Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Inteligentna jazda > Dywagacje pomiędzybrowarowe.
czujnyjakpiespotrojny
Zakładanie, że nasze życie na ziemi kończy się tak jakby wyciągnięto wtyczkę z maszyny jest bardzo dołujące. Gdyby tak rzeczywiście było, człowiek byłby tego pewien, nie bałby się kary i rozliczenia za swoje postępki, świat byłby płonął a deprawacje sięgnęłyby zenitu.
No bo niby po co wtedy jakaś moralność, zasady, sumienie. To byłaby zwykłą stratą czasu i obłudą. Po co wyrzeczenia, ofiary, pomoc bliźniemu kiedy to gest w stosunku do maszyny. Po co wierność i uczciwość skoro tyle jest obok lepszych i młodszych modeli do jazdy.

Samopoczucie poprawia wiara w siłę sprawczą, jakiś niepojęty sens tego wszystkiego dookoła. Mimo, że nasza wiedza gwałtownie wzrosła nie widać niczego konkretnego. Świat okazał się jeszcze szerszy niż sądziliśmy. Cząstki są dalej podzielne i coraz trudniejsze do "złapania" , a otoczenie większe i posiadające więcej masy niż kiedykolwiek przypuszczaliśmy.
Niewyobrażalne odległości, potworne w swojej sile zjawiska, przy których nasze ziemskie życie wydaje się kruchsze od najcieńszej porcelany komplikuje jeszcze możliwe istnienie innych wymiarów gdzie wyobraźnia zaczyna szwankować. Świat jest pełen materii i ognia i jednocześnie pusty i zimny.
Wygląda na to, że jest efektem jakiegoś wypadku, wybuchu i skończy się kiedyś piekielnym zimnem i rozproszeniem tak dużym, ze dookoła zapanuje czerń. Gdzie się ukrywa Stwórca? Czy panuje jeszcze nad tą zabawką czy mu w rękach wybuchła rozszarpując na strzępy?
Jesteśmy ponoć stworzeni na jego podobieństwo i jeszcze nie odkryliśmy swoich możliwości. Ładnie to brzmi, zwłaszcza jak patrzysz w lustro i głaszczesz swoje ego. Na razie to nawet nie rozumiemy co i poco nosimy pod kopułą i co robią rozpuszczone w nas geny.
Jedni robią na tym kasę reprezentując Stwórcę na Ziemi, drudzy zalewają robaka albo ogłuszają się czym się da, prochami, muzyką, czymkolwiek.
Reszta najzwyczajniej o tym nie myśl, bo to sprawia ból i dyskomfort. Lepiej skupić się na żarciu, seksie i gromadzeniu dóbr czy zabawek.
A wy jak widzicie to wszystko dookoła. Macie jakieś rewelacje, które warte są nagłośnienia?

--
"Poszerzaj swoje horyzonty- wyburz dom z naprzeciwka."

Kiol
Kiol - Superbojownik · przed dinozaurami
Przede wszystkim nie zgodzę się z twierdzeniem, jakoby wiedza o tym, że po życiu nic więcej nas nie czeka, miała doprowadzić do całkowitej degradacji moralności. Człowiek od zawsze jest zwierzęciem stadnym, społecznym, więc normalnym jest, że dba o swoją rodzinę, czy o jakąkolwiek grupę, do której przynależy. Nie musi to być grupa religijna. Skoro można tę tendencję zaobserwować u ateistów, to nie widzę podstaw, by sądzić, że jeśliby się ten nurt rozprzestrzenił na zdecydowaną większość ludności, upadłyby wszelkie dobre obyczaje. Spora liczba ludzi wie, że wszystkim żyje się lepiej, jeśli traktujemy siebie nawzajem "po ludzku", a przecież skupiamy się na tym doczesnym życiu, jeśli nie będziemy mieli kolejnego. Licząc oczywiście na analogiczne do naszego zachowanie innych osób.
Poza tym w rozwiniętym społeczeństwie ciągle większość aspektów życia regulowałoby prawo.

