Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Co ma wspólnego kac z legendarnym magazynem p0rno z lat 90.?

37 333  
152   27  
Po niespokojnej nocy przerywanej nudnościami budzę się rano, czyli gdzieś tak koło południa. Z wielkim wysiłkiem podnoszę powiekę. Światło zadaje mi ból, a ciśnienie pod czaszką sprawia, że najchętniej podniósłbym czerep i nasypał do środka wiadro lodu. Szybko dochodzę też do wniosku, że torturą jest też każda myśl, a już prawdziwym bestialstwem – próba zjedzenia śniadania. „No i ch#j! Mam koronę. Kiedyś musiało to nastąpić!” - mruczę pod nosem zachrypniętym od fajek głosem. A jednak to nie wirus, to kac – potwór, który przyszedł gwałcić mnie w głowę. Przez cały dzień. Za karę, że wczoraj poniósł mnie melanż.

#1. To nie alkohol cię truje, pijaku!

Wszyscy mówią, że alkohol to zło. Jednak to nie on bezpośrednio odpowiada za agonalny stan „dnia następnego”. W skrócie – procentowy napój, który obficie i dość beztrosko przyjmowaliśmy parę godzin wcześniej, to powstały w wyniku fermentacji etanol. Ten związek chemiczny trafia do naszych gardeł w postaci, powiedzmy, gorzałki. Wódeczka pokonuje z góry znaną wszystkim trasę i o ile odruch wymiotny nie każe ci jej szybko wyrzucić kanałem, którym to woda ognista do organizmu trafiła, wspomniany etanol ostatecznie dotrze na stół operacyjny do wątroby. Tam zajmie się nim enzym zwany dehydrogenazą alkoholową.
Znasz pewnie kolegę, który mimo mikrej postury potrafi wlać w siebie litr czystej gołdy i zapiwszy ją trzema piwami, wsiąść na rower, aby udać się w drogę powrotną do sąsiedniej wsi? Ktoś, kto ma tak „mocną głowę”, w rzeczywistości posiada większe stężenie wspomnianego enzymu. Nie jest to jednak powód do zazdrości, ale o tym – za chwilę.



Podczas zachodzącego w wątrobie procesu odwodornienia etanolu powstaje tzw. aldehyd octowy – związek wyjątkowo toksyczny. Tak więc to nie sama gorzałka sprawia, że „następnego dnia” odczuwamy namacalne skutki potężnego zatrucia, ale właśnie ta, produkowana w naszych wątrobach, substancja. Kac nie oszczędzi też kolegi z silną głową. Ba, większe stężenie dehydrogenazy alkoholowej sprawi, że taki zawodnik owszem, wleje w siebie ocean wódki, ale i jednocześnie zostanie też „zalany” potężniejszą dawką toksycznego aldehydu. „Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność” - rzekł kiedyś wujek Ben…

#2. Święta Bibiana – patronka udręczonych

Ostatecznie z trującego związku powstaje znacznie mniej szkodliwy kwas octowy. Co się jednak przez ten czas pomęczymy, to nasze! Wyobraźcie sobie, jak wielkim problemem dla osób lubiących stan subtelnej najebki jest kac, skoro wybrano nawet specjalnego świętego – kacową patronkę, która to ma nieść pomoc ofiarom najbardziej przez promile poszkodowanym. Tą osobą jest święta Bibiana – rzymska męczennica, którą to kiedyś przywiązano do bala i zatłuczono na śmierć. Jeśli wierzyć legendom, kobieta ta zniosła kaźń dzielnie, nie tracąc pogody ducha. Może to dlatego stawia się ją za motywujący przykład dla styranych kacową torturą pijaków?


#3. Kace są bardzo kosztowne

Wyobraźcie sobie, że pewna poważna organizacja przeprowadziła nie mniej poważne badania nad wpływem kaca na ekonomię. Trudno się dziwić - poalkoholowa zwała odpowiedzialna jest za branie jednodniowych urlopów zdrowotnych, obniżenie wydajności pracy, wypadki podczas roboty, przysypianie po kątach, no i oczywiście całą masę, często kosztownych, pomyłek wynikających ze zmęczenia nasączonego etanolem mózgu. Szacuje się, że na całym świecie kac doprowadza rocznie do strat rzędu 148 miliardów dolarów!


