Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Sekty, do których nie chciałbyś należeć

127 275  
218   82  
Zwerbowanie człowieka nie jest tak trudne, jak mogłoby się wydawać. Niestety, do sekty łatwiej wejść, niż z niej wyjść. Dlatego może lepiej założyć własną.

Zakon Świątyni Słońca

Sekty apokaliptyczne mają to do siebie, że charakteryzuje je krótki termin ważności. Przepowiadają koniec świata, on nie następuje w wyznaczonym terminie, ustalają termin dodatkowy, ewentualnie jeszcze jeden i – gdy nadal nic – sekta przechodzi do historii. Gorzej, że bardzo często wyznawcy, zamiast wrócić do rzeczywistości, wędrują na tamten świat. Bez przenośni – po prostu gwałtownie, często bez osobistej chęci i bez udziału własnego, rozstają z życiem.

Sekta pod dźwięczną nazwą Zakon Świątyni Słońca, założona przez dwóch Szwajcarów z głowami napakowanymi ideologią New Age, miała nawiązywać do tradycji templariuszy. Luc Jouret i Joseph de Mambro chcieli odtworzyć ten dawny zakon rycerski, który upadł na początku XIV wieku na skutek spisku króla Francji Filipa Pięknego i papieża Klemensa V. Taki patronat może przynieść pecha, zwłaszcza gdy przypomnimy, że wielki mistrz zakonu templariuszy i dziesiątki braci zakonnych skończyło na stosie. Jouret i de Mambro rekrutowali chętnych, głosząc, że w połowie lat 90. XX wieku świat ulegnie zagładzie. Jak się przed nią uchronić? Oczywiście wstępując w szeregi Zakonu Świątyni Słońca, bowiem członkowie sekty jako jedyni mieli zostać uratowani z katastrofy.

W siedzibie Zakonu odprawiano różnego rodzaju rytuały, mieszając chrześcijaństwo z upodobaniami Joureta, który twierdził, że jest Jezusem. Swoją pozycję wykorzystywał do uprawiania seksu z którąś z członkiń przed każdą ceremonią. Nie wszystkim się to podobało i w końcu pewna para postanowiła odejść. Di Mambro wtedy oznajmił, że ich mały synek jest Antychrystem i należy całą trójkę zabić. Użyto do tego drewnianego kołka.
W końcu okazało się, że wyczekiwany koniec świata nie przyszedł, jednak Zakon czekała zagłada. W dwa dni, 4 i 5 października 1994 roku, 53 członków sekty popełniło samobójstwo (a ci, którzy się na to nie zdecydowali, zostali zamordowani). Podłożono też ogień pod budynki, w których się znajdowali. Wiadomość o końcu świata/sekty nie rozchodziła się widać z równą szybkością, bo rok później samobójstwo popełniło kolejnych 16 członków zakonu, a 1997 r. jeszcze dalszych 5. Co ciekawe, Zakon Świątyni Słońca nie zniknął z powierzchni ziemi; szacuje się, że w XXI wieku ma jeszcze kilkuset wyznawców.

Niebo


Niebo, a bardziej oficjalnie Zbór Chrześcijański Leczenia Duchem Bożym, to najsłynniejsza polska sekta. Działalność rozpoczęła w 1990 roku, jej założycielem był Bogdan Kacmajor. Człowiek z tak potężnym nazwiskiem nie mógł być byle kim - uważał, że jest wcieleniem Eliasza (proroka Starego Testamentu), uzdrowicielem, który ma bezpośrednie połączenie z Bogiem. Później już się zupełnie nie krępował i mówił, że to on jest Bogiem, a jego syn to Chrystus. W 1991 roku założył spółkę - Leczenie Ludzi przez Nakładanie Rąk. Żadna dolegliwość nie była Kacmajorowi straszna. Był to na tyle dobrze prosperujący biznes, że sekta mogła żyć z jego przychodów. Jednak za wyleczenie takich chorób jak AIDS trzeba było zostać członkiem Nieba. Dodatkowo człowiek po przyjęciu pozbawiany był swojego majątku. Całkowicie oddawał się Bogu, który miał przemawiać przez Kacmajora.

Do tego każdy otrzymywał nową tożsamość. Sam założyciel stał się Nie, a jego żona Bo. Ich dzieci urodziły się jako Niebo Idzie, Do, Nas, Co Dzień, Nowe, Świtem, Mądrość. I jak to każdy szanujący się guru, Kacmajor zwiastował koniec świata, który miał nastąpić w 2000 roku. Zadaniem jego wyznawców było przygotowanie 144 tysięcy osób, które przeżyją.

Kacmajor kontrolował kto z kim co robi i sam decydował, kto teraz weźmie ślub. Wiek nie miał najmniejszego znaczenia, pobierali się nawet nastolatkowie z dorosłymi – na przykład 25-latka wyszła za mąż za 14-latka. Ponieważ członkowie byli odseparowani od świata zewnętrznego, dzieci nie chodziły do szkoły. Opieka medyczna była jasno określona – ręce guru. Ale inni wyznawcy także twierdzili, że potrafią leczyć, a nawet zsyłać na innych choroby. Nie byli subtelni. Gdy na wsi umarł pewien człowiek, wystawili kukłę go przypominającą i napisali „on nie chciał się z nami bawić”.

Początkowo grupa nie była postrzegana jako niebezpieczna sekta. Jednak w końcu zaczęły wychodzić na jaw, delikatnie mówiąc, niezbyt miłe zwyczaje. Nieposłuszeństwo karano głodzeniem czy zamykaniem na strychu. Dzieci nie chciały wracać do rodziców, którzy do sekty nie należeli. Jedna z członkiń, którą do Nieba wciągnął mąż, popełniła samobójstwo. Gdy leczenie przestało przynosić dochód, Kacmajor pozbył się najsłabszych członków i przeprowadził resztę wyznawców. Jednak nie wszystkim odpowiadało, że w razie czego ich guru ma zaplanowane zbiorowe samobójstwo. On sam został później oskarżony między innymi o sprzedaż dzieci za granicę. Przez kolejne ujawnione skandale kolejni członkowie zaczęli odchodzić, co finalnie doprowadziło do końca Nieba.

Wrota Niebios


Marshall Applewhite, były wykładowca z Teksasu, cierpiał na depresję. Poznał wtedy pielęgniarkę Bonnie Nettles, która interesowała się biblijnymi przepowiedniami. Czytanie z nią na zmianę Biblii i książek science fiction miało Marshalla wyleczyć. Jednak najwyraźniej coś poszło nie tak, bo oboje doszli do wniosku, że są wybrańcami o wyższym stanie umysłu niż inni, i że teraz mają wypełnić proroctwa biblijne. Oczywiście nie zabrakło porównań Applewhite'a do Jezusa. Ale para nie ograniczała się tylko do Biblii. Wierzyli, że po śmierci zostaną przeniesieni na statek kosmiczny. Zgromadzili nawet grupę ludzi, którzy dzielili ich poglądy.

Według nich Ziemia miała zostać zniszczona i jedynym sposobem na przetrwanie była ucieczka z niej poprzez opuszczenie swoich ciał. Samobójstwo było traktowane jako przejście na następny poziom. Członkowie sekty mieli porzucić wszystko, co wiązało się z ich poprzednim życiem – rodzinę, przyjaciół, pracę, seksualność, pieniądze i swoją osobowość. Grupa nieustannie ewoluowała, a razem z nią jej założyciele – zaczęli siebie określać jako naczynia, w których mieści się ich oryginalna dusza i pozaziemska istota.

O wszystkim powiedział Applewhite w nagraniu wideo z 1997 roku, kilka dni przed „przejściem na następny poziom”. Sekta miała przenieść się na statek, który podążał za kometą Hale'a Boppa. 22 marca 1997 roku 39 członków Wrót Niebios opuściło Ziemię na dobre. Wypełniając opracowany wcześniej rytuał, po wypiciu trucizny położyli się na piętrowych łóżkach, obwiązali głowy plastikowymi torbami i przykryli fioletowymi płachtami czekając na śmierć. Umierali po kolei. Ci, którzy jeszcze żyli, zdejmowali siatki z głów tych, co już odeszli i po chwili też zażywali truciznę. Każdy z nich miał zabrać ze sobą pięć dolarów, żeby nie lecieć bez grosza, ale w podróżach kosmicznych bardziej przydałby im się ręcznik. Za to sam Applewhite odszedł dopiero drugiego dnia. Nie wiadomo, czy Nettles też trafiła na statek, bo umarła dużo wcześniej, przegrywając walkę z rakiem, lub - jak twierdził Marshall - miała za dużo energii. Ciała znalazł były członek grupy.


Co ciekawe, w Europie mamy podobną sektę, jeszcze żywą - Anioły Nieba. Jest to czeska grupa, która wierzy, że nad Ziemią pod dowództwem Aśtara Szerana czekają statki kosmiczne, mające Anioły uratować, bo naszą planetę czeka śmiertelne niebezpieczeństwo. Co pewien czas robią rekrutację też w Polsce i niektórzy mogli w swoich skrzynkach pocztowych znaleźć takie ulotki:

Świątynia Ludu


Historia Świątyni Ludu do przyjemnych nie należy. Jednak nikt nie spodziewał się, że ich los skończy się w taki sposób.

Kiedyś można by powiedzieć, że tylko głupi by do kościoła Jima Jonesa nie chciał dołączyć. Charyzmatyczny kaznodzieja zdawał się być wspaniałym człowiekiem. Jednoczył ludzi niezależnie od wieku czy rasy, co w latach 60. w Ameryce nie było normą. Do tego leczył chorych – ślepi nagle widzieli, sparaliżowani mogli chodzić. Pełni euforii wierni nie wiedzieli, że było to tylko przedstawienie.

Jones stał się wyjątkowo popularnym i bogatym człowiekiem, z którym nawiązywali kontakt wpływowi ludzie, w tym wiceprezydent Stanów Zjednoczonych. W latach 70. jego kościół liczył ponad 30 tysięcy członków. Dzięki znajomościom przymykano oko na to, co w sekcie się działo. Praca ponad siły, chłosta czy gwałty były na porządku dziennym. Nieposłuszne dzieci miały być też poddawane elektrowstrząsom.

A Jones twierdził, że jest Mesjaszem. Ludzie wierząc, że tak jest, oddawali mu swoje majątki, bo inaczej nie mogli do kościoła przynależeć. Poszli za nim nawet do Gujany, żeby zamieszkać w komunie, w miejscu nazwanym Jonestown. Tam okazało się, że nie ma dostępu do telefonów czy prasy, a z miasteczka trudno wyjść. Jeśli ktoś próbował, miał do czynienia z uzbrojonymi strażnikami.

Kongresmen Leo Ryan dostał cynk, że działania kaznodziei nie są do końca legalne, więc postanowił miasto odwiedzić. Powierzchownie wszystko wyglądało jak trzeba. Jednak kiedy ostatniego dnia do Ryana zgłosili się przerażeni członkowie Świątyni, błagając o transport do USA, wszystkich zastrzelono. Jones doszedł do wniosku, że od zabójstwa kongresmena się nie wymiga i najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie samobójstwo.


Nie wszyscy wierni byli chętni, żeby wypić napój Kool-Aid z trucizną. Jednak niezdecydowani zostawali zastrzeleni. Jones nawet posunął się do tego, że pośpieszał ludzi, żeby jak najszybciej się zabili. Ostatecznie zginęło tego dnia ponad 900 osób, a sam przywódca zginął od strzału w głowę.

Kościół Eutanazji


Kościół Eutanazji został założony w 1992 roku przez transpłciową wegankę i twórczynię muzyki techno, Chris Kordę. Jak sama nazwa wskazuje, organizacja propaguje eutanazję na życzenie.
Wszystko zaczęło się od tego, że założycielkę miał odwiedzić byt z innego wymiaru, który ostrzegł ją, że ekosystem ziemski upada i jedynym wyjściem z tej sytuacji jest jak najmniejsza populacja ludzi. Dlatego organizacja ma jedno przykazanie – nie rozmnażaj się. A jej cztery filary to samobójstwo, aborcja, kanibalizm i sodomia. Ale kanibalizm jest polecany tylko w przypadku już wcześniej nieżyjących ludzi.

Każdy, kto chce zostać członkiem organizacji, musi wpłacić 10 dolarów i zobowiązać się, że nigdy nie będzie miał dzieci. Jeśli dana osoba będzie mieć potomka, to albo zawczasu dokona aborcji, albo zostanie ekskomunikowana. Żeby uniknąć takich zmartwień, zalecane są stosunki ze swoją płcią.

Kościół nie mówi, że obowiązkiem każdego człowieka jest samobójstwo. Jeśli ktoś się na ten krok zdecyduje, to oferowane jest wsparcie i know-how. Więc kiedy człowiek już będzie miał ze sobą skończyć, lepiej, żeby zrobił to po zapisaniu się do organizacji i w liście pożegnalnym o niej wspomniał. Zachęcają także do zostawienia swojego majątku na jej rzecz.
Kiedyś nawet na stronie Kościoła widniał instruktaż, w jaki sposób doprowadzić do własnej śmierci, jednak po tym, jak pewną kobietę znaleziono martwą, a przy niej wydruk z internetu, zmuszono organizację do jego usunięcia. Teraz można tylko znaleźć link do strony, która powie co robić - krok po kroku.

2

Oglądany: 127275x | Komentarzy: 82 | Okejek: 218 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało