Po raz pierwszy spotkałem się z tak zmasowaną akcją mającą na celu zdyskredytowanie dzieła filmowego. Odnoszę wrażenie, że większość miażdżących recenzji piszą ludzie, którzy nie widzieli nawet trailera ale chcą dołączyć do ogółu opluwających.
Uważam się za znawcę musicali, dzieła Webbera znam na wyrywki, "Koty" na pamięć. Widziałem musical i na filmie i na scenie. Wiem zatem o czym piszę. Obejrzenie trailera nie przeraziło mnie - wręcz przeciwnie, podniosło ekscytację. Eksperyment wizualny Toma Hoppera (aktorzy obrośnięci futrem) przekonał mnie.
Po amerykańskiej premierze przed Wigilią dołującej film do dolnej pięćdziesiątki na IMDB nie mogłem uwierzyć. Wybrałem się do kina jak najszybciej.
Jestem przekonany, że film został poddany planowanemu atakowi trollingu mającego go ośmieszyć.
Przeczytałem wiele zarzutów - postaram się je zbić po kolei.
1. "Maszkarne CGI". Efekty są dokładnie takie, jakie powinny być. Nie są prymitywne, nie przeszkadzają w fabule. Jeśli ktoś chce oglądać tańczące drzewa i wybuchające stacje kosmiczne niech idzie na Avengersów.
2. "Brak akcji". To może być zarzut do dzieła Webbera. Sam musical jest raczej zbiorem luźno powiązanych utworów i układów tanecznych (bo to po prostu zestaw wierszy Elliota) - co nie przeszkodziło osiągnąć mu oszałamiający sukces. Hopper dużo robi by sfastrygować ten ciąg w składny scenariusz dodając gdzieniegdzie dialogi, zmieniając kolejność utworów (czasem przerywa je na chwilę w połowie). Zmienia formę osobową - kilka postaci śpiewa o sobie bezpośrednio. Kadruje płynnie plan przeskakując z ulicy do baru, na stację, barkę, do mieszkania, most kolejowy nad Tamizą.
2. "Judi Dench machająca ogonem i z wąsami". A jakże inaczej miałaby wyglądać stara kocica? Samice kota w przeciwieństwie do ludzi też mają wąsy. Niezależne od ciała ruchy kociego ogona to też cecha charakterystyczna zachowania tych zwierząt.
Umowność kocioludzkich postaci nie rażąca jakoś nikogo w teatrze nagle zaczęła wszystkich irytować. Pytam zatem jak bardzo (lub jak niebardzo) aktorzy mieli się upodobnić do kotów? Można nie zgodzić się z koncepcją reżyserską, ale mieszać ją z błotem?
Nie uważam "Kotów" Hoppera za film wybitny, ale za bardzo dobrą adaptację. Lubi iść pod prąd. Udowodnił to w Les Misérables, gdzie wygenerował naturalistyczny świat bliższy oryginałowi Hugo niż musicalowi Claude-Michel Schönberga. Londyn w jego wizji "Kotów" jest nieco surrealistyczny, pokazywany z kociej perspektywy, ludzi (poza 1 sceną) tam nie uświadczysz.
Co jest w filmie dobre:
- ruch kamery dostosowujący się są dynamiką do kociej
- tonacja kolorystyczna
- mnóstwo ukrytych smaczków (radzę się dobrze wpatrzyć w nazwy lokali, treść reklam na Picadilly Circus w tle
- nowoczesna choreografia, to już nie jest dzieło śp. Gillian Lynne) lecz skrzące się (poza klasycznym tańcem Franceski Hayward) układami hiphopowymi i breakdancem
- znakomita gra aktorska, zwłaszcza autoparodia Iana McKellena, ale również koncert w wykonaniu Damy Judi Dench. James Corden i Rebel Wilson znakomicie osadzeni w swych epizodach.
Film nie jest idealny, wbrew oczekiwaniom nie przekonała mnie do końca Jennifer Hudson (od jej "Memory" oczekiwałem dużo więcej), Hayward gra głównie urodą i tańcem lecz nie umiejętnościami. Jest to jednak bardzo dobra adaptacja musicalu i oczekuję z niecierpliwością na Blu-Raya (który obawiam się, że pojawi się na rynku szybko).
Na zakończenie odpowiem na jeszcze jeden zarzut jaki napotkałem - "jaka jest grupa docelowa tego filmu". Proste - wielbiciele musicali, dobrej muzyki. Niestety zbyt mała grupa w porównaniu z młodocianymi odbiorcami, których wzrusza drzewko powtarzające w kółko jedną angielskoholenderską frazę i kumplującą się z szopem. Dlatego film odniesie niezasłużoną klapę. Komu na nie jednakowoż zależy? Nie wiem.
--