#4. Hangover, czyli spanie na linie

Nie będę rozwodzić się nad „cudownymi” lekami, od których to uginają się półki w aptekach i na stacjach benzynowych. Owszem – przyjmując piguły, zarzucając „klina” lub paląc blanty można nieco stępić dyskomfort towarzyszący zatruciu, jednak nie istnieje realny sposób na wyleczenie się z kaca. Ciekawszym zagadnieniem jest jednak sama nazwa tego parszywego zjawiska. Zanim jednak przejdziemy do polskiego określenia boleści dnia następnego, rzućmy okiem na jego anglojęzyczny odpowiednik, czyli „hangover”.

Chociaż bardziej prawdopodobne jest, że wyraz ten ma oznaczać długie utrzymywanie się niemiłych skutków pijaństwa, to istnieje pewna dość intrygująca teoria dotycząca kacowej zawiechy. Otóż w epoce wiktoriańskiej rozwijający się w mgnieniu oka Londyn stał się obiektem najazdu dziesiątek tysięcy ludzi. Doszło do tego, że władze stolicy zaczęły się borykać z problemem ogromnego bezrobocia oraz bezdomności. Aby chociaż odrobinę „pomóc” nieszczęsnym kloszardom wałęsającym się po ulicach miasta, zaczęto otwierać specjalne noclegownie. Aby ogrzać się tam, a czasem nawet i zjeść namiastkę posiłku, trzeba jednak było zapłacić. I tu, w zależności od zawartości sakwy, można było skorzystać z kilku opcji. Najtańszym, bo kosztującym zaledwie jeden pens, rozwiązaniem była ława, na której bezdomni, ściśnięci niczym sardynki, musieli siedzieć i czekać na świt.


Mimo że są osoby, które potrafią spać w każdych warunkach, to dla wielu nawet delikatne przycięcie komara w pozycji siedzącej i bez możliwości oparcia się było niewykonalne. Tym bardziej że pracownicy przytułków regularnie budzili śpiochów. Dla nich bowiem przygotowane były dwa inne, droższe – ma się rozumieć – rozwiązania. Po uiszczeniu trzech pensów, kloszard mógł oddać się w ręce Morfeusza, składając swe ciało do… trumny. Tak bowiem nazywano drewniane, wąskie skrzynie, w których układano ludzi. W wielu przypadkach cena zawierała też ciepłą herbatę oraz kocyk! Ten rodzaj „łóżek” szybko stał się standardem w przytułkach i prowadzonych przez Armię Zbawienia schroniskach dla bezdomnych.


Nie każdego jednak było stać na taki luksus, więc jedyną alternatywą pozostawało trzecie rozwiązanie, które to potocznie nazywano „two-penny hangover”. Był to po prostu kawał sznura przewiązanego równolegle do ławy, na której siedziały osoby w noclegowni. Na takiej linie można się było – dosłownie – zawiesić i tym sposobem zapewnić sobie ochronę przed zaliczeniem gleby i złamaniem sobie żuchwy. W nieco uboższych przytułkach ława nie była wliczona w nocleg i goście musieli spać na stojąco.


Według popularyzatorów tej teorii – osoba, która spędziła noc, wisząc na linie, następnego dnia była niemiłosiernie wymęczona i niezdolna do normalnego funkcjonowania. Zupełnie jak człowiek na kacu. Tak jak jednak wcześniej wspomniałem – chociaż historia ta wydaje się bardzo intrygująca, ta próba wytłumaczenia etymologii tego wyrazu w odniesieniu do kaca raczej nie ma zbyt dużo wspólnego z prawdą. Nie zmienia to faktu, że liny do „spania” w wiktoriańskich przytułkach zwały się właśnie „hangovers”.


#5. Co ma „kac” do pisemka porno z lat 90.?

Na szczęście znacznie łatwiej wytłumaczyć rodowód naszego polskiego „kaca”. Czy słowo to ma coś wspólnego z kultowym w latach 90. pisemkiem ze zdjęciami rozdziawionych anusów?


Ciepło, ciepło. Wąsaty czworonóg, na cześć którego nazwano ten legendarny świerszczyk, maczał w „kacu” swoje wąsy! Wyraz kojarzony z torturami, bólem i agonalnymi stękami przyjechał do nas (zapewne w czołgu) z kraju germańskich oprawców – ludzi, którzy gadają mową, w której nawet najbardziej niewinny zwrot brzmi niczym wyrok śmierci. W języku niemieckim katzenjammer oznacza „zawodzenie kota” (chociaż znamy też ładne, pasujące tu słówko – kociokwik) i ma się to odnosić do osób, które wychlawszy wieczór wcześniej morze alkoholu, drugiego dnia wkurwiają wszystkich marudzeniem i skarżeniem się na ogólny dyskomfort.
11

Oglądany: 37333x | Komentarzy: 27 | Okejek: 152 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało