Godz. 1:30 - bzzz! Skąd kurde komar w listopadzie, taka jego mać?
Zapalam światło, nie ma. Gaszę. Bzzz! Arrghh! Świnia, nie owad.
3:08 - mój pierworodny pyta, czy może już wstać. Bo się wyspał. I się nudzi. Arrghh!
3:47 - mój drugorodny scenicznym szeptem oznajmia, że spadła mu kołdra i żeby go przykryć. Arrghh!
4:00 - budzik. Arrghh!
4:15 - jadę po malarza, 60 km, bo gościu nie prowadzi . Deszcz leje.
6:00 - malarz zaczyna szpachlować. Deszcz leje. Ściany nie schną. Arrghh!
12:00 - powiedzmy, że wyschły. Pomalował połowę ściany nr 1 (8 m x 3,2). W połowie drugiej warstwy skończyła mu się farba w puszce A. Puszka B (ten sam producent, odcień wg opisu), numer etc.) ma jednakowoż odcień na tyle inny od puszki A, że nawet facet to widzi.
Arrghh! 5 minut wyrazów, 10 minut namysłu.
Wariant A: Jadę wymienić puszkę (godzina czasu z mojego zadupia)
Opcja 1: Mają inną, dobrą, wymieniam.
Opcja 2: Nie mają, ale mają odcień jak w puszce B, sztuk co najmniej 2
Opcja 3: Nie mają nic podobnego, obiecują zwrot kasy, odszkodowanie i zapis w testamencie, bylebym wreszcie polazła.
Wariant B: Kombinujemy.
Rozwiązanie: wykonujemy malowniczego mazgaja mającego symbolizować płynne przejście jednego odcienia w drugi, ying w yang itp. Zapieram się w sobie i postanawiam twardo udowadniać, że tak właśnie miało być.
15:00 - malarz męczy się ze ścianą nr 2 wysokości 5,20. Moja drabina się nie mieści. Jego jest za krótka. Oki, włazi z mojej stojącej daleko na swoją stojącą na schodach. Spada tylko raz, tłucze sobie kość ogonową i rozlewa ok. 1 l farby. Farba kupiona oczywiście prawie na styk (ostatnia puszka). Deszcz leje, ściany nie schną. Arrghh!
17:00 - starczyło na styk, ze schodów i podłogi też prawie zeszło.
18:00 - malarz maluje ścianę nr 3, ja nr 4. Deszcz jw.
23:30 - odwożę malarza. Wspominałam o deszczu?
1:00 - sprzątam
3:00 - jw
4:00 - powiedzmy, że posprzątane. Po zo komu w domu tyle okien, schodów, kafelków etc? A, pewnie po to, żeby było mniej ścian do malowania.
Idę na dół, robię papu. Nagły hałas na górze, ktoś/coś się miota. Panika! No jasne, drzwi na taras otwarte na przestrzał (wietrzy się), coś mi wlazło! Pagaj w dłoń i się skradam. Uff... Ptak. Zaraz, jakie uf, zaraz mi tu nasra na te świeżo malowane ściany. Arrghh! Panika!!! Ptak przerażony, ja też.
4:50 - łapię ptaka (kos) w ręcznik i eksmituję do ogrodu. Kontrola. Uf, jest nieźle, nasrał tylko na dywan. Sprzątam.
5:20 - biorę po kolei prysznic, papu, piwo i książkę, niosę na górę.
Po około 3 minutach wylewam połowę piwa na tapczan. ARRGHH!
Zapalam światło, nie ma. Gaszę. Bzzz! Arrghh! Świnia, nie owad.
3:08 - mój pierworodny pyta, czy może już wstać. Bo się wyspał. I się nudzi. Arrghh!
3:47 - mój drugorodny scenicznym szeptem oznajmia, że spadła mu kołdra i żeby go przykryć. Arrghh!
4:00 - budzik. Arrghh!
4:15 - jadę po malarza, 60 km, bo gościu nie prowadzi . Deszcz leje.
6:00 - malarz zaczyna szpachlować. Deszcz leje. Ściany nie schną. Arrghh!
12:00 - powiedzmy, że wyschły. Pomalował połowę ściany nr 1 (8 m x 3,2). W połowie drugiej warstwy skończyła mu się farba w puszce A. Puszka B (ten sam producent, odcień wg opisu), numer etc.) ma jednakowoż odcień na tyle inny od puszki A, że nawet facet to widzi.
Arrghh! 5 minut wyrazów, 10 minut namysłu.
Wariant A: Jadę wymienić puszkę (godzina czasu z mojego zadupia)
Opcja 1: Mają inną, dobrą, wymieniam.
Opcja 2: Nie mają, ale mają odcień jak w puszce B, sztuk co najmniej 2
Opcja 3: Nie mają nic podobnego, obiecują zwrot kasy, odszkodowanie i zapis w testamencie, bylebym wreszcie polazła.
Wariant B: Kombinujemy.
Rozwiązanie: wykonujemy malowniczego mazgaja mającego symbolizować płynne przejście jednego odcienia w drugi, ying w yang itp. Zapieram się w sobie i postanawiam twardo udowadniać, że tak właśnie miało być.
15:00 - malarz męczy się ze ścianą nr 2 wysokości 5,20. Moja drabina się nie mieści. Jego jest za krótka. Oki, włazi z mojej stojącej daleko na swoją stojącą na schodach. Spada tylko raz, tłucze sobie kość ogonową i rozlewa ok. 1 l farby. Farba kupiona oczywiście prawie na styk (ostatnia puszka). Deszcz leje, ściany nie schną. Arrghh!
17:00 - starczyło na styk, ze schodów i podłogi też prawie zeszło.
18:00 - malarz maluje ścianę nr 3, ja nr 4. Deszcz jw.
23:30 - odwożę malarza. Wspominałam o deszczu?
1:00 - sprzątam
3:00 - jw
4:00 - powiedzmy, że posprzątane. Po zo komu w domu tyle okien, schodów, kafelków etc? A, pewnie po to, żeby było mniej ścian do malowania.
Idę na dół, robię papu. Nagły hałas na górze, ktoś/coś się miota. Panika! No jasne, drzwi na taras otwarte na przestrzał (wietrzy się), coś mi wlazło! Pagaj w dłoń i się skradam. Uff... Ptak. Zaraz, jakie uf, zaraz mi tu nasra na te świeżo malowane ściany. Arrghh! Panika!!! Ptak przerażony, ja też.
4:50 - łapię ptaka (kos) w ręcznik i eksmituję do ogrodu. Kontrola. Uf, jest nieźle, nasrał tylko na dywan. Sprzątam.
5:20 - biorę po kolei prysznic, papu, piwo i książkę, niosę na górę.
Po około 3 minutach wylewam połowę piwa na tapczan. ARRGHH!
--
Trzymam swoje demony na bardzo krótkiej smyczy. Czasem się tylko zastanawiam, kto kogo prowadzi...