Inna sprawa, to to, że człowiek (ogół, nie jednostka) jakiejś religii potrzebuje. Czasy są raz lepsze, raz gorsze, a historia lubi się w jakiś sposób powtarzać, więc można być pewnym, że jeśli nawet nie w tym, a w którymś przyszłym pokoleniu, będzie źle. Jeśli nie mielibyśmy wtedy żadnego boga, czy wizji kolejnego życia, z czasem ludzie stworzyliby sobie nową religię. Po to, żeby mieć się na czym oprzeć, żeby dać radę ciężkie dni przetrwać. No i oczywistym jest, że człowiekowi, który ma jakąś wiarę, lżej zdychać. ;)

czujnyjakpiespotrojny
Ponoć samo odejście Natura uczyniła bardzo przyjemnym. Tak twierdzą wszyscy Ci, którzy jedną nogą byli już tam. Zatem nie mamy się czego bać. Wyciąganiu wtyczki czy przejściu w lepszy świat towarzyszy nieopisana przyjemność. Chociaż to mamy zapewnione.
Prawdę mówiąc widzę tu pewną niekonsekwencję Stwórcy.
Skoro po złoczyńcę zaraz przyjdzie Czarny to po co mu sprawiać frajdę na zakończenie podłego życia. Ogień piekielny powinien przypalać go już w końcówce tak, aby inni to zobaczyli. Sądzę, że dobrze by to podziałało na naśladowców. A tak, hulaj dusza, piekła nie ma.
Dalej nie przekonuje mnie obietnica godziwego losu dla złoczyńców tuż przed finiszem skruszonych. Toż to zgrabne wytłumaczenie dla zupełnej swobody przez wiele lat w tym tych najlepszych. To nie sztuka dla dziadunia i babuni troszkę sobie pożałować zwłaszcza, że i tak większości już nie pamiętają za co.
Rytualne umycie czy namaszczenie to już chyba jakiś odprysk szamaństwa. Skoro tak łatwo jest pozbyć się winy to dlaczego nie poużywać sobie, pofolgować na maxa.
Prostota tej wizji nie idzie w parze z komplikacją otoczenia.
Chyba jednak jest za prosta. Twórca tak skomplikowanego układu jakim jest Wszechświat miałby tak banalne propozycje dla swoich sobowtórów. Coś mi tu nie trybi.
Kiol pisze o dorobku ludzkości w postaci praw i regulacji wymuszanych na niepokornych siłą. To prawda, będą działać z wiarą i bez niej. Ale tylko wokół kruchego stanu równowagi. Jakiekolwiek większe zagrożenie zrodzi usprawiedliwianie wymuszenia rozbójniczego czy w majestacie prawa czy po prostu w ogniu rozpadu cywilizacji. Jeśli nastanie tu i ówdzie głód czy zimno albo ciemno, nadejdzie jakiś kataklizm ruszą armie po zabezpieczenie egzystencji swoich narodów. Zawsze tak było. Powody będą naprawdę błahe i można ich wygenerować tysiące. Moralność, człowieczeństwo będzie na jakiś czas zawieszone. Siła wyższa albo wyższa konieczność powiedzą władcy tych armii. Człowiek jest zwierzęciem stadnym, ale to słaby instynkt. O wiele słabszy niż nakazy płynące z jego brzucha czy brzuchów jego dzieci. Nie mam wątpliwości, że w razie totalnej katastrofy do tego przezornego i zabezpieczonego przyjdą chmary i mu wszystko zabiorą. Nie pomogą policje i wojska ani kałach pod podłogą. Chętnych i zdesperowanych jest za dużo.
Jaki z tego można wysnuć wniosek. Ano nie przywiązuj człowieku zbytniej wagi do wszystkiego, nie bredź o jakieś wielkich powinnościach wobec narodów, człowieka, kogokolwiek.
Żyj, ciesz się pięknem i emocjami, inwestuj w poznanie i przyjemności, nie nadymaj się i nie napinaj.
Póki się da, utrzymujmy normy społeczne, tak będzie łatwiej żyć choć perspektywy są słabe. Demokracja to najgorszy z możliwych wariantów organizacji człowieka. Wiedział to już Platon /patrz cytat pod każdym moim wpisem/. Nie ma póki co lepszego. Wybrani najlepsi zawsze się demoralizowali i oddalali na kosmiczną odległość od wyborców. Nauczyli się kłamać by pozyskiwać głosy.
Kiedyś suweren potrafił im to przypomnieć czasem po porostu ścinająć ten zarozumiały łeb. Dziś im nic nie grozi. Mogą mówić co chcą i robić co chcą. Rzadko coś realnego stracą. A obcinają kupony od tych paru chwil "szczęścia" przez resztę życia.

