Miejsce akcji: luksusowy ośrodek wczasowy na środkowym wybrzeżu RP.
Czas akcji: 30 grudzień 1999
Pojechałem razem ze swoimi znajomymi na imprezę sylwestrową do bardzo fajnego ośrodka wczasowego niedaleko Kołobrzegu.
Postanowiliśmy spotkać się w klubie nocnym, trochę przepłukać gardła, nabrać „rytmu” przed zasadniczą imprezą, wreszcie by się poznać z nowymi w tym towarzystwie partnerkami/partnerami starych znajomych – a dużo się zmieniło, oj dużo.
Klub niemiłosiernie zatłoczony, jakimś cudem udało się dorwać odpowiednio duży stolik.
Lokal bardzo na poziomie, jakiś delikatny jazz sączy się z głośników ledwo tłumiąc głośny gwar rozmów. Ludzie elegancko poubierani, panie w wyszukanych koktajlowych toaletach, panowie w garniturach, pełen hail-lajf, żadnych dżinsów i luzackich dresów.
Moje towarzystwo złożyło u mnie zamówienie na kawę, drinki itp. i wysłało mnie do bufetu celem zrealizowania zamówienia.
Barmanka i barman szybko realizują zamówienie i jak to zwykle bywa, nagle zmieniają się preferencje mojego towarzystwa. Dochodzą do mnie uściślenia:
„Marek a mógłbyś poprosić, żeby ten drink był bez lodu!”;
„Marek a mógłbyś zmienić herbatę na kawę!”;
„Marek – a mógłbyś to ?”
„Marek – a mógłbyś owamto ?”
Sami rozumiecie ile zmian może wprowadzić dziesięć osób. W końcu nie wiem już co zamawiałem, co z tego co już zostało zrealizowane najlepiej byłoby samemu obalić przy kontuarze, co trzeba zamówić dodatkowo.
Zniecierpliwiony nie wytrzymuję i odkrzykuję do swojego towarzystwa:
„Czy Wy myślicie, że jak Pershing nie żyje to ja już wszystko mogę !?!?!?”
Zapadła cisza.
Kompletna cisza w całym klubie.
Jak makiem zasiał.
Takiej ciszy nigdy nie słyszeliście !
„Ciemność ! Widzę ciemność !” z „Sexmisji” Machulskiego to malutki pikuś przy ciszy jaka zapanowała w klubie i jaką dało się słyszeć.
Miałem kompletnie schrzanionego Sylwestra.
Gdziekolwiek się nie pojawiłem milkły rozmowy, a ludzie niby tak ukradkiem spoglądali w moją stronę.
Jakiś mamusia tłumaczyła dość podrośniętej, ślicznej pannicy : „Martysiu - ten pan podobny do Brusałylisa to gangster z Pruszkowa !”.
Z drugiej strony, jeżeli gdzieś znalazłem się sam natychmiast pojawiał się jakiś nieznany mi facet i zaczynał się przedstawiać.
Od poklepywania zaczęły boleć mnie barki i plecy, dłonie spuchły mi od serdecznych uścisków. Ileż to „niedźwiadków” wykonałem!
Otrzymałem mnóstwo co najmniej dziwnych propozycji współpracy.
Najdziwniej jednak zachowywał się barman.
Ilekroć pojawiałem się w zasięgu jego wzroku jego japa otwierała się w bezmyślnym grymasie.
Próbował nawet coś się tam odzywać do mnie i mojej Wówczas Jedynej i Najukochańszej Dziewczyny, żartować, wydawało mu się, że śmiesznie.
Ale wyraz twarzy ciągle miał ten sam: bezmyślnie rozwarta japa.
Przemknęło przez mą mózgownicę, że to jakiś yapol, albo cóś podobnego.
Ten barman w ogóle mnie prześladuje.
Kiedyś – tak mi się wydaje – wyrzucał lodówki przez okno w akademiku w Szczecinie, omalże mnie nie zabił. Wydawało mu się to chyba na tyle śmieszne, że rozdziawiał japę.
Później ta opisywana impreza sylwestrowa i otwarta japa.
Gdzieś w lutym 2003 roku zajrzałem z żoneczką do sexshopu. Za kontuarem stał on. Wybór miał kiepski, za to japa wciąż rozwarta, jak u dmuchanej lalki z oferty sklepowej. Udawał dowcipnego – nie wychodziło mu to.
Jeszcze później budowałem dom. Znów on. Tym razem świńskie ryjki chciał mi wmontować w ścianę i wmówić mi, że to są gniazdka elektryczne. Kiedy go pogoniłem – znów ta rozwarta japa.
Już myślałem, że się uwolniłem od niego. Coś tam skrobnąłem do JM.
I ?????
Mam stałą wielbicielkę z Gdyni oraz stałego recenzenta z Warszawy (chyba Warszawy).
I ciekaw tylko jestem, czy ten mój stały recenzent kiedy czyta JM, pisze reposty ma czy też nie ma otwartej yapy?
Ot, hamletowskie pytanie? Co ja piszę!? Raczej yapol’owskie pytanie!
PS. wracając do balu sylwestrowego : z polecenia szefa ośrodka darowano mi jakiekolwiek opłaty za pobyt i imprezę noworoczną.
