Dzisiaj mi się dostało. Alkohol zrobił swoje ale jak zwykle wyszedłem na nieroba. Dałem się głupi podpuścić. I zostało mi wytknięte że przy mojej marnej połowie zmiany gdy inni pracują 40-60h godzin tygodniowo mój czas spędzony na kursie w college'u ni jak nie może zostać potraktowany jako praca. Bo ludzie pracują tyle godzin bo muszą, a ja chodzę do college'u jako moje widzimisię.
Nic to że przy całej tej godzinówce zostaje mi jeden dzień wolnego w tygodniu. Praca to praca, college - robię bo mam fanaberię. Na moją odpowiedź że osoba robiąca 60h tygodniowo wcale nie musi tyle pracować usłyszałem, że musi bo ma do spłacenia kredyty za 2 domy, a wynajmuje trzeci. Dwa samochody to też mus bo małżonka ma całe 1.5km do pracy. Natomiast ja z moją połową etatu jestem nierobem. Podnoszenie kwalifikacji żeby w końcu dostać papier uprawniający do czegokolwiek to pestka i po postu przez większość tygodnia się obijam.
Aż mi się chce powiedzieć:
Pierdzielę nie robię.
Nic to że przy całej tej godzinówce zostaje mi jeden dzień wolnego w tygodniu. Praca to praca, college - robię bo mam fanaberię. Na moją odpowiedź że osoba robiąca 60h tygodniowo wcale nie musi tyle pracować usłyszałem, że musi bo ma do spłacenia kredyty za 2 domy, a wynajmuje trzeci. Dwa samochody to też mus bo małżonka ma całe 1.5km do pracy. Natomiast ja z moją połową etatu jestem nierobem. Podnoszenie kwalifikacji żeby w końcu dostać papier uprawniający do czegokolwiek to pestka i po postu przez większość tygodnia się obijam.
Aż mi się chce powiedzieć:
Pierdzielę nie robię.
--