Tytuł prowokacyjny, coby rowerzystów przyciągnąć
Ale na serio: dziś miałem sytuacje w której gdyby nie stosowanie zasady zerowego zaufania, pewien najwidoczniej pozbawiony instynktu samozachowawczego rowerzysta mógł skończyć pod moimi kołami.
Tytuł odnosi się do, jak widać, niebezpiecznego pomysłu na zwiększenie bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Chodzi o wysepki stawiane na szerokich drogach - na prawym poboczu.
Znajdują się one kawałek przed wysepką na środku jezdni, gdy pobocze zanika aby zrobić miejsce na np. lewoskręt. Taka szykana się robi.
I teraz mamy tak: pozbawiony lusterek a mający życzenie śmierci rowerzysta (tylko po co miał kask) jedzie sobie poboczem. Za nim np. osobówka. Pobocze się kończy, przed wysepką jest namalowana "powierzchnia wyłączona z ruchu", pobocze jest oddzielone linią ciągłą. Za jakieś 20 m w miejscu pobocza jest wysepka obwiedziona zaokrąglonymi krawężnikami, na środku na wysokim słupie dumnie stoi "nakaz ruchu z lewej strony znaku". Za następne 10m taka sama, tylko na środku jezdni z "nakaz ruchu z prawej strony znaku". I rowerzysta, nie oglądając się za siebie, nie zwalniając, robi myk na pas ruchu aby ominąć wysepkę.
Zgodnie z przepisami nie ma prawa tak zrobić, a instynkt samozachowawczy powinien nakazać mu upewnienie się czy nic za nim nie jedzie.
I teraz wystarczy aby spotkali się kierowca z mniejszą dozą paranoi oraz rowerzysta z życzeniem śmierci. I już można odhaczać kolejną kratkę w statystyce pt. "rowerzyści zabici przez pojazd mechaniczny na dobrej drodze, przy panujących dobrych warunkach, w dzień"...
Nie wiem co za mózg coś takiego wymyślił. Droga niby krajowa, ale ruch rowerów dopuszczony. W zimie wysepkę i tak widać, bo ma znak na środku. Wystarczyłoby aby te wysepki na poboczu nie były na całą szerokość ale tak na połowę - wtedy rowerzysta spokojnie by sobie przejechał prawą częścią pobocza...
Ale na serio: dziś miałem sytuacje w której gdyby nie stosowanie zasady zerowego zaufania, pewien najwidoczniej pozbawiony instynktu samozachowawczego rowerzysta mógł skończyć pod moimi kołami.
Tytuł odnosi się do, jak widać, niebezpiecznego pomysłu na zwiększenie bezpieczeństwa ruchu drogowego.
Chodzi o wysepki stawiane na szerokich drogach - na prawym poboczu.
Znajdują się one kawałek przed wysepką na środku jezdni, gdy pobocze zanika aby zrobić miejsce na np. lewoskręt. Taka szykana się robi.
I teraz mamy tak: pozbawiony lusterek a mający życzenie śmierci rowerzysta (tylko po co miał kask) jedzie sobie poboczem. Za nim np. osobówka. Pobocze się kończy, przed wysepką jest namalowana "powierzchnia wyłączona z ruchu", pobocze jest oddzielone linią ciągłą. Za jakieś 20 m w miejscu pobocza jest wysepka obwiedziona zaokrąglonymi krawężnikami, na środku na wysokim słupie dumnie stoi "nakaz ruchu z lewej strony znaku". Za następne 10m taka sama, tylko na środku jezdni z "nakaz ruchu z prawej strony znaku". I rowerzysta, nie oglądając się za siebie, nie zwalniając, robi myk na pas ruchu aby ominąć wysepkę.
Zgodnie z przepisami nie ma prawa tak zrobić, a instynkt samozachowawczy powinien nakazać mu upewnienie się czy nic za nim nie jedzie.
I teraz wystarczy aby spotkali się kierowca z mniejszą dozą paranoi oraz rowerzysta z życzeniem śmierci. I już można odhaczać kolejną kratkę w statystyce pt. "rowerzyści zabici przez pojazd mechaniczny na dobrej drodze, przy panujących dobrych warunkach, w dzień"...
Nie wiem co za mózg coś takiego wymyślił. Droga niby krajowa, ale ruch rowerów dopuszczony. W zimie wysepkę i tak widać, bo ma znak na środku. Wystarczyłoby aby te wysepki na poboczu nie były na całą szerokość ale tak na połowę - wtedy rowerzysta spokojnie by sobie przejechał prawą częścią pobocza...