Pewien Angliik spędzający wakacje w małej francuskiej mieścinie zorientował się któregoś ranka, że skończyły mu się żyletki. Poszedł więc do kiosku i pyta:
-Do you mieć żyletki?
-Oczywiście, proszę pana - odpowiedział sprzedawca, podając mu opakowanie Gillette.
-Ale to nie być żyletki Wilkinson. Nie mieć żyletek Wilkinson?
-Niestety, proszę pana. Ale Gillette też są bardzo dobre...
-Może, ale dużo, dużo gorsze od Wilkinson.
-Myli się pan, to najwyższa jakość – odpowiada już wyraźnie wkurzony kioskarz. – Zaraz to panu udowodnię: w zeszłym roku moja żona połknęła takiego Gilette’a. Zanim ją wydaliła, żyletka zdążyła jej wyciąć migdałki, zrobić hysterektomię, listonoszowi obcięła język, hydraulikowi – dwa palce, mój najlepszy przyjaciel uległ obrzezaniu a korepetytor naszej córki został wykastrowany. A ja po tym wszystkim mogłem się jeszcze z dziesięć razy ogolić...
-Do you mieć żyletki?
-Oczywiście, proszę pana - odpowiedział sprzedawca, podając mu opakowanie Gillette.
-Ale to nie być żyletki Wilkinson. Nie mieć żyletek Wilkinson?
-Niestety, proszę pana. Ale Gillette też są bardzo dobre...
-Może, ale dużo, dużo gorsze od Wilkinson.
-Myli się pan, to najwyższa jakość – odpowiada już wyraźnie wkurzony kioskarz. – Zaraz to panu udowodnię: w zeszłym roku moja żona połknęła takiego Gilette’a. Zanim ją wydaliła, żyletka zdążyła jej wyciąć migdałki, zrobić hysterektomię, listonoszowi obcięła język, hydraulikowi – dwa palce, mój najlepszy przyjaciel uległ obrzezaniu a korepetytor naszej córki został wykastrowany. A ja po tym wszystkim mogłem się jeszcze z dziesięć razy ogolić...
--
