Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wielka księga zabaw traumatycznych XXXVIII

25 359  
3   31  
Auć ale są jeszcze lepsze, klikaj!Ponoć każdemu udaje się tylko raz. Reguła ta nie dotyczy taty Waldka666, któremu udaje się ciągle. Zatem uważajcie, on kradnie czyjeś szanse...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom o niewypaczonej psychice odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

BRACIA - FAJNA SPRAWA

Praktycznie od urodzenia mieszkam w jednym pokoju z bratem. Swego czasu, dziećmi będąc (ja lat 9, on 10) posiadaliśmy zamontowany w drzwiach pokoju na framudze drążek do bujania się. Było to w moje urodziny. Dorośli goście w dużym pokoju, dzieci u nas w pokoju, brat buja się na drążku.
Ja: Przestań.
Brat: Nie.
Ja: Przestań!
Brat: Nie!
I w tym momencie zamknąłem mu drzwi.
Młodsi goście z rozdziawionymi ustami obserwowali piękną parabolę lotu rozbujanego brata w odłamkach rozpryskującego się szkła. Jako że szyba od strony brata (niestety) oklejona była plakatami skończyło się tylko na rozciętych kolanach, które to w pierwszej kolejności miały kontakt z drzwiami. Drzwi bez szyby do dziś stoją w piwnicy, drążek niestety skonfiskowano.

Jakieś pół roku później siedzę sobie z tymże bratem w dużym pokoju.
 On bawi się na stole resorakami. Ja bawię się jakąś grą planszową na kanapie. Wtem widzę kontem oka jakiś gwałtowny ruch. Niewiele myśląc zasłoniłem się pudełkiem po grze. Po chwili poczułem, że coś w nie uderza i ze zdziwieniem skonstatowałem resoraka, który przebił się przez wierzch pudełka i wystawał do połowy z jego dna tuż przed moją twarzą. Nie podał powodu, ale sądzę, że to była zemsta za szybę.

Jakieś kolejne 2-3 miesiące później brat gonił mnie z naszego pokoju do dużego pokoju. Wbiegłem przed nim i zatrzasnąłem drzwi opierając się o nie. On nie zdążył wyhamować, ale (niestety) zasłonił się rękami (był w bluzie) i nic mu się nie stało, gdy po raz drugi przeleciał przez szybę. Jednocześnie w pokoju tym przebywał mój 8 lat ode mnie młodszy drugi brat, którego to wydarzenie bardzo przeraziło. Podszedłem do niego i zacząłem go pocieszać. On ryczał coraz bardziej gapiąc się na podłogę. W tym momencie i ja spojrzałem w dół i zobaczyłem, że stoję w kałuży krwi. Własnej. O dziwo, nie bolało. Szkło wbiło mi się na jakieś 4 cm w głąb. Do dziś mam 3 cm bliznę na udzie.

by Freewolf

* * * * *

WSTRZYMAĆ OGIEŃ!

Pewnego letniego wieczoru mając jakieś 6 lat postanowiłem z kumplami z podwórka pograć w tenisa. Pech chciał, ze tylko jeden z nas miał rakietę, ale nie miał piłeczki. Zaczął wiec pokazywać jak fajnie się nią takie małe kamyczki odbija. Jeden kamyczek trafił kumpla no i się zaczęła prawdziwa bitwa, ale z czystymi regułami (rzuczamy tylko tymi małymi kamieniami - powiedziałem). Ja z kolegą w piaskownicy druga dwójka przy drabinkach. Po paru minutach, gdy jeden z nas nie mógł nikogo trafić wziął cegłę i cisnął nią w piaskownice. Pech chciał, że ja akurat wychyliłem się, żeby oddać kolejną salwę. Do dzisiaj pamiętam wirującą cegłę zmierzającą w moją głowę. Pobiegłem z płaczem do domu krew wycierając pod nosem chociaż ranę miałem na czole - tak się lało. Skończyło się na chwili strachu u lekarza. Natomiast Kolega dostał tak wpie**al od ojca, że przez tydzień się nie pokazywał.

by Wrobel666 

* * * * *

ZGUBNA TELEWIZJA

Jakiś czas temu, gdy miałem może z 5-6 lat, oglądając telewizję podpatrzyłem jak jedne gościu rzucał w drugiego kamieniami, a ten szybko chował się za drzewem i po chwili znów się wychylał. Jako że wraz z kolegami lubiliśmy się bawić na przykład w "Power Rangers" (to był taki serial dla dzieci o takich wojownikach) więc i tym razem postanowiliśmy naśladować gwiazdy ekranu. Rzucającym był mój kolega Wojtek a unikającym kamieni - ja. Dałem mu do ręki kamień i powiedziałem aby rzucił, a ja szybko schowam się za gruszą. Oczywiście nie zdążyłem się schować i oberwałem w twarz. Tak w sumie to nic mi się nie stało, było jedynie trochę płaczu i strup pod okiem.

by Fiuku

* * * * *

DART

Kumpel opowiadał, a ja mu wierzę, bo go znam i nieraz sam słyszałem zrzędzącego jego dziadka, a opowieść znana wśród mieszkańców tej wsi...
Otóż ów kumpel miał na drzewie tarczę do lotek przybitą (taki dart a la lata 80-te). Przybitą, to wielkie słowo - wisiała na sznurku zawieszonym na gwoździach. Jak padało - tarczę ową chował do tzw. letniej kuchni i tam rzucaliśmy. Tarcza była ustawiona ma krześle pośrodku pomieszczenia a na wprost poukładane drewno na opał a nad drewnem (to ważne) półki z różnymi farbami, rozpuszczalnikami itp - normalka na wsi. Lotki wyglądały jak każde lotki w latach 80 - tych. Metalowy szpikulec i kawał plastiku służący za stery. Dziadek non stop zrzędził, że komu tym krzywdę zrobimy, że oko wydłubiemy, ale nic to - zabawa ponad wszystko. Pewnego deszczowego dnia - stało się. Dziadek cierpiący na korzonki, reumatyzm, lumbago i czort wi co jeszcze (a naprawdę zdrów jak ryba!) chce rozpalić w kominku w domu (kumpel miał zakaz do jakiejkolwiek zabawy z ogniem, ale to już inna sprawa), schyla się po drewno i zrzędzi. Znów to samo pierdoły o krzywdzie itp. Kumplowi omsknęła się ręka i... Stało się. Lotka trafiła we wstydliwą część ciała, dając dziadkowi gratis zastrzyk. Dziadek jak na reumatyka podniósł się zdecydowanie za szybko. Niestety na kursie kolizyjnym jego głowy stanęła półka z farbami i wtedy zaczął się pogrom... Najgorsze było, że największa pucha (chyba ze 3 litry farby) była na samej górze i to ona przydzwoniła dziadkowi w głowę (reszta pospadała na korpus). Dziadek oczywiście stracił przytomność. Przyjechało pogotowie, nie chcieli dziadka brać do noszy (był cały w różnych olejnych z przewagą bieli i brązu), dali mu jakieś zastrzyki, docucili i pojechali... Kumpel zwiał do mnie. Wrzaski dziadka oskubywanego z przyklejonych ubrań i klnącego na wnusia były słyszalne do późnej nocy. Po kumpla przyjechała mama i go zabrała. Kumpel u dziadka pojawił się dopiero za rok. Tarcza bezpowrotnie znikła. Do dziś nie wiadomo ci się z nią stało - śledztwo trwa...

by Charakterek

* * * * *

PIŁKA NA DACHU

Razu pewnego, za młodu grając w piłkę z kolegami, piłka ta wleciała na dach i zatrzymała się na tych kratach przeciwśniegowych (czy jakoś tak). Więc postanowiliśmy rzucać wszystkim co mamy pod ręką, aby strącić piłkę. Na moje nieszczęście jeden kolega miał pod ręką dość spory kamień. Oczywiście bez zastanowienia postanowił nim rzucić. Wszyscy się zdziwili, gdy po pewnym czasie ledwo trzymałem się na nogach i miałem czerwone włosy. Jak się okazało, kawałek dachówki odłamany przez kamień spadł mi prosto na głowę. Szczęście moje, że kamień mi na łeb nie spadł.

by PiZzA666 

* * * * *

BUTELKOWE BOMBY

Chyba nie ma nastolatka, który nie próbowałby strzelać z różnych materiałów, nie zawsze z definicji do tego przeznaczonych. Jako, że w tamtych czasach o petardy i tym podobne materiały wybuchowe było raczej ciężko, to środki typu saletra + cukier albo karbid były w powszechnym użytku. 
Karbid, jak powszechnie wiadomo, służył do wytwarzania acetylenu. Obecnie raczej do spawania gazowego używa się acetylenu w butlach stalowych, w tamtych czasach na porządku dziennym były wytwornice. A więc i karbid był łatwo dostępny. Do produkcji domowych bombek wykorzystywaliśmy jego podstawową właściwość wytwarzania dużej ilości gazu po zalaniu go wodą. Do butelki po szamponie wrzucało się trochę karbidu, zalewało wodą, zakręcało mocno korek i... dawało nogę na bezpieczną odległość. Na ogół po kilku chwilach butelka z wielkim hukiem eksplodowała, co wprawiało nas w stan ogólnej euforii. Od czasu do czasu korek butelki nie był szczelny i gaz, zamiast sprężyć się do ciśnienia rozsadzającego butelkę, po prostu uciekał sobie do atmosfery.
Tyle tytułem wstępu - przechodzimy do sedna :). Spreparowaliśmy solidną bombkę. Butelka po szamponie miała wyjątkowo grube ścianki i masywny korek. Spodziewaliśmy się niezłego huku przy wybuchu. Standardowa procedura: wrzut karbidu, zalanie wodą, zakręcenie korka i... w nogi na bezpieczną odległość. Mija kilka minut i... nic. W końcu zebrałem się na odwagę (pewnie jednak butelka nieszczelna?), podchodzę do butelki niepewnym krokiem, kumple krzyczą: 
- Sprawdź, czy syczy!
Biorę butelkę za korek, podnoszę na wysokość głowy. Nagle... Buuuum! Rozerwało butelkę na drobny proszek! Pozostał mi w ręku jedynie nieuszkodzony korek z wkręconą, szklaną szyjką. Cały byłem pokryty szklanym pyłem i wapnem gaszonym - pozostałością po reakcji karbidu z wodą. Z gardła wydobył mi się dziwny głos: 
- Sssssyczy!
Cud, że butelkę rozerwało na szklany pył. Gdyby odłamki były nieco większe, pewnie pokaleczyłoby mnie tak, że do dzisiaj wstyd byłoby się na mieście pokazać. Ewentualnie urwałoby mi głowę. Więcej takich eksperymentów już nie robiłem. 

by Anonimek

* * * * *

STARY A GŁUPI

MALOWANIE

Kiedyś mój tata postanowił pomalować rynny. Szło mu całkiem nieźle, dopóki nie doszedł do frontu, gdzie mogli obserwować go sąsiedzi. Wobec licznej publiki (jak to na wsi) zaczął wchodzić po drabinie trzymając w jednej ręce pędzel, a w drugiej puszkę z farbą. Doszedł do siódmego szczebla, a potem go przechyliło... I znowu cudem jakimś nie odniósł poważnych obrażeń, tylko zalał się po całości brązową olejną i odbił sobie nerki. A sąsiedzi mieli ubaw przez dobre dwa tygodnie...

by Waldek666

* * * * *

JAZDA KONNA

A tu historia niezbyt do śmiechu (przynajmniej dla mnie), aczkolwiek pasująca do konwencji. Tata, jako jedyny w okolicy posiadający Kartę Woźnicy często jest proszony o powożenie (zwłaszcza po publicznych drogach) różnego rodzaju zaprzęgów. No i podjechał sobie niedawno na podwórko docelowe, przekopane przez kury na wszelkie możliwe sposoby. I będąc twardzielem, wyskoczył przez "burtę" w stylu John’a Wayne’a łamiąc sobie piszczel w dwóch miejscach. Ja mam pytanie! Czy facet w wieku 58 lat, wychowawszy dwójkę dzieci, nie powinien być mądrzejszy???

by Waldek666

* * * * *

MARECZEK

Pamiętacie Mareczka od szachów (tego ze zbitym szkiełkiem od okularów)? Tym razem jako już dorosły facet. Jechał popołudniu autem przez miasto. Ruch spory. Ludzie wracają z pracy. Chodniki pełne. Nagle wyskakuje mu jakaś kobieta przed auto, biegnie, leci z siatami, żeby zdążyć do autobusu. Marek hamuje ostro, ale kobiecina wpada mu z rozpędu na maskę i się przewraca. Zakupy latają wokół, kobiecinie płaszcz aż na głowę zarzuciło. Marek wyskakując z samochodu krzyczy: Kobieto! Życie ci nie miłe!? (To jego opowieść, więc nie wiem, jakimi naprawdę słowami krzyczał).

Kobieta odgarnia płaszcz z głowy, patrzy i mówi:
- Marek?
- MAMA!?

Mówił potem, że nie zapomni widoku eleganckiego gościa w garniturze i z aktówką w ręku, opartego o słup i szlochającego ze śmiechu w rękaw.

by aNDY-aND

Zdobądź główną swoją traumą. Zadziw innych! Pisz do mnie opisując swoje wybryki...


Oglądany: 25359x | Komentarzy: 31 | Okejek: 3 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało