Ebaniutkie cykady na (prawie) Cykladach są spoko tak do dwóch trzecich lipca. Trzęsą tymi swoimi odwłokami całkiem przyjemnie, polubić nawet można zwierzaka, szczególnie, że jeść nie woła. Ciepłe wieczory, klimat i te sprawy. Potem gdzieś w początkach sierpnia cholery pirdolca dostają i zaczynaja tarabanić jak pijany perkusista na wiejskim weselu, od rańca do rańca, budząc chęć zakupu procy, wiatrówki i dobrze wyrośniętego smoka Khaleesi. Za to komary obrywają jojca cały czas, tylko nie tak, jak nasze polskie poczciwce, że pobzyczy, pobzyczy, a potem usiądzie sobie, napije się, podziękuje i odleci, a czasem jeszcze da się gazetą ukatrupić. Te małe, pręgowane zasrańce prawie w ogóle nie bzyczą, za to kłują seriami, jak oszalałe piguły, ta-ta-ta-ta-ta, i już z serii ukąszeń robi się wielki, swędzący burchel. A czasami i z jednego użarcia, bo jadowite toto jak zawzięta teściowa.
:Gibss no ale wyobraź sobie teraz, że planuję samozejście. No i siedzę, rozmyślam, żeby w miarę estetycznie było, czyli żyleta odpada, pistolet też, sznur a fu, z sinym jęzorem mi nie do twarzy, pigułki to zawodne ustrojstwa, a gazem sie bawic nie będę, bo zejść mam ja, a nie cąła kamienica. No ale weźmy nawet przypadek, że znalazlam złoty, mało brudzący środek na wszelki stres tego padołu. I co? Ot tak sobie mam się ukatrupić? Bez żadnego pomyślunku, co się będzie działo potem? Mąż nie wiem, czy sobie z dzieciakami poradzi, a co dopiero ze stypą! A mieszkanie?! Ludzie obcy będą wchodzić, kondolencje składać, kaprawym oczkiem zerkając na prawo i lewo, żeby mieć o czym plotkowac przez najbliższy tydzień, a ja co? Mam im dać temat, że na pod sufitem pajęczyna była, a na lodówce tyle upaćkanych odcisków, że nie wiadomo, czy myć, czy do muzeum macchiaioli oddawać? No to przynajmniej tydzień sprzątania idzie, jak nie więcej, bo i odmalować by się przydało, bo wiadomo, że nikt inny nie pomyśli, dopóki sie tynk ze ścian obrywać nie będzie... A stypa?! Pójdzie gdzie chłop zamawiać żarcie, gorąc taki, nie daj borze z majonezem kanapki jakieś weźmie, cholera wie, czy ze swieżym, potrują mi się ludzie i Montezumą mnie ochrzczą pośmiertnie, to trzeba przyszykować i kanapeczki, i lasagne jakieś, jakby kto bardziej głodny sie znalazł, sosu napichcić, poporcjować i zamrozić, żeby przynajmniej na miesiąc mieli po moim odejściu....
Powiedz mi teraz, :Gibbs, czy mi się opłaca samej sobie zejście z tego padołu załatwiać? Przeciez zdechnę przy przygotowaniach, a żadnej frajdy z tego mieć nie będę
Wino kupiłam. Chłodzi sie bezeceńsko, bo czerwone, ale gorąc mózg mi zlasował i mnie to rybka.
:tilliatillia Ooooototototo właśnie
One tak co roku nalatują.