--
"Poszerzaj swoje horyzonty- wyburz dom z naprzeciwka."

Kiol
Kiol - Superbojownik · przed dinozaurami
Dziś ja odpowiadam "pomiędzybrowarowo".
Fakt, że odejście każdej, nawet największej łajzy jest dla niej nieopisanie przyjemne można zwalić tak na naturę, jak i na demokrację, w której dzisiejsi, "cywilizowani" ludzie nie przymkną oka na niehumanitarne metody. Można to traktować zarówno jako wadę, jak i zaletę tego systemu, który jednak, póki co, jest najlepszym wymyślonym przez człowieka.
Ale zaraz, zaraz. Każdej łajzy? Dziś może i prawie każdej, ale to tylko w naszym środowisku i właśnie z uwagi na powyższe. Wyobraź sobie egzekucję przez powieszenie. I żeby nie było tak miło, powiedzmy, że bydlę było niemiłosiernie podłe, więc powiesili na łańcuchu. Jakoś nie wydaje mi się, żeby te wszystkie endorfiny wydzielone już po ostatniej, którejś z rzędu utracie przytomności dyndającego skazańca, rekompensowały mu te kilka godzin agonii. Ludzie potrafili i będą potrafili (gdy przyjdą po naszym upadku kolejne, od nowa rozwijające się cywilizacje i kultury) zadbać o to, żeby śmierć podlca nie była dla niego zbyt miła. W tym świetle nie widzę tu wielkiej niekonsekwencji stwórcy, bo chyba nie byłoby lepiej, gdyby ludzie (czy zwierzęta) ginący w katastrofach naturalnych, wypadkach, czy z jakiejkolwiek "niezasłużonej" przyczyny mieli cierpieć nieopisane katusze w chwili zejścia. A jakoś nie jestem w stanie wyobrazić sobie, by pewne procesy chemiczne w mózgu dało się włączyć lub wyłączyć tylko wybranym.
(Chociaż, po głębszym zastanowieniu, może i byłoby to do zrobienia i nie dam sobie głowy urwać, że wcale tak nie jest. Ale to temat na osobną dyskusję)
Jeśli chodzi o rytualne namaszczenie, to napisałem już: "człowiekowi, który ma jakąś wiarę, lżej zdychać." i lepiej tego nie podsumuję. Ci wierzący raczej przed śmiercią nie będą sobie mocno folgować, bo skąd mają mieć pewność, że zdążą z tym namaszczeniem?

Co do samej demokracji, owszem, ma ona sporo wad, jednak mocno się jej trzymamy nie bez powodu. Póki co, nie wymyślono systemu, który nie stwarzałby większych od niej zagrożeń w długoterminowej perspektywie. Może kiedyś, po upadku kolejnych ustrojów, przyjdzie jakiś lepszy. Może nie.

A wracając już całkiem do tematu, to "pomiędzybrowarowo" mózg mi się ściska i zaczyna działać znacznie prościej, więc odpowiem nieco inaczej na pierwszy post:
(zagadnienie dotyczące stosunku do mojego stanu po mojej śmierci)
Jeśli coś mnie wtedy czeka, to do samego momentu śmierci nie dowiem się, co to będzie. Jeśli nic mnie już wtedy nie czeka, to po mojej śmierci nie będzie to już mój problem. Ot i cała filozofia "ściśniętej" głowy. W tym konkretnym temacie nic więcej nie powiem, bo i nie widzę celu w rozwijaniu go, zastanawianiu się nad nim. Bo i czy cokolwiek mi to da?

