Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Nie całkiem poważnie o seksie 2 – chemia i narkotyki miłości

76 629  
151   36  
Jak to wszystko działa i dlaczego tak to lubimy?

Poprzedni odcinek rozmów z Marcinem Langerem skończyliśmy pytaniem:

P.I.: Czy “trzymanie bab krótko” to tylko stereotyp odzwierciedlający to, że kobiety lubią drani (ale się do tego nie przyznają)? Czy też ma jakieś znaczenie w już istniejących związkach? Jak to wygląda z perspektywy psychologii miłości?

M.L.: W tym miejscu zazębiają się chemia miłości, konieczność ustalania granic i podtrzymywanie własnej atrakcyjności w oczach partnera. Bycie pewnym siebie chamem przyciąga uwagę kobiet, ale… Nie można tego udawać w nieskończoność, ba, udawanie kogoś kim nie jesteśmy jest wyłapywane przez kobiety bardzo szybko [14] (chyba że ktoś jest urodzonym Tulipanem, Jamesem Bondem czy Frankiem Abagnale Juniorem – czarującymi psychopatami potrafiącymi okłamać każdego). Być może jest to możliwe w pierwszym okresie związku, rządzonym przez fenyloetyloaminę (związek chemiczny zbliżony do amfetaminy, różnią się jedną grupą metylową).

(Uwaga, poniżej wyjaśnienie chemii miłości oraz zarysowanie neurologicznych podstaw różnic płciowych. Osoby niezainteresowane zaglądaniem za kurtynę zostały ostrzeżone!)


P.I.: No bardzo śmieszne. Zerwałem boki... Możesz nakreślić jak człowiek funkcjonuje na tej „amfetaminie” tym, którzy nigdy z niej nie korzystali?

M.L.: Na fenyloetyloaminie jesteśmy jak uzależnieni od siebie narkomani będący na nieustającym haju. Nie zauważa się swoich wad, wszystko związane z partnerem jest podniecające, nowe, najlepsze. A jeśli czujemy miłość nieodwzajemnioną, fenyloetyloamina wywołuje u nas stan a’la odstawienia narkotykowego. To podniecenie i napływ kosmicznej energii nie trwa niestety zbyt długo, prawdopodobnie do około 4 tygodni, gdyż zbytnio wyczerpałoby to zasoby naszego organizmu. Kończy się stymulant i albo kończymy krótki romans przeskakując do nowego w poszukiwaniu tej ekscytacji fenyloetyloaminowej, “goniąc smoka”, jak mawiają narkomani, albo zostajemy i nasze mózgi przechodzą na opiaty – wazopresynę i oksytocynę, hormony o przeciwstawnym działaniu, różnie też działające na organizmy mężczyzn i kobiet [15].

P.I.: Okej, czyli w skrócie: przez pierwszy miesiąc naszych miłostek rządzi nami „amfetamina” (fenyloetyloamina), a później do gry wchodzi „opium” (wazopresyna i oksytocyna). Jak działają te ostatnie?

M.L.: Wazopresyna, hormon wydzielany w czasie dużego stresu, pobudza i przygotowuje organizm do walki. Oksytocyna zaś stres redukuje, obniża ciśnienie krwi i relaksuje. Wazopresyna wchodzi w interakcje z testosteronem i powoduje, że mężczyźni stają się z jednej strony opiekuńczy wobec swoich partnerek, z drugiej agresywni wobec innych mężczyzn, zazdrośni i zaborczy. Oksytocyna reagując z estrogenem sprawia, że kobiety stają się opiekuńcze, czułe, lubią się przytulać i być blisko swego partnera, podtrzymując więź [16].
Okres wazopresynowo-oksytocynowy to zarazem okres “moszczenia wspólnego gniazda” i ustalania granic. Zaczynamy dostrzegać swoje wady, różowe opary fenyloetyloaminy już dawno opadły. Kobiety zauważają je wtedy zdecydowanie częściej i o wiele więcej niż mężczyźni (dlaczego dokładniej może później, kiedy dojdziemy do postawy “kobiety trzeba szanować”).

