach cyfrowych. Dziesięć lat trzeba było czekać na sequel. Był on równie zły co pierwowzór (o ile nie gorszy!), a jednak i on spotkał się ze stosunkowo życzliwym przyjęciem fanów. Mimo że kontynuacja zarobiła malutko, to już w planach jest trzecie spotkanie ze „Świętymi z Bostonu”!


#5. „XXX: Następny poziom”

Nakręcony w 2002 roku akcyjniak z Vinem Dieselem może i nie był specjalnie ambitnym kawałkiem kina, ale okazał się na tyle lekkim i przyjemnym seansem, że widzowie szturmowali kina. Dzięki temu produkcja za 88 milionów dolarów zarobiła ponad trzykrotnie więcej. Skazani więc byliśmy na kontynuację...


Niestety scenariusz drugiej części nie przypadł do gustu ani reżyserowi oryginału, Robowi Cohenowi, ani aktorowi grającemu główną rolę w pierwowzorze. Obaj panowie zrezygnowali więc ze współpracy przy tym projekcie. Postać Xandera Cage’a została więc uśmiercona poza kamerą, a jego miejsce zajął nowy protagonista, w którego rolę wcielił się Ice Cube. „XXX: Następny poziom” dostał budżet większy o 25 milionów dolarów niż jego poprzednik i… spektakularnie poległ, zarabiając marne 25% tego, co pierwsza część.


W takiej sytuacji nikt normalny nie wszedłby trzeci raz do tej samej rzeki. A jednak stało się inaczej. Najwyraźniej Vin Diesel nie stracił wiary w tę serię i zgodził się zagrać w trzeciej odsłonie „XXX”. Premiera tego filmu miała miejsce w 2017 roku, czyli dobrych 12 lat po porażce produkcji z Ice Cube'em. Zdawać by się mogło, że po takim czasie nikt już nie czekał na kontynuację tej serii, a tymczasem film „XXX: Powrót Xandera Cage’a” nie tylko – zgodnie z tytułem – ożywił rzekomo martwego bohatera, ale i zarobił 346 milionów dolarów, czyli prawie tyle, co obie poprzednie części razem wzięte!

7

Oglądany: 39958x | Komentarzy: 77 | Okejek: 153 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało