Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Topola, która o mały włos doprowadziłaby do wojny pomiędzy USA a Koreą Północną

55 450  
265   43  
Po tym, jak zakończyła się wojna koreańska, na mocy porozumienia z 1953 roku pomiędzy obiema Koreami powstała tzw. strefa zdemilitaryzowana. Szeroki na 4 kilometry i długi na 238 kilometrów teren miał ograniczyć ilość incydentów pomiędzy zwaśnionymi krajami.
Mimo tego pomysłowego rozwiązania, to właśnie na tym obszarze doszło do makabrycznego morderstwa, którego głównym narzędziem była pokaźnych rozmiarów siekiera.
A wszystko to przez pewną skromna topolę, która jak na złość rosła w bardzo niewłaściwym miejscu.

Na zdemilitaryzowanej ziemi stała sobie niewielka chatka, która służyła amerykańskim funkcjonariuszom za punkt obserwacyjny. Miejsce to zostało ochrzczone „najsamotniejszą placówką na świecie”. Pracujący tam personel nie miał łatwego życia.


Budynek postawiony został w pobliżu słynnego Mostu bez powrotu, położonego na samej granicy pomiędzy państwami. Takie umiejscowienie amerykańskiej nieruchomości sprawiało, że północnokoreańscy żołnierze niejednokrotnie usiłowali uprowadzić jej pracowników i siłą przeprowadzić przez granicę.


Aby ułatwić sobie obserwację strefy, Amerykanie podjęli decyzję o lekkim przycięciu niektórych drzew. Szczególnej „kosmetyki” wymagała pewna topola, która, jak na złość, rosła w dość newralgicznym miejscu. 18 sierpnia 1976 roku żołnierze, dowodzeni przez kapitana Arthura Bonifasa, wsiedli więc do ciężarówki, zabrali ze sobą siekiery i ruszyli w teren z zamiarem szybkiego wykonania swojej misji.


Gdy tylko mężczyźni zabrali się do roboty, w polu ich widzenia pojawiło się kilkunastu północnokoreańskich zwiadowców, którzy przez pierwsze 15 minut obserwowali poczynania Amerykanów. Po tym czasie dowódca Koreańczyków – porucznik Pak Chul – sprężystym krokiem podszedł do pracujących żołnierzy i stanowczo nakazał im jak najszybsze zaprzestanie niszczenia drzewa, ponieważ „To sam Kim Ir Sen je zasadził, podlał i roślina ta żyje pod jego osobistą protekcją!”. Usłyszawszy te słowa kapitan Arthur Bonifas uznał to za idiotyczny żart i odwróciwszy się plecami do Chula, nakazał swoim ludziom kontynuowanie wycinki.

Zhańbiony Koreańczyk nie puścił tego zachowania płazem i czym prędzej wysłał jednego ze swych podwładnych po wsparcie. W ciągu kilku minut przez most przybiegło na miejsce dwudziestu uzbrojonych w pałki i łomy rozsierdzonych Azjatów.
Otoczony watahą kipiących ze złości żołnierzy, porucznik Pak powtórzył swoje żądanie. Tymczasem amerykański dowódca konsekwentnie i ostentacyjnie go olewał. Tego było już za wiele. Koreańczyk powoli zdjął z ręki swój zegarek i z pietyzmem zawinął go w chusteczkę, którą ostrożnie umieścił w jednej ze swych kieszeni. Następnie skinął głową na swoich żołnierzy i krzyknął: „Zabijcie skurwysynów!”.


Azjaci rzucili się do ataku. Kilku z nich podniosło z ziemi siekiery Amerykanów i z wrzaskiem ruszyli na wroga. Porucznik Pat osobiście powalił kapitana Bonifasa. Ten nie zdążył się nawet podnieść, bo zaraz doskoczyło do niego przynajmniej pięciu przeciwników. Żołnierz zginął na miejscu. Poważnie zmasakrowany siekierą został też inny Amerykanin – porucznik Mark Barrett. Biedaka pozostawiono na miejscu zajścia i dopiero później, półżywy, został odnaleziony przez swoich ziomków. Mężczyzna był w agonalnym stanie. Wyzionął ducha podczas podróży do szpitala w Seulu.


Na reakcję władz Północnej Korei nie trzeba było długo czekać. Kim Dzong Il – syn miłościwie panującego włodarza kraju – zwołał konferencję, na której zaprezentował „oficjalną” wersję wydarzeń, według której to Koreańczycy mieli paść ofiarami ataku imperialistycznych agresorów. Przedstawiając sfabrykowane dowody, Kim domagał się usunięcia ze strefy zdemilitaryzowanej amerykańskich funkcjonariuszy.


