Takie moje przedświąteczne przemyślenia...
Patrząc na dzisiejszy, szybko zmieniający się świat zastanawiam się, czy już nie jestem dinozaurem w pełnym tego słowa znaczeniu.
Dla ludzi z mojego pokolenia religia miała zupełnie inne znaczenie, władze ówczesnej Polski „tolerowały” niedzielne chodzenie do kościoła i dwa razy w tygodniu na wieczorne katechezy, więc i w jednych i w drugich uczestniczyli prawie wszyscy. Księża dbali o „swoje owieczki”, prostując nasze ścieżki i wytyczając moralnie czystą drogę. Ewenementem było, że Ksiądz (celowo z dużej litery) miał samochód (syrenka 104, zajeździł ją do szczętu odwiedzając parafian), plebania była zawsze otwarta dla wszystkich, wieczorne wizyty i pogawędki nie należały do rzadkości! Ksiądz był po prostu częścią lokalnej społeczności, żył razem z nami, cieszył się naszymi radościami i współczuł naszym smutkom; każde narodziny czy pogrzeb przeżywał tak samo mocno, jak my. Taca w czasie mszy obnoszona była skromnie, każdy dawał co mógł i wszystkim wystarczało, a kościół wyglądał czysto i zadbanie.
Dzisiaj natomiast patrzę na wielkie, monumentalne, nowo powstałe budowle, z plebanią często nie ustępującą przepychem samemu kościołowi, na księży jeżdżących Mercedesami czy BMW, żyjących poza społecznością, ogarnia mnie nostalgia i obawa, w jakim kierunku świat zmierza? Czy ksiądz dzisiaj potrafi współczuć swoim parafianom, czy tylko grzmi z ambony o większe datki, bo musi wypocząć na Majorce?
Czy po wprowadzeniu religii do szkół młodzież nadal czyta Pismo Święte aby odnaleźć drogę w życiu, czy tylko aby „zakuć, zdać i zapomnieć”?
Politycy ostentacyjnie w każdą niedzielę uczestniczą we Mszy Św, a już w poniedziałek kradną obiema garściami, usta mając pełne kłamstw...
Jaki my, chrześcijanie, katolicy, dajemy przykład światu? Czy to my się zmieniliśmy, czy to nas zmieniono?
Patrząc na dzisiejszy, szybko zmieniający się świat zastanawiam się, czy już nie jestem dinozaurem w pełnym tego słowa znaczeniu.
Dla ludzi z mojego pokolenia religia miała zupełnie inne znaczenie, władze ówczesnej Polski „tolerowały” niedzielne chodzenie do kościoła i dwa razy w tygodniu na wieczorne katechezy, więc i w jednych i w drugich uczestniczyli prawie wszyscy. Księża dbali o „swoje owieczki”, prostując nasze ścieżki i wytyczając moralnie czystą drogę. Ewenementem było, że Ksiądz (celowo z dużej litery) miał samochód (syrenka 104, zajeździł ją do szczętu odwiedzając parafian), plebania była zawsze otwarta dla wszystkich, wieczorne wizyty i pogawędki nie należały do rzadkości! Ksiądz był po prostu częścią lokalnej społeczności, żył razem z nami, cieszył się naszymi radościami i współczuł naszym smutkom; każde narodziny czy pogrzeb przeżywał tak samo mocno, jak my. Taca w czasie mszy obnoszona była skromnie, każdy dawał co mógł i wszystkim wystarczało, a kościół wyglądał czysto i zadbanie.
Dzisiaj natomiast patrzę na wielkie, monumentalne, nowo powstałe budowle, z plebanią często nie ustępującą przepychem samemu kościołowi, na księży jeżdżących Mercedesami czy BMW, żyjących poza społecznością, ogarnia mnie nostalgia i obawa, w jakim kierunku świat zmierza? Czy ksiądz dzisiaj potrafi współczuć swoim parafianom, czy tylko grzmi z ambony o większe datki, bo musi wypocząć na Majorce?
Czy po wprowadzeniu religii do szkół młodzież nadal czyta Pismo Święte aby odnaleźć drogę w życiu, czy tylko aby „zakuć, zdać i zapomnieć”?
Politycy ostentacyjnie w każdą niedzielę uczestniczą we Mszy Św, a już w poniedziałek kradną obiema garściami, usta mając pełne kłamstw...
Jaki my, chrześcijanie, katolicy, dajemy przykład światu? Czy to my się zmieniliśmy, czy to nas zmieniono?
--
No good deed goes unpunished...