ludu bojowy (i aspirujący) miast i wsi.
Zainspirowany przez Jareda, sięgnąłem do historycznych kronik.
**************************************
Z razu powiadali wszytcy:
Króla rozszarpali wilcy.
Wżdy się łacno pokazało,
Jako się po prawdzie działo.
Bo nie wilcy – okrutniki,
A miedźw z boru wypadł dziki.
I nie król się z niem pasował,
A królowa spadła z konia.
A karku nie skręciła,
Jeno se rzyć obiła.
Fraszka niewiadomego pochodzenia, która się po Kikirikowie rozeszła, gdy król z nieudanego polowania powrócił.
*********************************
Onego roku, kiedy się już na żniwa miało, okrutny smok począł pustoszyć okolice Kikirykowa, paląc sioła i mordując chłopów oraz inną żywinę. I tylko było patrzeć, kiedy sam gród z dymem pójdzie.
Przerazili się tedy kikirykowscy rajcy i pobiegli na wyprzódki do w.d.r. (wielce dzielnego rycerza) Lanseloda z Dulaków, by o łaskę i wybawienie błagać. Ów rzekł, jednak, że sezon na smoki zaczyna się dopiero za cztery niedziele, tedy czekać trzeba.
Zrozpaczeni rajcy udali się z tą samą petycją do ś.d.r. (średniej dzielności rycerza) Afgańca z Gołdupi. Ów jednak, choć nie przejmował się sezonem, orzekł, że smok widzi mu się niewymiarowy i trzaby jeszcze ze dwie niedziele poczekać, aż trochę podrośnie.
Udali się zatem rajcy do m.d.r. (małej dzielności rycerza) Urwipołcia z Psichkiszek.
Ale ten, ledwie o smoku usłyszał, na koń siadł i tyle go widziano. Zaś sługa jego, dobytek pakujący, objaśnił, że pan jego na skutek traumatetycznych przypadków z dzieciństwa na samo brzmienie słowa „smok” lub „smoczek” doznaje alergicznego owrzodzenia okolic pragęby. Co rzekłszy, również spi**dolił.
Chcąc, nie chcąc, musieli się rajcy udać do r.o.n.o. (rycerza o negocjowanej odwadze) Lełona z Przechlewa. Po krótkich, ledwie dwie doby trwających, negocjacjach stanęło na tym, że rajcy żył sobie nie muszą wypruwać, bo wystarczy, że zapłacą dwie dziesięciny ze swoich rocznych dyjet, a r.o.n.o. Lełon odsmoczy okolicę. Zapłakali tedy rajcy rzewnie, ale zapłacili. Z góry. Co rzadko im się zdarzało, a w właściwie nie zdarzyło się nigdy, odkąd istniał Kikiryków.
Że r.o.n.o. Lełon nie był w ciemię bity, a w każdym razie nie zbyt często, zaraz sobie wykalkulował, że żaden smok nie dokonywałby tak bezsensownych aktów okrucieństwa. Musiała to być zatem smoczyca. Nie kazał tedy r.o.n.o. Lełon miecza i kopii sobie przygotować, ale antał wina i sprawioną owieczkę.
Tak „uzbrojony” zapuścił się leśne ostępy, kędy smoczyca barłożyła. Aby się zbytnio nie narażać, już z daleka począł wykrzykiwać komplementy pod jej adresem. Nie były one może zbyt wyszukane, ale okazały się skuteczne. Smoczych wylazła z gąszczu, obwąchała przybysza, a na koniec przyjęła ofiarowany poczęstunek. Po spożyciu stała się nieco rozleniwiona i ociężała, zatem r.o.n.o. Lełon bez trudu ją zaj*bał.
Na śmierć.
Albowiem r.o.n.o. Lełon był zawodowcem.
Oczywiscie, r.o.n.o. Lełon, jak każdy zawodowiec posiadał też drugą tożsamość, na mniej oficjalne okoliczności. Prywatnie był Wyjątkową Kanalią.
P.S. Teraz dobrze?
