Mózg mi paruje za każdym razem, gdy tam jestem
Bądź sobie pracownikiem biurowym, który został wyznaczony do ogarniania takiego skomplikowanego zagadnienia, jak medycyna pracy. Tym samym miej wgląd do wszystkich firm, które przychodnia obsługuje, do każdego jednego pacjenta, który na takie badania się do przychodni zgłasza.
Nagle okazuje się, że gdzieś w innym miejscu potrzebują teczki i poprzednich dokumentacji z MP jakiegoś człowieka. Twoim zadaniem jest zeskanować dokumentację i przesłać ją mailem bądź skserowaną, kurierem, do miejsca w którym jest aktualnie potrzebna. Trzeba tą dokumentację zatem odszukać, a znajduje się w osobnym pomieszczeniu w grajdołku, zwanym przychodnią. Co zatem robisz?
a) idziesz do rzeczonego pomieszczenia i mając wszystkie dane pacjenta (firma, nazwisko, PESEL) odszukujesz sobie potrzebną dokumentację
b) idziesz do pielęgniarki, aby rzuciła w cholerę całą kolejkę wkurwionych już ludzi czekających na zabiegi/pobranie krwi itp., aby odszukała ją za Ciebie i przyniosła ją na Twoje biurko?
Oczywiście, że odpowiedź B! Absurd Jakie jest wytłumaczenie?
Bo w korpo, w PROCEDURZE, napisane jest, iż pracownik biurowy nie może mieć wglądu do dokumentacji medycznej. Ciul z tym, że wg swojego stanowiska (pracownik biurowy od medycyny pracy) - masz do niej wgląd i swobodny dostęp, dodatkowo - sam ją tworzysz. Z resztą, trzeba ją było otworzyć, zeskanować i w ogóle No, ale w PROCEDURZE pielęgniarka ma wgląd do dokumentacji medycznej, a pracownik biurowy nie. A przecież w tym pomieszczeniu są też dokumenty innych pacjentów, nie tylko tego konkretnego!
Z tego samego powodu, kiedy pacjent przychodzi po wyniki badań, które drukowane są na bieżąco - pielęgniarka musi odebrać telefon od biurwy ze zleceniem ich wydrukowania, następnie pójść do biurka biurwy i pacjentowi tę dokumentację/wyniki wydać. Żeby nie było, wniosek o wydanie - pacjent składa biurwie.
Gdzie sens, gdzie logika?
Kuźwa, przychodzę stamtąd bardziej styrana psychicznie, niż po dyżurze interwencyjnym z reanimacjami noworodków, szlag.
Bądź sobie pracownikiem biurowym, który został wyznaczony do ogarniania takiego skomplikowanego zagadnienia, jak medycyna pracy. Tym samym miej wgląd do wszystkich firm, które przychodnia obsługuje, do każdego jednego pacjenta, który na takie badania się do przychodni zgłasza.
Nagle okazuje się, że gdzieś w innym miejscu potrzebują teczki i poprzednich dokumentacji z MP jakiegoś człowieka. Twoim zadaniem jest zeskanować dokumentację i przesłać ją mailem bądź skserowaną, kurierem, do miejsca w którym jest aktualnie potrzebna. Trzeba tą dokumentację zatem odszukać, a znajduje się w osobnym pomieszczeniu w grajdołku, zwanym przychodnią. Co zatem robisz?
a) idziesz do rzeczonego pomieszczenia i mając wszystkie dane pacjenta (firma, nazwisko, PESEL) odszukujesz sobie potrzebną dokumentację
b) idziesz do pielęgniarki, aby rzuciła w cholerę całą kolejkę wkurwionych już ludzi czekających na zabiegi/pobranie krwi itp., aby odszukała ją za Ciebie i przyniosła ją na Twoje biurko?
Oczywiście, że odpowiedź B! Absurd Jakie jest wytłumaczenie?
Bo w korpo, w PROCEDURZE, napisane jest, iż pracownik biurowy nie może mieć wglądu do dokumentacji medycznej. Ciul z tym, że wg swojego stanowiska (pracownik biurowy od medycyny pracy) - masz do niej wgląd i swobodny dostęp, dodatkowo - sam ją tworzysz. Z resztą, trzeba ją było otworzyć, zeskanować i w ogóle No, ale w PROCEDURZE pielęgniarka ma wgląd do dokumentacji medycznej, a pracownik biurowy nie. A przecież w tym pomieszczeniu są też dokumenty innych pacjentów, nie tylko tego konkretnego!
Z tego samego powodu, kiedy pacjent przychodzi po wyniki badań, które drukowane są na bieżąco - pielęgniarka musi odebrać telefon od biurwy ze zleceniem ich wydrukowania, następnie pójść do biurka biurwy i pacjentowi tę dokumentację/wyniki wydać. Żeby nie było, wniosek o wydanie - pacjent składa biurwie.
Gdzie sens, gdzie logika?
Kuźwa, przychodzę stamtąd bardziej styrana psychicznie, niż po dyżurze interwencyjnym z reanimacjami noworodków, szlag.
--