Autorami:
Colin Dexter - praktycznie wszystko. Mogę do tego wracać, mimo że to kryminały w klasycznym tego słowa znaczeniu (a kryminał się naprawdę fajnie czyta tylko wtedy, gdy się nie zna rozwiązania), a w dodatku wyjątkowo źle tłumaczone na polski. Na usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że jest to niewdzięczny do tłumaczenia autor, bo świetnie bawi się słowem, po angielsku znacznie bardziej wymagający, niż inna anglojęzyczna proza, jaką czytałem. Uwielbiam go jednak czytać, i to nie mimo ambitnego stylu, a chyba właśnie z uwagi na ten styl.
Arnaldur Inridasson - czytałem dwie sztuki. Skandynawski noir, coś między kryminałem a powieścią policyjną, ale żaden autor tak jak on nie potrafi w kilku zdaniach wytworzyć tak ponurej i przygnębiającej atmosfery (Mankell mógłby się uczyć). Po przeczytaniu opisu mieszkania miałem wrażenie, że wzmianka o tym, iż przez okno kiedykolwiek wpadały do tego mieszkania promienie słońca, wprowadziłaby mnie w dysonans poznawczy.
Henning Mankell - drugi po Inridassonie. Gorszy pod względem intrygi kryminalnej, na podobnym poziomie, jeśli chodzi o powieść policyjną, gorzej tworzy atmosferę. Jednakże "gorzej od Inridassona" wcale nie musi oznaczać "źle".
Mimo wszystko jednak moje ulubione powieści to nie te, które czytam jednym tchem, a raczej te, przy których muszę się zastanowić, a niekiedy cofnąć i coś sobie przypomnieć. Z powyższych kwalifikuje się Dexter przy pierwszym czytaniu.
Pozdrawiam,