Aha, jeszcze jedno. Piszesz, że w razie zachwiania równowagi w społeczeństwie powstaną grupy nawzajem na siebie napadające. Owszem, masz zapewne rację, ale to chyba nie obala mojej teorii o stadnej naturze człowieka, a nawet może właśnie z tego to wynika. Przecież każda z tych grup wykreuje w miarę szybko własne zwyczaje, prawa i tradycje (zapewne i religię), a z czasem największa z nich wybije lub wchłonie pomniejsze, przez co nowe obyczaje i prawo (możliwe, a nawet pewne, że skompilowane z wchłoniętymi w trakcie ekspansji, religie także) rozprzestrzenią się na nowo.
A że nakazy płynące z brzucha są silniejsze? Owszem, ale zawsze będzie tak, że jeden poluje, drugi uprawia, trzeci pilnuje młodych, czwarty pracuje nad technologią itd. I wszystkich trzeba nakarmić, wszyscy muszą przeżyć, jeśli nie ma akurat kryzysowej sytuacji.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
Ech, zdegenerowane czasy. Gdzie ludzie pokroju Edmunda Hillary'ego, który zapytany, po co lazł na Mt. Everest, odpowiedział: "bo on tam był!"...

Moim skromnym zdaniem naprawdę trzeba być degeneratem, żeby oceniać ustrój po tym, jakie stwarza zagrożenia. Normalni, wartościowi ludzie oceniają ustrój po tym, jakie stwarza możliwości. Jeśli je stwarza, nie przeszkadza, to znajdę się ryzykanci, którzy spróbują. Komuś się uda, z korzyścią dla wszystkich. Latamy dzięki temu, że kiedyś jakiś ustrój stwarzał zagrożenia, których nie stwarza demokracja: pozwalał ludziom na eksperymenty, nawet jeśli nie potrafili udowodnić, że ryzykują tylko własnym życiem.

95% ludzi to tchórze. Zawsze tak było. Ale dopiero demokracja sprawiła, że mogą oni narzucić rezygnację z ryzyka reszcie.

A co do głównego wątku: Wolter (chyba) powiedział, że gdyby Boga nie było, należałoby Go wymyślić. Miał słuszność. Ludzie mogą sobie nie wierzyć w Boga, ale im usilniej będą wmawiali swoim dzieciom, że Bóg istnieje, karze złodziei, morderców i tych, którzy nie okazują rodzicom szacunku, tym większą mają szansę na to, że dziecko ich nie okradnie, nie zamorduje, oraz będzie okazywać szacunek, choćby i nieszczerze.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

czujnyjakpiespotrojny

Nie wiem czy 95% ludzi to tchórze, ale z pewnością większość. Jednak ten stan to tzw równowaga metastabilna t.j. kulka co prawda leży w dołku, ale po obu stronach otaczające go górki są małe a za nimi ho,ho, wszystko jest możliwe, zjazdy i kolejne dołki albo przepaście. Gracze podpowiedzą, że i winda. Niech będzie. Winda też pasuje, da się dobrać przykłady..

Czasami zdarza się coś co społeczeństwo budzi lub nakręca.
Proporcje na chwilę się zmieniają i po chwili wracają do stanu początkowego. Mogą to być różne wstrząsy , jakaś katastrofa, totalne zagrożenia albo impuls, iskra, która trafiła w łatwopalne miejsce.
To o takim mechanizmie pisał Sienkiewicz, kiedy to butny i pewny siebie Szwed wyciągnął rękę na Częstochowę,
Nieco w inne czułe miejsce trafiły Orlęta Lwowskie, zawstydziły masę tchórzy i Ci ruszyli wreszcie swoje ociężale dupy. Nasz rodzimy Czerwony też się z tym zetknął. Jeden Janek WIśniewski zatrząsł całą dyktaturą jak drzewkiem w sadzie, aż paru spadło na pysk
Nie wiem ile jest takich czułych punktów i gdzie jest granica, ale na miejscu tego co to cokolwiek narzuca siłą byłbym ostrożny.

