Poszłam wywalić śmieci i popstrykać kilka zdjęć na podwórku, pokazać później innym gdzie się przeprowadziłam oraz jak śniegu napadało. Pstrykam pstrykam, aż tu sąsiad wyszedł zapalić. Młody dresik jakiś. Patrzy, jak robię zdjęcia. Popatrzyłam na niego, uśmiechnęłam się (bo ja miła jestem), odwracam się i słyszę takie dresiarskie, pełne zaczepki pytanie
- stąd jesteś?!
Już czuję zbliżający się wpierdol, ale chcę rozładować sytuację śmiechem, więc radosnym tonem odpowiadam
- tak, jesteśmy sąsiadami
- spierdalaj!
- O_O
- WON mówię!
- co słucham? Ja tu mieszkam, chłopcze!
- gówno mnie to jebie, wypierdalaj stąd!
- SŁUCHAAAM?!
- wypierdalaj, albo wpierdol!
No to se rozładowałam sytuację... Wpierdolu, generalnie rzecz biorąc, nie potrzebuję. Ostatni raz kogoś pobiłam w przedszkolu, może bym i sobie poradziła, a może i nie, nie chciałam próbować. Ale uwierz mi, korciło mnie wdać się z nim w pyskówkę, korciło mnie wdać się z chujem w bójkę. Bo ja go będę jeszcze nieraz mijała idąc śmieci wywalić. I jeszcze mi pewnie "dzień dobry" powie, bo o zmroku mojej twarzy nie zapamiętał. Ale ja sobie zapamiętałam...
I nie chcę mieć tu takich sąsiadów.
I ja wiem, że prędzej czy później może dojść do starcia, a jak wiecie, ostatnio chodzę zła. Tak bardzo bardzo zła, że owszem, mam ochotę komuś przypierdolić. I trochę się tego obawiam. Że albo on mi, albo ja jemu. I w każdym z tych dwóch przypadków ja będę miała przesrane, bo albo on mnie zmasakruje, albo ja jego (a wówczas przesrane na policji, w sądzie itp).
Nie chcę tu takich sąsiadów.
Trochę się cieszyłam, że jest to podwórko, latem bym trawę wysiała, kwiatki, może jakiś stolik i krzesełka ogrodowe, pod drzewem, na trzepaku by kiedyś Ela fikała kozły... ale jak ma ten popierdoleniec tak pilnować swego terytorium, to już kurwa nie wiem, czy mi się uda zrobić "uroczy kącik" z tego podwórka. Czy nie dostanę wpierdol idąc ze śmieciami.
I znowu kolejny powód do bycia taaaak baaardzo złą.
- stąd jesteś?!
Już czuję zbliżający się wpierdol, ale chcę rozładować sytuację śmiechem, więc radosnym tonem odpowiadam
- tak, jesteśmy sąsiadami
- spierdalaj!
- O_O
- WON mówię!
- co słucham? Ja tu mieszkam, chłopcze!
- gówno mnie to jebie, wypierdalaj stąd!
- SŁUCHAAAM?!
- wypierdalaj, albo wpierdol!
No to se rozładowałam sytuację... Wpierdolu, generalnie rzecz biorąc, nie potrzebuję. Ostatni raz kogoś pobiłam w przedszkolu, może bym i sobie poradziła, a może i nie, nie chciałam próbować. Ale uwierz mi, korciło mnie wdać się z nim w pyskówkę, korciło mnie wdać się z chujem w bójkę. Bo ja go będę jeszcze nieraz mijała idąc śmieci wywalić. I jeszcze mi pewnie "dzień dobry" powie, bo o zmroku mojej twarzy nie zapamiętał. Ale ja sobie zapamiętałam...
I nie chcę mieć tu takich sąsiadów.
I ja wiem, że prędzej czy później może dojść do starcia, a jak wiecie, ostatnio chodzę zła. Tak bardzo bardzo zła, że owszem, mam ochotę komuś przypierdolić. I trochę się tego obawiam. Że albo on mi, albo ja jemu. I w każdym z tych dwóch przypadków ja będę miała przesrane, bo albo on mnie zmasakruje, albo ja jego (a wówczas przesrane na policji, w sądzie itp).
Nie chcę tu takich sąsiadów.
Trochę się cieszyłam, że jest to podwórko, latem bym trawę wysiała, kwiatki, może jakiś stolik i krzesełka ogrodowe, pod drzewem, na trzepaku by kiedyś Ela fikała kozły... ale jak ma ten popierdoleniec tak pilnować swego terytorium, to już kurwa nie wiem, czy mi się uda zrobić "uroczy kącik" z tego podwórka. Czy nie dostanę wpierdol idąc ze śmieciami.
I znowu kolejny powód do bycia taaaak baaardzo złą.