Czas akcji: 30 grudzień 1999
Pojechałem razem ze swoimi znajomymi na imprezę sylwestrową do bardzo fajnego ośrodka wczasowego niedaleko Kołobrzegu.
Postanowiliśmy spotkać się w klubie nocnym, trochę przepłukać gardła, nabrać „rytmu” przed zasadniczą imprezą, wreszcie by się poznać z nowymi w tym towarzystwie partnerkami/partnerami starych znajomych – a dużo się zmieniło, oj dużo.
Klub niemiłosiernie zatłoczony, jakimś cudem udało się dorwać odpowiednio duży stolik.
Lokal bardzo na poziomie, jakiś delikatny jazz sączy się z głośników ledwo tłumiąc głośny gwar rozmów. Ludzie elegancko poubierani, panie w wyszukanych koktajlowych toaletach, panowie w garniturach, pełen hail-lajf, żadnych dżinsów i luzackich dresów.
Moje towarzystwo złożyło u mnie zamówienie na kawę, drinki itp. i wysłało mnie do bufetu celem zrealizowania zamówienia.
Barmanka i barman szybko realizują zamówienie i jak to zwykle bywa, nagle zmieniają się preferencje mojego towarzystwa. Dochodzą do mnie uściślenia:
„Marek a mógłbyś poprosić, żeby ten drink był bez lodu!”;
„Marek a mógłbyś zmienić herbatę na kawę!”;
„Marek – a mógłbyś to ?”
„Marek – a mógłbyś owamto ?”
Sami rozumiecie ile zmian może wprowadzić dziesięć osób. W końcu nie wiem już co zamawiałem, co z tego co już zostało zrealizowane najlepiej byłoby samemu obalić przy kontuarze, co trzeba zamówić dodatkowo.
Zniecierpliwiony nie wytrzymuję i odkrzykuję do swojego towarzystwa:
„Czy Wy myślicie, że jak Pershing nie żyje to ja już wszystko mogę !?!?!?”
Zapadła cisza.
Kompletna cisza w całym klubie.
Jak makiem zasiał.
Takiej ciszy nigdy nie słyszeliście !
„Ciemność ! Widzę ciemność !” z „Sexmisji” Machulskiego to malutki pikuś przy ciszy jaka zapanowała w klubie i jaką dało się słyszeć.
Miałem kompletnie schrzanionego Sylwestra.
Gdziekolwiek się nie pojawiłem milkły rozmowy, a ludzie niby tak ukradkiem spoglądali w moją stronę.
Jakiś mamusia tłumaczyła dość podrośniętej, ślicznej pannicy : „Martysiu - ten pan podobny do Brusałylisa to gangster z Pruszkowa !”.
Z drugiej strony, jeżeli gdzieś znalazłem się sam natychmiast pojawiał się jakiś nieznany mi facet i zaczynał się przedstawiać.
Od poklepywania zaczęły boleć mnie barki i plecy, dłonie spuchły mi od serdecznych uścisków. Ileż to „niedźwiadków” wykonałem!
Otrzymałem mnóstwo co najmniej dziwnych propozycji współpracy.
Najdziwniej jednak zachowywał się barman.
Ilekroć pojawiałem się w zasięgu jego wzroku jego japa otwierała się w bezmyślnym grymasie.
Próbował nawet coś się tam odzywać do mnie i mojej Wówczas Jedynej i Najukochańszej Dziewczyny, żartować, wydawało mu się, że śmiesznie.
Ale wyraz twarzy ciągle miał ten sam: bezmyślnie rozwarta japa.
Przemknęło przez mą mózgownicę, że to jakiś yapol, albo cóś podobnego.
Ten barman w ogóle mnie prześladuje.
Kiedyś – tak mi się wydaje – wyrzucał lodówki przez okno w akademiku w Szczecinie, omalże mnie nie zabił. Wydawało mu się to chyba na tyle śmieszne, że rozdziawiał japę.
Później ta opisywana impreza sylwestrowa i otwarta japa.
Gdzieś w lutym 2003 roku zajrzałem z żoneczką do sexshopu. Za kontuarem stał on. Wybór miał kiepski, za to japa wciąż rozwarta, jak u dmuchanej lalki z oferty sklepowej. Udawał dowcipnego – nie wychodziło mu to.
Jeszcze później budowałem dom. Znów on. Tym razem świńskie ryjki chciał mi wmontować w ścianę i wmówić mi, że to są gniazdka elektryczne. Kiedy go pogoniłem – znów ta rozwarta japa.
Już myślałem, że się uwolniłem od niego. Coś tam skrobnąłem do JM.
I ?????
Mam stałą wielbicielkę z Gdyni oraz stałego recenzenta z Warszawy (chyba Warszawy).
I ciekaw tylko jestem, czy ten mój stały recenzent kiedy czyta JM, pisze reposty ma czy też nie ma otwartej yapy?
Ot, hamletowskie pytanie? Co ja piszę!? Raczej yapol’owskie pytanie!
PS. wracając do balu sylwestrowego : z polecenia szefa ośrodka darowano mi jakiekolwiek opłaty za pobyt i imprezę noworoczną.