Zainspirowany przez Jareda, sięgnąłem do historycznych kronik.
**************************************
Z razu powiadali wszytcy:
Króla rozszarpali wilcy.
Wżdy się łacno pokazało,
Jako się po prawdzie działo.
Bo nie wilcy – okrutniki,
A miedźw z boru wypadł dziki.
I nie król się z niem pasował,
A królowa spadła z konia.
A karku nie skręciła,
Jeno se rzyć obiła.
Fraszka niewiadomego pochodzenia, która się po Kikirikowie rozeszła, gdy król z nieudanego polowania powrócił.
*********************************
Onego roku, kiedy się już na żniwa miało, okrutny smok począł pustoszyć okolice Kikirykowa, paląc sioła i mordując chłopów oraz inną żywinę. I tylko było patrzeć, kiedy sam gród z dymem pójdzie.
Przerazili się tedy kikirykowscy rajcy i pobiegli na wyprzódki do w.d.r. (wielce dzielnego rycerza) Lanseloda z Dulaków, by o łaskę i wybawienie błagać. Ów rzekł, jednak, że sezon na smoki zaczyna się dopiero za cztery niedziele, tedy czekać trzeba.
Zrozpaczeni rajcy udali się z tą samą petycją do ś.d.r. (średniej dzielności rycerza) Afgańca z Gołdupi. Ów jednak, choć nie przejmował się sezonem, orzekł, że smok widzi mu się niewymiarowy i trzaby jeszcze ze dwie niedziele poczekać, aż trochę podrośnie.
Udali się zatem rajcy do m.d.r. (małej dzielności rycerza) Urwipołcia z Psichkiszek.
Ale ten, ledwie o smoku usłyszał, na koń siadł i tyle go widziano. Zaś sługa jego, dobytek pakujący, objaśnił, że pan jego na skutek traumatetycznych przypadków z dzieciństwa na samo brzmienie słowa „smok” lub „smoczek” doznaje alergicznego owrzodzenia okolic pragęby. Co rzekłszy, również spi**dolił.
Chcąc, nie chcąc, musieli się rajcy udać do r.o.n.o. (rycerza o negocjowanej odwadze) Lełona z Przechlewa. Po krótkich, ledwie dwie doby trwających, negocjacjach stanęło na tym, że rajcy żył sobie nie muszą wypruwać, bo wystarczy, że zapłacą dwie dziesięciny ze swoich rocznych dyjet, a r.o.n.o. Lełon odsmoczy okolicę. Zapłakali tedy rajcy rzewnie, ale zapłacili. Z góry. Co rzadko im się zdarzało, a w właściwie nie zdarzyło się nigdy, odkąd istniał Kikiryków.
Że r.o.n.o. Lełon nie był w ciemię bity, a w każdym razie nie zbyt często, zaraz sobie wykalkulował, że żaden smok nie dokonywałby tak bezsensownych aktów okrucieństwa. Musiała to być zatem smoczyca. Nie kazał tedy r.o.n.o. Lełon miecza i kopii sobie przygotować, ale antał wina i sprawioną owieczkę.
Tak „uzbrojony” zapuścił się leśne ostępy, kędy smoczyca barłożyła. Aby się zbytnio nie narażać, już z daleka począł wykrzykiwać komplementy pod jej adresem. Nie były one może zbyt wyszukane, ale okazały się skuteczne. Smoczych wylazła z gąszczu, obwąchała przybysza, a na koniec przyjęła ofiarowany poczęstunek. Po spożyciu stała się nieco rozleniwiona i ociężała, zatem r.o.n.o. Lełon bez trudu ją zaj*bał.
Na śmierć.
Albowiem r.o.n.o. Lełon był zawodowcem.
Oczywiscie, r.o.n.o. Lełon, jak każdy zawodowiec posiadał też drugą tożsamość, na mniej oficjalne okoliczności. Prywatnie był Wyjątkową Kanalią.
P.S. Teraz dobrze?
--
Jak zwykle żartowałem.