P.I.: Dlaczego kobiety są w tym wypadku bardziej spostrzegawcze?

M.L.: Kobiety są lepszymi obserwatorkami sytuacji, relacji społecznych, z wielu, uwarunkowanych ewolucyjnie, powodów. Większe ciało modzelowate łączące półkule mózgowe pozwala im na trafniejsze rozpoznawanie i nazywanie emocji [17]. Podobnie większa ilość połączeń pomiędzy układem limbicznym, zawiadującym emocjami (przede wszystkim ciałem migdałowatym [18]), a korą przedczołową, wpływa u nich na częstsze rozpoznawanie sytuacji jako zagrażających (a także na wyższą neurotyczność, ugodowość i zamiłowanie do porządku [19]). Kobiety unikają ryzyka bardziej niż mężczyźni [20], co jest bardzo racjonalną adaptacją z ewolucyjnego punktu widzenia – większa przeżywalność potomstwa (a np. poranne mdłości ciążowe to de facto wykrywanie ryzyka doprowadzone do ekstremum).

P.I.: Przedstawiłbym to w krótkiej scenie, w której kobieta mówi o fu, nie wiem co to, lepiej tego nie dotykać, a mężczyzna nie wiem co to, ciekawe, czy to się da zjeść (ktoś w końcu kiedyś wpadł na pomysł, żeby zjeść ośmiornicę i strzelam, że nie była to kobieta). Pewnie dzięki takim zachowaniom mężczyźni zapracowali sobie na większą śmiertelność. Ale wracając do tematu…

M.L.: W związku zagrożeniami w oczach kobiety zostają wszelkie zachowania, przyzwyczajenia mężczyzny obniżające jego zaangażowanie w związek, ale też deprecjonujące jego status społeczno-ekonomiczny [21]. W zależności od cech indywidualnych partnerki, jej zdaniem przeszkadzać i “niszczyć związek” mogą takie nawyki i hobby partnera, jak wychodzenie na piwo z kolegami, gry komputerowe, granie w zespole, wydawanie zbyt dużo na samochód/figurki Warhammera/kucyki pony (Nie mnie osądzać, gdzie jest zwątpienie, tam jest wolność!), przeciętna praca itd. Kobiety domagają się daleko idących zmian chcąc, nawet podświadomie, bronić własnych interesów.



W tym okresie mogą też zachowywać się bardzo antagonizująco wobec swoich partnerów, prowokować swoim zachowaniem i testować granice [22].

P.I.: Brzmi trochę, jak wychowywanie dzieci. Z tą różnicą, że nad dziećmi mamy obowiązek panować jako rodzice. Związek chyba powinien szukać konsensusu, w końcu wszyscy jesteśmy dorośli. Tak więc panować, dogadywać się, czy dać nad sobą panować?

M.L.: W tym miejscu nareszcie dochodzimy do ewolucyjnych podstaw obu postaw („trzymanie” vs „szanowanie”). W świecie zwierząt dymorficznych płciowo (gdzie jedna z płci, najczęściej samce, jest większa i agresywniejsza od drugiej, opiekującej się potomstwem), jak goryle, orangutany, pawiany, zachowanie samców to z naszego punktu widzenia skrajny mizoginizm – agresja, przemoc (wobec samic i samców), napędzana testosteronem rywalizacja. To tzw. gatunki turniejowe, w których samce alfa osiągają oszałamiający sukces reprodukcyjny dzięki cechom „zaborczego chama” na szczycie hierarchii dominacji, zdolnego zainteresować i utrzymać przy sobie harem samic.