Chyba najgorszy jest stan taki byle jaki. Ci szarlatani i nieudacznicy nauczyli się ciągle obiecywać złote góry, usprawiedliwiać potem, że gucio z tego wyszło, bo wystąpiły "nieoczekiwane trudności", "niesprzyjające zewnętrzne okoliczności", siły przeciwne rozwojowi zostały niedocenione, zawiedli ludzie a nie idea, itp.
To "sranie po ścianie" jest przyjmowane z dobrodziejstwem inwentarza. Jak jest tego za dużo, znudzony suweren zmieni mówcę na identyczną "pałę", która to samo ubierze w inne "czułe słówka". Niedługo chyba będę wybierać siebie sami, bo wyborcy już są znudzeni grą znaczonymi kartami.

Możliwości o których piszesz są oczywiście w każdym rozdaniu. Wykrycie ich, nauczenie się jak się do niech dostać trochę zabiera energii ale mniej niż to bezustanne pchanie przed sobą góry przeszkód.
To dopiero wyczerpuje i zmniejsza efekt końcowy często do jakiegoś "okrucha szczęścia".
Nieliczni radzą sobie doskonale w każdych warunkach. Na całym świecie widać kto to. To tuzy. Po pierwsze to oni rozdają te karty i grają znaczonymi, sami układają reguły gry i nie raz wyniki.
Reszta pomniejszych asów kupuje tę wiedzę i też ma fory.
Razem pilnują, aby te minimum do wybuchu nie było przekroczone choć w okolicach niego najlepiej koszą.

Pozostali muszą się cieszyć tym co zostanie. Micro wolnością, ogródeczkiem, dziećmi, rodziną, kotkiem i pieskiem i..... dostępem do JM.
Cieszmy się i tak mamy dużo.

Ci, którzy stracili za wiele albo tylko nadzieję zwracają się po pomoc do Boga albo wódeczki czy koksu, do terrorystów albo zanurzają się w jakieś nieszkodliwe hobby /np seks/, czasem podpalają się i skaczą z okien, rysują nowe samochody i elewacje pisząc: "radość niszczenia" albo ubierają buty, mundury czy same kominiarki i lecą lać bliźniego choćby słowami na forach.
Wyładowują frustrację, mają cel w życiu, jest łatwy i w zasięgu ręki.

Coś jest na rzeczy w tym, że opowiadając dziecku o Bogu zwiększa się własne szanse i to, że to dziecko coś przekaże dalej..
Problemy widzę tylko dwa.
Jeden to taki, że to opowiadanie przypomina dziś zabawę w szeptanie na ucho. Już trzeci i następny przekazuje coś innego albo niezrozumiałego. To musi być porządna edukacja, bo nic z tego nie wyjdzie. Porządna edukacja, ale się rozmarzyłem.

Drugi jest znacznie gorszy. Tych Bogów jest paru i bardzo siebie zwalczają. Wszystkie wysiłki ludzkości, by ustanowić kompromis spełzły na niczym. I kto wie czy tych zwaśnionych na koniec nie rozgoni chiński komunista.
My możemy się tylko przyglądać, robić swoje koło siebie a jak przyjdzie wiatr będziemy zdaje się wiać razem z nim.

Niektórzy kraczą, że musi być jakaś wojenka, kataklizm, który wykończy 3/4 populacji. Wtedy będzie możliwe naprawdę nowe rozdanie i pojawią się prawdziwe możliwości.
W której byście chcieli być części tej ocalałej czy tej spopielonej?

Idę po następne piwo, dosyć już pitolenia.

--
"Poszerzaj swoje horyzonty- wyburz dom z naprzeciwka."
Forum > Inteligentna jazda > Dywagacje pomiędzybrowarowe.
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj