Pomyliłem się, można również zostać profesorem zwyczajnym. Gość, którego cytowałem, dorobił się tego tytułu w 2012 roku, choć wydaje się to niepojęte. Napisał w swojej karierze jedną książkę (to z niej są cytaty) i kilka artykułów równie marnej jakości, szczególnie tych indywidualnych i autorskich. W tych zbiorowych to robi chyba za doczepkę albo "patronuje". Kilka tytułów jego artykułów indywidualnych:
- Analiza podań piłkarzy nożnych Legii Warszawa w Lidze Mistrzów 1995/96.
- Puchar Narodów Afryki w piłce nożnej 1994 r. - analiza strzałów na bramkę.
- Piłka nożna - teoria i praktyka (Sprawozdanie z konferencji).
To są oczywiście takie analizy jak cytowane wyżej, czyli X strzałów lewą, Y prawą, Z skutecznych, a to znaczy, że sprawniejszą nogą strzelali lepiej.
Z kolei te autorskie (nie więcej jak trzech autorów) to głównie: aktywność fizyczna uczniów klas..., aktywność turystyczna uczniów klas itd. itp. Tematy do zrobienia przez średnio rozgarniętego licealistę.
Ogólnie jego dorobek opiewa na 192 pozycje, każda podobna do tych wyżej, chłop dorobił się stanowiska rektora. Jak się jest politykiem to można więcej.
@LupinIII , dlatego mi się nie wydaje, bo to bardzo ryzykowne dla potencjalnego doktorka. Tacy ludzie najczęściej mają aspiracje wyższe niż umiejętności, często są w jakiś sposób ustawieni i planują dalej wspinać się po szczeblach kariery naukowej. Ktoś, kto napisał mu pracę doktorską, mógłby w moment położyć mu taką piękną karierę. Niekoniecznie chodzi tu o szantaż (a mógłby doić i doić) ale o przypadek, mając braki intelektualne trudno taki fakt ukryć a osoby piszące same często obracają się w środowisku akademickim i nie muszą być przesadnie dyskretni. Poza tym nie znam nikogo, kto by prace tego typu pisał, bo to całkowicie nieopłacalne. Niektórzy się chwalą, bo kiedyś poprawiałem pracę po kolesiach "co doktoraty piszą", ale wyglądało na to, że raczej wypracowania swoim dzieciom w podstawówce. Po prostu taki chwyt marketingowy, niektórzy podają zmyślone tytuły naukowe i znikają z hajsem zostawiając śliczną pracę z 99%-owym plagiatem. Może Ty faktycznie kogoś takiego znasz, ale wydaje mi się, że u większości jest to tylko mylne wrażenie wywołane oniryczną autopromocją niektórych osób. Cena takiego dzieła oscylowałaby w granicach 100 złotych za stronę (w przypadku rzetelnej, dobrej pracy), żeby komuś chciało się podjąć trud tego zadania a powinno mieć przynajmniej ze 100 stron. 10.000 za taką prackę to całkiem sporo, w pewnym sensie byłaby to jednak inwestycja. Oczywiście doktorat można robić z mniejszym lub większym wstydem, ale trzeba mieć dobre plecy. Na mój gust to trochę zbyt skomplikowane dla potencjalnego "naukowca", wcześniej też wypadałoby kilka artykułów opublikować a ścierwa nikt nie przyjmie do druku od anonima.
Co do podanej ceny, bo niektórym może wydawać się za duża. W Polsce normalna stawka to jakieś 20-30 złotych za stronę przy pracy licencjackiej/magisterskiej (jak ktoś daje mniej niż 15 to już można zakładać, że się zostanie wydymanym). I takie prace można pisać hurtem, w zależności od tematu może to zajmować od jednego dnia do tygodnia. Z doktoratem tak łatwo nie jest bo żeby praca była dobra, to źródła muszą być zróżnicowane, zestawione w sposób krytyczny, wskazana jest też literatura zagraniczna. Nie wszystko da się dostać w każdej bibliotece, trzeba czasem trochę pojeździć, podzwonić, poczekać. Zasadniczo traci się tylko czas. Badania też powinny być przeprowadzone na odpowiednio dużym wycinku interesującej grupy i w zależności od ich rodzaju może być bardzo problematyczne. O ile przeprowadzenie ankiety jest stosunkowo trudne, to dokonanie pomiarów morfologicznych może ciągnąć się tygodniami. Dlatego zdecydowanie bardziej opłaca się napisać kilka-kilkanaście magisterek niż jeden doktorat - to idzie zdecydowanie szybciej i łatwiej (a i zapotrzebowanie większa). A osoby piszące robią to tylko i wyłącznie dla pieniędzy, taka praca może się podobać, ale to aspekt finansowy jest główną motywacją. Jeżeli coś ich autentycznie interesuje to robią to na własne konto.
Podsumowując, większość tych sztucznych doktorów po tytuły sięga na plecach znajomych, kompromitując siebie i ich, męczą swoje prace, są denne ale własne, idą po linii najmniejszego oporu (zbadać aktywność fizyczną dzieci to nic innego jak zapytać je w ankiecie jakie sporty lubią i ile czasu poświęcają na aktywność ruchową) a później podpinają się pod innych, albo korzystają z prac podopiecznych. Niektórym jeszcze małżonkowie pomagają, wszakże uczelnie obsadzone są potężnie mniejszymi lub większymi rodzinami a że mąż żonie napisał albo odwrotnie to już jak najbardziej słyszałem. Ogólnie nie ma co się dziwić, że nasze szkolnictwo wyższe upada, to nie jest wina tylko studentów, że przedłużają sobie dzieciństwo na studiach. Oczywiście te patologie dotyczą w głównej mierze szkolnictwa wyższego na "prowincji", ale pewnie i w prestiżowych uczelniach trafiają się perełki.