P.I.: Whoa, mam nadzieję, że nadal mówimy tylko o zwierzętach, choć jak patrzę na niektórych moich znajomych…


M.L.: Zgoła odmienną strategię rozrodczą przyjmują samce gatunków mniej dymorficznych płciowo (w których rozmiary samców i samic są do siebie zbliżone), np. szakali, gibonów czy szympansów karłowatych (bonobo). Tutaj tworzenie krótko czy długotrwałych par, związki monogamiczne, są normą. Samce są tym bardziej „seksi”, im bardziej przypominają samice, im są lepsi w opiece nad potomstwem, bardziej „empatyczni i wyrozumiali”, mniej agresywni i „macho”. Samce tych gatunków poświęcają więcej energii na wychowanie potomstwa niż samice, co też często kończy się zdradami samic lub całkowitym odejściem tychże do nowych, jeszcze bardziej przypominających samice, partnerów (bo samice doskonale „zdają sobie sprawę”, że opuszczony samiec zajmie się dziećmi, w przeciwieństwie do samców gatunków turniejowych, gdzie napompowany testosteronem alfa nie opiekuje się młodymi).

P.I.: Dobrze, myślę, że rozumiem już do czego dążysz. Chcąc być zdeklarowanym macho – panem życia, śmierci i kobiet – zachowujemy się jak orangutany, a kiedy chcemy być nad wyraz ugodowi i ulegli, to zachowujemy się jak bonobo. To nieszczególnie pociągające skrajności.


M.L.: Większość gatunków, w tym ludzie, wpisuje się w spektrum pomiędzy tymi dwoma skrajnościami. W związku z czym obecne są u nas zarówno zachowania agresywnych macho (posiadających na wyłączność setki kobiet w haremach Czyngis-Khan, Timur Chromy, sułtani Imperium Otomańskiego), jak i związki monogamiczne samic z mniej agresywnymi samcami. Mężczyźni dostosowują się zachowaniem do gustów kobiet a te wybierają zgodnie z naciskami środowiska, możliwe więc było wykształcenie społeczeństw "matriarchalnych" z nie stosującymi przemocy mężczyznami, przy spełnieniu 3 warunków - stały dostęp do pożywienia i wody oraz brak zagrożenia atakami z zewnątrz, jak na Tahiti, Krecie, w centralnej Malezji i Somalii (w różnych okresach historycznych).

Istnieje u nas nawet obecna u gatunków turniejowych strategia samców niezdolnych do rywalizacji siłowej, mniejszych i przypominających samice. Dzięki wizualnemu podobieństwu przemykają pod czujnym okiem srebrno grzbietowego macho i za jego plecami "rozrabiają w haremie". Samców stosujących tą strategię psycholog ewolucyjny Gad Saad określa dość przewrotnie mianem "sneaky fuckers". Ten typ zna wszystkie komedie romantyczne i jest w równym stopniu uzależniony od wina i lodów co od oferowania empatycznego, emocjonalnego wsparcia. Zazwyczaj jest też królem sygnalizowania oddania wszelkim możliwym ideologiom popularnym wśród przedstawicielek płci pięknej w danym okresie, jak Eksponat A.


P.I.: Zawsze myślałem, że w taki sposób można zostać co najwyżej „gay-friend” czy „friendzoned”, a tu proszę – „sneaky fucker”. Brzmi świeżo, śmiało, może tylko niezbyt dumnie.

M.L.: Ideał mężczyzny uwielbiającego kobiety i pozwalającego im na wszystko liczy więc sobie miliony lat i wykracza poza ramy naszego gatunku. W kulturze zaś gloryfikowany zaczął być stosunkowo (w ewolucyjnej skali) niedawno, na przykład w opisie oddania rycerza wobec damy, zgodnie z regułami dworskiej miłości, XII-wiecznym wymysłem europejskich elit, rozpropagowanym przez Eleonorę Akwitańską [23]. Wzorując się na tym ideale możemy jednak bardzo wiele stracić. I nie mam na myśli tylko kolekcji gier, komiksów czy znajomych od piwa. Oczywiście, po raz kolejny, gwoli naukowej ścisłości, muszę dodać, że omawiane procesy nie stosują się do wszystkich i nie zawsze. „Wiele rzeczy powoduje wiele innych rzeczy, a rzeczywistość jest skomplikowana i zmienna”.

P.I.: Tak, znamy już to powiedzonko, tak więc generalizujmy.

M.L.: Biorąc poprawkę na powyższe, czasami godzący się na wszystko mężczyźni stopniowo tracą szacunek swojej partnerki.


P.I.: Momencik… Czyli nadmierna opiekuńczość względem partnerki i dbanie o wszystkie jej potrzeby jest w pewnym sensie oznaką męskiej słabości, który przekłada się na zmniejszenie naszej atrakcyjności? W dzisiejszym świecie takie stwierdzenie może być odebrane za skrajnie niepoprawne. Udowadnia się nam na każdym kroku, że przypisane do płci role w związku to tylko “mit”, a układ, w którym mężczyzna zarabia mniej / jest “gospodynią” itd. – jest całkiem zdrowy i dobry.

M.L.: Jeśli przyjąć niekonwencjonalną miarę mierzenia „jakości” związku w postaci częstotliwości stosunków, wtedy okazuje się, że w związkach egalitarnych, w których mężczyźni przejmują wiele z obowiązków domowych, takich jak pranie czy gotowanie, uprawia się zdecydowanie mniej seksu niż w bardziej tradycjonalistycznych związkach [24].

Jak wynika z wielu badań, w dzisiejszym społeczeństwie kobiety nigdy lub prawie nigdy nie wychodzą za mąż w dół, czyli wybierają jedynie partnerów o tym samym lub wyższym statusie społeczno-ekonomicznym. W USA można nawet zauważyć korelację pomiędzy prawdopodobieństwem rozwodu a stosunkiem zarobków – jeśli żona zaczyna wnosić do budżetu więcej niż 60%, prawdopodobieństwo rozwodu z jej powództwa wzrasta kilkukrotnie, aż do maksymalnie 96% [25].

Kobiety oceniają swoich partnerów zarówno poprzez pryzmat otoczenia (tzw. zależność od pola) oraz w relatywnej relacji do innych, dostępnych mężczyzn. Mężczyzna nie potrafiący postawić jasno określonych granic, poddający się woli swojej partnerki, stawia się jednocześnie w negatywnym świetle pokazując brak zdecydowania i dużą zależność. I nie insynuuję tutaj, żeby kłócić się na siłę czy źle traktować swoje partnerki, nie o to chodzi. Jasne określenie granic w związku to proces trudny, ale w długotrwałej relacji konieczny z obu stron.


Posługując się analogią z psychologii rozwojowej – kiedy nasze dwu czy czteroletnie dziecko zaczyna łamać zasady i zachowywać się okropnie, nie robi tego dlatego, że jest małym potworem zesłanym na nas z najgłębszych czeluści piekieł. Zachowuje się tak dlatego, że nie wie co jest dobre, a co złe i chce się tego od nas dowiedzieć. Testuje normy społeczne i dopuszczalne granice swojego zachowania. Jeśli rodzice postanawiają, że z buntem 2-latka będą sobie radzić rozpieszczaniem go i pozwalaniem mu na wszystko, tym samym nie ustanawiając mu żadnych granic, nie ucząc jak żyć i radzić sobie w rzeczywistości społecznej – wychowują sobie tym samym swojego największego wroga. Tak jak dzieci rozpieszczane po latach zupełnie nie szanują, a czasami wręcz szczerze nienawidzą swoich rodziców, podobnie kobiety w związkach z ustępującymi im, zupełnie nieautonomicznymi mężczyznami nie potrafiącymi ustalić granic, przestają ich szanować i traktują wręcz jak swoich wrogów, odrażające zagrożenie, którego należy się jak najszybciej pozbyć.

P.I.: O tym od mniej naukowej, a bardziej śmieszkowej strony było już TUTAJ. Wystawiliśmy się już na ciężkie lanie zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Tymczasem na dziś cięcie, a kolejny odcinek zaczniemy już bezpośrednio od pytania o obiecane kobiece porno!

Zobacz <<< poprzedni odcinek <<<

Źródła: 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21, 22, 23, 24, 25
19

Oglądany: 76629x | Komentarzy: 36 | Okejek: 151 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.03

18.03

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało