tez tak macie?
dobra ksiazka wciaga, pochlania i wysysa nas z czasu, a czas z nas... czasem dzien, czasem dwa lub wiecej - zalezy ile mamy mozliwosci by jej poswiecic uwage, ale raczej mniej niz wiecej, bo naprawde dobra i tak nas przyciaga jak magnes i nakazuje zagiac czasoprzestrzen by ja chlonac...
a potem nastepuje taka nieciaglosc. trudny powrot do rzeczywistosci i pogodzenia sie z tym, ze juz nie nalezymy do tego swiata zbudowanego w glowie i duszy, do tych wszystkich przezyc i fantazji w jakie oddalalismy sie wcielajac w czyjes zycie, akceptowane przez nas od poczatku do konca.
a moze to tylo ja tak mam? jak narkoman na glodzie, ktory znalazl dzialke?
a co dopiero kiedy trafi sie jakis cykl, ktory krok po kroku idealnie potrafi zawladnac mysla i jestestwem, porwac w swa otchan i nie wypuscic od poczatku do konca, kiedy obsesyjnie wrecz kazda wolna chwile poswieca sie na pochlanianie historii, ktora staje sie nasza... naszym zyciem...
na roznych etapach zycia mialem tak z kilkoma seriami i zawsze dotarcie do ostatniej okladki bylo jak.. hmmm. nigdy nie cpalem, ale chyba jak odstawienie narkotykow.
na to narzekam. ze pomimo, iz opowiesci nadal w nas moga zyc, my nie mozemy w nich, kiedy sie zakoncza. chociaz moze to i lepiej, bo niektorzy mogliby skonczyc, jak telepaci w opowiadaniu johna brunnera ('telepata') - martwi i zakurzeni, zanurzeni swa mysla i dusza w cudzym swiecie...
ale jak ten nasz prawdziwy swiat, taki oszukanczy i nieciekawy, niewygodny jak cisnace buty i smierdzace skarpety ludzi obok... to czasem nie chce sie wracac naprawde.
wiec jak pozegnac sie z ksiazka? z opowiescia? ze swiatem, w ktorym czujemy sie lepiej przez tych kilka dni, kiedy nas porywa w swoje wnetrze?
nie da sie. narzekam zatem tu i teraz, na okolicznosc przymusu powrotu do meczacej czasem rzeczywistosci...
dobra ksiazka wciaga, pochlania i wysysa nas z czasu, a czas z nas... czasem dzien, czasem dwa lub wiecej - zalezy ile mamy mozliwosci by jej poswiecic uwage, ale raczej mniej niz wiecej, bo naprawde dobra i tak nas przyciaga jak magnes i nakazuje zagiac czasoprzestrzen by ja chlonac...
a potem nastepuje taka nieciaglosc. trudny powrot do rzeczywistosci i pogodzenia sie z tym, ze juz nie nalezymy do tego swiata zbudowanego w glowie i duszy, do tych wszystkich przezyc i fantazji w jakie oddalalismy sie wcielajac w czyjes zycie, akceptowane przez nas od poczatku do konca.
a moze to tylo ja tak mam? jak narkoman na glodzie, ktory znalazl dzialke?
a co dopiero kiedy trafi sie jakis cykl, ktory krok po kroku idealnie potrafi zawladnac mysla i jestestwem, porwac w swa otchan i nie wypuscic od poczatku do konca, kiedy obsesyjnie wrecz kazda wolna chwile poswieca sie na pochlanianie historii, ktora staje sie nasza... naszym zyciem...
na roznych etapach zycia mialem tak z kilkoma seriami i zawsze dotarcie do ostatniej okladki bylo jak.. hmmm. nigdy nie cpalem, ale chyba jak odstawienie narkotykow.
na to narzekam. ze pomimo, iz opowiesci nadal w nas moga zyc, my nie mozemy w nich, kiedy sie zakoncza. chociaz moze to i lepiej, bo niektorzy mogliby skonczyc, jak telepaci w opowiadaniu johna brunnera ('telepata') - martwi i zakurzeni, zanurzeni swa mysla i dusza w cudzym swiecie...
ale jak ten nasz prawdziwy swiat, taki oszukanczy i nieciekawy, niewygodny jak cisnace buty i smierdzace skarpety ludzi obok... to czasem nie chce sie wracac naprawde.
wiec jak pozegnac sie z ksiazka? z opowiescia? ze swiatem, w ktorym czujemy sie lepiej przez tych kilka dni, kiedy nas porywa w swoje wnetrze?
nie da sie. narzekam zatem tu i teraz, na okolicznosc przymusu powrotu do meczacej czasem rzeczywistosci...
--
tempotempotem