Problem w tym, że całe zajście zostało zarejestrowane za pomocą przynajmniej dwóch kamer. Pracownicy CIA, które przyjrzeli się sprawie, doszli do wniosku, że akcja ta wcale nie była efektem spontanicznej decyzji urażonego Azjaty, ale zaplanowaną przez północnokoreański rząd operacją.

Nieszczęsna topola nadal jednak stała tam, gdzie ją Kim Ir Sen rzekomo zasadził. Amerykańscy dowódcy bardzo nie lubią, jak coś idzie nie po ich myśli, więc czym prędzej postanowili sprawę rozwiązać po swojemu. Już 21 sierpnia, przy wsparciu władz Korei Południowej, na szybko zorganizowano akcję pod kryptonimem Operacja Paul Bunyan, której celem było (a jakże by inaczej!) usunięcia za(d)rzewia konfliktu. Amerykańsko-południowokoreańska ekipa dostała ochronę w postaci dwóch 30-osobowych oddziałów Joint Security Force, czyli oddziałów pilnujących bezpieczeństwa w strefie zdemilitaryzowanej. Oprócz tego pod topolą zaparkowały 23 wojskowe ciężarówki, z których wytoczyli się zaopatrzeni w piły spalinowe Amerykanie.


Tymczasem specjalne jednostki wysłane przez władze Korei Południowej wykonały prowizoryczne okopy i wzniosły umocnienia w okolicy Mostu bez powrotu. Zakładano, że w razie prób przemarszu armii wroga, obiekt ten zostanie wysadzony w powietrze.


Jak już ścinać topolę, to z przytupem godnym filmów Michaela Baya! Nad głowami żołnierzy zawisło 27 helikopterów, dotarło też kilka bombowców B-52 (cholernie wielkie sukinsyny!), myśliwców F-4 Phantom, a także wysłanych przez Południową Koreę myśliwców F-5 i F-86. Do granicy zbliżył się w pełni uzbrojony lotniskowiec USS Midway.


Dodatkowo wzmocniono strefę obrony Korei Południowej, ściągnięto do kraju 12 tysięcy żołnierzy i ogłoszono pełną bojową mobilizację. Tuż przy południowokoreańskiej części strefy zdemilitaryzowanej pojawiły się jednostki piechoty i artylerii, a także m.in. uzbrojone w wyrzutnie rakiet oddziały obrony przeciwlotniczej.


Północna Korea nie zamierzała chować głowy w piasek i czym prędzej wysłała na miejsce... 200 uzbrojonych w karabiny żołnierzy. Przyjechali rozklekotanymi autobusami, ustawili dwa „strategiczne” wzmocnienia z gotowymi do druzgocącej inwazji operatorami broni maszynowej, oraz postawili na kilku drogach liche barykady. Następnie w ciszy, przez 42 minuty przyglądali się, jak sprzymierzone siły wroga przycinają gałęzie topoli, podczas gdy niebo nad nimi usłane było wszelkiej maści latającymi maszynami gotowymi do zamienienia przydupasów wielkiego „sadownika” Kim Ir Sena w kotlety siekane.


Wkrótce mizerny oddział Północnej Korei pozostawiony został sam w towarzystwie swoich dwóch zdemolowanych posterunków wojskowych oraz sześciometrowego, łysego konara, który jeszcze niedawno był okazałą topolą rosnącą dzięki wspaniałomyślnej woli ojca narodu…


Mimo że podczas Operacji Paul Bunyan obyło się bez ofiar, drobny incydent z drzewem w roli głównej mógł przerodzić się w potężny zbrojny konflikt. Sprawa została po części załagodzona przez samego Kim Ir Sena, który napisał list do dowódców Organizacji Narodów Zjednoczonych. Wódz ubolewał, że doszło do takiego incydentu i obiecywał, że armia północnokoreańska nie dopuści się żadnej prowokacji na terenie strefy zdemilitaryzowanej, pod warunkiem, że również i druga strona nie będzie wykonywała zbędnych akcji, które mogłyby wywołać zupełnie niepotrzebny spór. W gruncie rzeczy zajście z topolą wyszło wszystkim na dobre.


Przeprosiny ze strony Kim Ir Sena oraz wzięcie przez Koreę Północną odpowiedzialności za incydent, w wyniku którego życie straciło dwóch Amerykanów, były pierwszym od czasu zakończenia wojny koreańskiej w 1953 roku przyjaznym gestem pomiędzy zwaśnionymi stronami.

Źródła: 1, 2, 3
2

Oglądany: 55450x | Komentarzy: 43 | Okejek: 265 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało