Arbuz jaki jest, mało kto widzi – bo wybranie odpowiednio dojrzałego owocu w sklepie wcale nie jest łatwym zadaniem… ale próbować warto!
#1. Owoc, warzywo, a w ogóle to dynia
Do jakże licznych kwestii dzielących społeczeństwo można dodać arbuzy, w przypadku których (do pewnego stopnia) dyskusyjna jest kwalifikacja. Owoc to czy warzywo, można by zapytać. Otóż warzywo – tak samo jak ogórki czy ziemniaki oraz wszelkie inne dyniowate. Spożywa się jednak owoce – zielone z zewnątrz, czerwone w środku. W efekcie arbuz to warzywo i owoc jednocześnie, a to zaś przykład łączenia zamiast dzielenia. Poniekąd.
Po angielsku watermelon, czyli „wodny melon” – nazwa nie wzięła się z przypadku, bo arbuzy w ponad dziewięćdziesięciu procentach składają się właśnie z wody. Dzięki temu doskonale nawadniają i zwłaszcza latem można się nimi zajadać bez końca. Bez końca i… w gruncie rzeczy nawet bez obierania, bo skórka z arbuza też jest jadalna. To sprzeczne z intuicją i przyzwyczajeniem, ale prawdziwe.
Większość z nas, kupując arbuzy, liczy na czerwony środek – im ciemniejszy tym lepszy, bo to oznacza, że owoc jest bardziej dojrzały i w efekcie słodszy (lub po prostu: ma więcej smaku). W różnych miejscach świata bywa jednak różnie. Np. w Chinach skórkę arbuza, bogatą w substancje odżywcze, smaży się na patelni. W Ameryce Południowej – marynuje. Na sam miąższ też jest wiele różnych sposobów – kuchnia śródziemnomorska poleca proponuje np. by plaster arbuza przyrządzić na grillu.
Szukając zielonego z zewnątrz arbuza ze słodką czerwoną zawartością w środku, można się nieźle zdziwić. Warto wiedzieć, że istnieje ponad tysiąc – nawet tysiąc dwieście – różnych odmian arbuza, niektóre w zupełnie innych od „oczekiwanej” kombinacjach kolorystycznych. Dojrzały arbuz Golden Midget, dojrzały, robi się żółty. A nawet idealnie nadający się do jedzenia miąższ arbuza Cream of Saskatchewan ma – zgodnie z nazwą – kolor śmietankowy.
Nie ma tego dobrego, co by nie miało pestek… Na szczęście niekoniecznie – bo dostępne są przecież arbuzy bezpestkowe, niebędące wcale rezultatem jakiegoś podejrzanego eksperymentu doktora Frankensteina. Powstały około pięćdziesięciu lat temu w efekcie krzyżowania różnych odmian i dzisiaj są całkiem łatwo dostępne. Nie ma w nich czarnych pestek, zdarzają się jedynie jasne osłonki nasion, które nie zdołały się rozwinąć. Te osłonki można śmiało zjadać.
Ile potrafi ważyć arbuz wie tylko ten, kto kupował na wagę i nie miał przy sobie karty Biedronki, by skorzystać z promocji… Fakt faktem, że – w zależności od odmiany – arbuzy bywają małe i spokojnie można zmieścić je w dłoni, a bywają i takie, które nie zmieściłyby się w sklepowym wózku. Największy, jaki dotychczas odnotowano, ważył 350,5 funta, czyli niecałe 160 kilogramów. Wyhodował ją niejaki Christopher Kent z Tennessee. Tak że te kilkukilogramowe owoce w naszych sklepach to jeszcze nic!
Nigdzie nie jest powiedziane, że arbuzy muszą być okrągłe – zresztą już te największe, wspomniane przed chwilą, zdążyły stracić swoją kulistą formę. Ale Japończycy poszli o krok – duży krok – dalej i zaproponowali… arbuzy w kształcie sześcianów. Z jednej strony to całkiem praktyczne, przynajmniej ze względów logistycznych. Z drugiej strony owoce obudowane sześciennym opakowaniem nie mają szans dojrzeć, przez co – podobnie jak wynalazki w innych kształtach – przeważnie nie są przeznaczone do jedzenia. Służą raczej jako ciekawostka na prezent.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą