Wielkie korporacje, wielkie pieniądze i zazwyczaj... zero skrupułów.
Tam, gdzie jest forsa, nie ma miejsca na sentymenty. Działalność
znanych marek, o których zaraz przeczytacie, jest najlepszym
dowodem na to, że za wielkimi biznesami kryją się czasem bardzo
brzydkie czyny.
Zaczniemy niewinnie.
Parę lat po zniesieniu alkoholowej prohibicji w USA branże
związane z produkcją napojów wyskokowych znów mogły rozkwitnąć.
Wielce zadowoleni z tego faktu byli bracia Barney i Ally Hartmanowie,
którzy uwielbiali dobrą whisky. Najlepiej wymieszaną z jakimś
słodkim napojem gazowanym. A tak się szczęśliwie złożyło, że
mężczyźni ci mieli własną rozlewnię takich produktów, więc
było w czym wybierać.
Niestety – żaden z tych płynów nie
pasował im jako idealny wypełniacz do szklanki z łychą.
Postanowili stworzyć więc własną markę napojów służących do
łączenia ich z wysokoprocentowymi trunkami. A żeby nikt nie miał
żadnych wątpliwości co do przeznaczenia tego produktu, bracia
ochrzcili go „Mountain Dew” – dokładnie takim właśnie
slangowym określeniem nazywano w XIX wieku bimber oraz szkocką
whisky, w której Hartmanowie bardzo gustowali.
W 1948 roku nazwa
ta została zastrzeżona tylko dla napoju z fabryki braci i szybko
okazało się, że ten słodki płyn sprawdza się też bez dodatku
alkoholu.
Zgodnie z wynikami
śledztwa opublikowanego na łamach „Le Monde”, francuska
sieć Auchan, pod pozorami „pomocy humanitarnej”, radośnie karmi
rosyjskich żołnierzy swoimi produktami. Nie będziemy tu teraz
rozprawiać o moralności tego marketowego giganta, ale istnieje
spora szansa, że gdyby w sklepach tych istniał dział z wozami
opancerzonymi, to (jako karetki pogotowia) trafiałyby one na front.
Liczy się przecież popyt. Wystarczy spojrzeć na działania firmy
Mercedes-Benz, aby przekonać się, że w biznesie nie ma miejsca na
skrupuły. Przedsiębiorstwo to zaczęło swoją działalność
jeszcze w latach 80. XIX wieku, kiedy to wypuściło na rynek „dyliżans” z dołożonym do niego silnikiem spalinowym.
Przez kolejne
dekady kolejne pojazdy tej marki znajdywały nabywców głównie
wśród ludzi zamożnych i nierzadko wpływowych. Takich na
przykład, jak Adolf Hitler, dla którego wykonano
specjalną edycję
Mercedesa 770 z kuloodporną szybą.
Niedługo przed
wybuchem II wojny światowej firma przerzuciła się głównie na
produkcję ciężarówek wojskowych LG3000, silników do samolotów
(DB600 i DB601), a z czasem innych maszyn,
które trafiały potem do
wyposażenia niemieckiej armii. Aby hajs jeszcze bardziej się
zgadzał, przedsiębiorstwo korzystało z darmowej siły roboczej w
postaci więźniów obozów koncentracyjnych. Katorżniczą pracę w
zakładach Daimler Benz mogło wykonywać nawet i 63 tysiące takich
osób. Po wojnie szefostwo firmy wprawdzie biło się w pierś, oficjalnie przepraszało, a nawet wypłaciło równowartość 12 milionów
dolarów na rzecz rodzin swoich „pracowników”, ale niesmak
pozostał.
Firma Nike powstała
w 1964 roku i szybko postawiła na tanich pracowników ze
wschodniej Azji. W latach 80. zaczęto głośno mówić o zakładach
przypominających obozy pracy, gdzie za przysłowiowy „psi chuj”
(czyli coś ok. 2 dolarów na dzień) pracowały indonezyjskie dzieci.
I chociaż doniesienia te potwierdziły się w 1992 roku,
przedsiębiorstwo potrzebowało całej dekady, aby wprowadzić
regularne, wykrywające wszelkie nadużycia,
kontrole w swych
fabrykach. A i tak nadal wybuchały skandale dotyczące niewłaściwego
traktowania pracowników produkujących wyroby dla Nike. Chociażby w
2002 roku, kiedy to doszło do protestu 350 pracownic tajskiej
fabryki obsługującej też takie marki, jak Reebok, Adidas, Levi
Strauss. Firma zalegała z wypłatami o łącznej wysokości 400
tysięcy dolarów! Przy okazji okazało się też, że wiele
pracownic zmuszano do harówki niezależnie od ich stanu zdrowia.
No i jest jeszcze geneza słynnego sloganu reklamowego Nike. W 2015 roku
dyrektor ds. reklamy, Dan Wieden, potwierdził plotki, które krążyły
już od lat – inspiracja dla tego hasła przyszła z dość mrocznej strony... Mowa o Garym Gilmorze –
mordercy, który z
zimną krwią uśmiercił dwie osoby. W przeciwieństwie do innych
ludzi skazanych na karę śmierci, ten mężczyzna domagał się
wręcz jak najszybszego wykonania wyroku. Kiedy już stał przed
plutonem egzekucyjnym i został poproszony o wypowiedzenie swych
ostatnich słów, Gilmore beznamiętnie rzekł
„Zróbmy to już!”
(
„Let’s do it!”). Jego zabicie było pierwszą egzekucją w USA
od prawie dekady.
Jedenaście lat po
wykonaniu wyroku, Wieden podczas spotkania z szefami Nike
zasugerował użycie w kampanii marketingowej nieco zmodyfikowanych
słów mordercy, które byłyby dla firmy idealnym wręcz sloganem
reklamowym. I tak też właśnie się stało.
Pizzeria ta powstała po tym, jak bracia Tom i James Monaghanowie przejęli w 1960 roku restaurację pewnego Włocha. Knajpa zwała się DomiNick’s i
znajdowała się w mieście Ypsilanti w stanie Michigan. Krótko
potem James sprzedał bratu swoją połowę udziałów. Jako że nie miał
pieniędzy, to zapłacił mu swym Volkswagenem Beetle, który to wcześniej służył do rozwożenia pizzy.
Odstawmy jednak samą
historię błyskawicznej ekspansji tej sieciówki, a skupmy się na
tym, w co Tom inwestował sporo swych zarobków. Przedsiębiorca ten
wydał setki milionów dolarów na promowanie chrześcijańskich
organizacji walczących z „moralną degrengoladą amerykańskiego
narodu”. Oprócz katolickich fundacji edukacyjnych i rozgłośni
radiowej Ave Maria (brzmi znajomo?), założył też antyaborcyjny
komitet działań politycznych oraz firmę prawniczą zajmującą się
szerzeniem w tej branży prawdziwych, chrześcijańskich wartości,
do których zaliczyć należy:
sprzeciw wobec przerywania ciąży,
ideologii państwa laickiego, antykoncepcji i nade wszystko –
małżeństw tej samej płci. Brzmi to trochę jak program partii dwunastu
gwiazdek…
Ach, warto też nadmienić, że Tom Monaghan jest
aktywnym członkiem Opus Dei oraz rycerzem łaski magistrackiej
Suwerennego Wojskowego Zakonu Maltańskiego.
Importer bananów
Chiquita to firma, która oficjalnie powstała w 1984 roku. Tak
naprawdę jednak przedsiębiorstwo to ma historię znacznie dłuższą
i mroczniejszą, niż może się wydawać. Wszystko zaczęło się w
1870 roku, kiedy to Lorenzo Dow Baker, kapitan pewnego statku, podczas
pobytu na Jamajce zakupił tam 160 kiści bananów i za niezłą sumkę sprzedał je w
New Jersey. Z czasem ten sam mężczyzna, do spółki z innym
przedsiębiorcą, założył firmę United Fruit Company i
wykorzystując nowoczesny system chłodzenia na statkach, zaczął sprowadzać
do USA owoce. Głównie z Kostaryki, gdzie powstawały kolejne farmy
bananowe, mające pokryć zapotrzebowanie na ten towar.
Kolejne
takie miejsca powstawały też na terytorium Panamy, Gwatemali i Hondurasu.Po
kilkunastu latach spółka stała się prawdziwym potentatem tej
branży, przy okazji rozwijając swoją flotę do 35
statków oraz… dosłownie –
przejmując kontrolę nad
południowoamerykańskimi państwami! Tak było we wspomnianym
Hondurasie, gdzie firma miała realny wpływ na decyzje polityczne
(wliczając w to wybieranie tamtejszych władz) i ekonomię tego kraju.
Korporacja miała więc swoje własne „republiki bananowe”, które
to całkowicie uzależnione były od działalności owocowego
potentata, a ten rękami polityków zapewniał sobie najlepsze
warunki dla swego biznesu i podatkowe ulgi.
Największym dowodem
na zamordystyczną działalność korporacji była tzw. bananowa
masakra, która w 1928 roku miała miejsce w Kolumbii. Wówczas to na
ulice miasta Ciénaga wyszła demonstracja osób
zatrudnionych przez United Fruit Company. Ludzie ci byli
niezadowoleni z fatalnych warunków pracy i jeszcze gorszych pensji.
Po miesiącu protestów władze USA zwróciły się do
kolumbijskiego rządu z oficjalną interwencją,
stanowczo domagając
się ochrony interesów amerykańskiej firmy. Do pomocy w opanowaniu sytuacji wyprowadzono wojsko i otworzono do Kolumbijczyków ogień. Trudno określić,
ilu z nich straciło wówczas życie, ale szacuje się, że
mogło to być nawet 2000 osób!
Późniejsze lata
były okresem kolejnych niesprawiedliwości – np. za sprawą lobbingu firmy w latach 50. wywłaszczano gwatemalskich chłopów z ich
własnych ziem, aby tworzyć tam kolejne plantacje bananowe. Ba, w
Gwatemali z pomocą CIA udało się nawet obalić tamtejszy rząd i
wprowadzić, sprzyjającą interesom UFC, dyktaturę wojskową.
W 1990 roku
korporacja zmieniła nazwę na Chiquita. Szkoda tylko, że wraz ze
zmianą nazwy firmy nie przyszła też zmiana kutasiarskiej
moralności jej włodarzy. W tym czasie doszło do tzw. „wojen
bananowych”, wypowiadanych rosnącym w siłę konkurentom, których
największym przedstawicielem było przedsiębiorstwo Fyffes. Władze
Chiquity kolejny raz udowodniły jak duże mają wpływy, nielegalnie
przejmując dostawy rywala i niszcząc je (
straty wycenia się na
jakieś 10 milionów dolarów), fałszując dowody przeciw wrogowi, a
nawet przekupując sędziów, aby ci pomogli im wygrywać kolejne
sprawy wytaczane przeciw Fyffes.
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5,
6,
7
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą