Będzie dłuuuuuugo.! 
Stażystów z UP dostaliśmy, w liczbie sztuk dwie. Po głębokim zastanowieniu (i naocznej obserwacji) doszedłem do wniosku, ze to i on i ona, ale nie byłem pewny, które jest które.
Wyjaśniam dlaczego. Rzeczą normalną jest (przynajmniej dla mnie), że jak ktoś podaje rękę i głośno i wyraźnie mówi swoje imię, to należy zrewanżować się czymś podobnym. Tymczasem poczułem coś w rodzaju uścisku ameby i usłyszałem brmhrhhh i hrmbrgh.
Dla ułatwienia nie będę się troszczył o rozróżnianie ww. osobników, bo hrbrmukmanie powtarzało się niejednostajnie.
Wiadomo do czego tacy stażyści na początku służą (zboczeńcom od razy wyjaśniam, że zanim nie ustalę wieku i czasami płci, to nie podejmuję żadnych działań
).
Pierwszy z osobników dostał za zadanie (coś jak wejście na K2 zimą) napełnienia czajnika w toalecie na korytarzu. Po jakichś dwudziestu minutach zacząłem rozważać wysłanie ekipy ratunkowej, ale byt ów raczył wrócić i objaśnić, że toaletę znalazł (dostał plusa z topografii), ale tamże kran jest bardzo dziwny (nisko położony) i czajnika nie dało się włożyć, co by rzeczonej wody nabrać (-50 pkt z ZPT). Po ręcznym pokazie, że pokrywkę od czajnika trzeba zdjąć i nie lać przez dzióbek chyba przyjął do wiadomości jak tę skomplikowaną czynność wykonać (wpadłem na to po usłyszeniu hrghhhrr w pozytywnej tonacji).
Po powrocie do pokoju zobaczyłem scenkę rodzajową w postaci:
koleżanki dwie próbują temu onemu drugiemu wyjaśnić, że chodzi im o ułożenie umów papierowych w kolejności alfabetycznej podle nazwiska i imienia (które było wydrukowane czcionką bold 16 pkt w prawym górnym rogu). Na szczęście dla własnego zdrowia psychicznego zdążyłem na samą końcówkę tłumaczenia , że w alfabecie polskim litera H jest przed G, a jeżeli pierwsza litera się powtarza to patrzymy na drugą.
Spokojnie wyszedłem sobie na papierosa (pierwszego zwykłego od ponad roku, bo normalnie jadę na elektronicznym) i wróciłem
Sytuacja wyglądał na opanowaną, tzn. oba stwory siedziały na krzesłach przed jednym komputerem zmagając się z okienkiem logowania.
Wrodzony pedagogiczny nawyk zmusił mnie do grzecznego spytania czy maja już założone konto do domeny. Po dualnym spojrzeniu spode grzywek nierówno przyciętych i cielęcych spojrzeniach (lubię cielęcinę
, zwłaszcza pięciosmakową u chińczyka) pojąłem, że to był duży błąd.
Obarczony obowiązkiem załatwienia im konta (kont??) powlokłem się do informatyków, gdzie po przesłuchaniu przez głośnik w ścianie wyłuszczyłem problem, dostałem baniaka na nerwy (dlatego kocham swoich informatyków) i założyli im konto z 12-sto znakowym hasłem z minimum ośmioma znakami specjalnymi ważne dwa tygodnie (takie przepisy podobno). Z hasłem na karteczce (po wypiciu drugiego baniaczka tym razem na zdrowotność ogólną) powlokłem się z powrotem.
Trafiłem ogólną radochę w postaci wymagania od ww. zrobienia ksera, zeskanowania dokumentu w rozdzielczości 300 dpi i zszycia dużego wydruku krótkim zszywaczem. Przerwałem tę niecną hucpę (co gorsza najbardziej aktywne były kobiety), wręczyłem kartkę z hasłem i zadzwoniłem do wyżej postawionych w hierarchii z pytaniem co ja mam z nimi robić.
W odpowiedzi usłyszałem, ze przez pół roku mam się nimi opiekować, przydzielać im zadania i przy okazji wszystko im wyjaśniać, uczyć i wdrażać.
Wywaliłem duet do do innego pokoju, załatwiłem im biurka i fotele, dwa terminale, kosz na śmieci i czajnik i kazałem czekać na dalsze instrukcje.
Po czym znowu poszedłem żebrać do informatyków o zdublowanie konta, kolejnego baniaczka i wróciłem do siebie.
Byłem taki u*ebany, ze resztę dnia spędziłem na klikaniu w Mahjonga i rozmyślaniu jak ja wytrzymam te pół roku, lekceważąc w cholerę maili z czerwonymi wykrzyknikami.
Boje sie jutro jechać do pracy, niech mnie ktoś przytuli.

Stażystów z UP dostaliśmy, w liczbie sztuk dwie. Po głębokim zastanowieniu (i naocznej obserwacji) doszedłem do wniosku, ze to i on i ona, ale nie byłem pewny, które jest które.
Wyjaśniam dlaczego. Rzeczą normalną jest (przynajmniej dla mnie), że jak ktoś podaje rękę i głośno i wyraźnie mówi swoje imię, to należy zrewanżować się czymś podobnym. Tymczasem poczułem coś w rodzaju uścisku ameby i usłyszałem brmhrhhh i hrmbrgh.
Dla ułatwienia nie będę się troszczył o rozróżnianie ww. osobników, bo hrbrmukmanie powtarzało się niejednostajnie.
Wiadomo do czego tacy stażyści na początku służą (zboczeńcom od razy wyjaśniam, że zanim nie ustalę wieku i czasami płci, to nie podejmuję żadnych działań

Pierwszy z osobników dostał za zadanie (coś jak wejście na K2 zimą) napełnienia czajnika w toalecie na korytarzu. Po jakichś dwudziestu minutach zacząłem rozważać wysłanie ekipy ratunkowej, ale byt ów raczył wrócić i objaśnić, że toaletę znalazł (dostał plusa z topografii), ale tamże kran jest bardzo dziwny (nisko położony) i czajnika nie dało się włożyć, co by rzeczonej wody nabrać (-50 pkt z ZPT). Po ręcznym pokazie, że pokrywkę od czajnika trzeba zdjąć i nie lać przez dzióbek chyba przyjął do wiadomości jak tę skomplikowaną czynność wykonać (wpadłem na to po usłyszeniu hrghhhrr w pozytywnej tonacji).
Po powrocie do pokoju zobaczyłem scenkę rodzajową w postaci:
koleżanki dwie próbują temu onemu drugiemu wyjaśnić, że chodzi im o ułożenie umów papierowych w kolejności alfabetycznej podle nazwiska i imienia (które było wydrukowane czcionką bold 16 pkt w prawym górnym rogu). Na szczęście dla własnego zdrowia psychicznego zdążyłem na samą końcówkę tłumaczenia , że w alfabecie polskim litera H jest przed G, a jeżeli pierwsza litera się powtarza to patrzymy na drugą.
Spokojnie wyszedłem sobie na papierosa (pierwszego zwykłego od ponad roku, bo normalnie jadę na elektronicznym) i wróciłem
Sytuacja wyglądał na opanowaną, tzn. oba stwory siedziały na krzesłach przed jednym komputerem zmagając się z okienkiem logowania.
Wrodzony pedagogiczny nawyk zmusił mnie do grzecznego spytania czy maja już założone konto do domeny. Po dualnym spojrzeniu spode grzywek nierówno przyciętych i cielęcych spojrzeniach (lubię cielęcinę

Obarczony obowiązkiem załatwienia im konta (kont??) powlokłem się do informatyków, gdzie po przesłuchaniu przez głośnik w ścianie wyłuszczyłem problem, dostałem baniaka na nerwy (dlatego kocham swoich informatyków) i założyli im konto z 12-sto znakowym hasłem z minimum ośmioma znakami specjalnymi ważne dwa tygodnie (takie przepisy podobno). Z hasłem na karteczce (po wypiciu drugiego baniaczka tym razem na zdrowotność ogólną) powlokłem się z powrotem.
Trafiłem ogólną radochę w postaci wymagania od ww. zrobienia ksera, zeskanowania dokumentu w rozdzielczości 300 dpi i zszycia dużego wydruku krótkim zszywaczem. Przerwałem tę niecną hucpę (co gorsza najbardziej aktywne były kobiety), wręczyłem kartkę z hasłem i zadzwoniłem do wyżej postawionych w hierarchii z pytaniem co ja mam z nimi robić.
W odpowiedzi usłyszałem, ze przez pół roku mam się nimi opiekować, przydzielać im zadania i przy okazji wszystko im wyjaśniać, uczyć i wdrażać.
Wywaliłem duet do do innego pokoju, załatwiłem im biurka i fotele, dwa terminale, kosz na śmieci i czajnik i kazałem czekać na dalsze instrukcje.
Po czym znowu poszedłem żebrać do informatyków o zdublowanie konta, kolejnego baniaczka i wróciłem do siebie.
Byłem taki u*ebany, ze resztę dnia spędziłem na klikaniu w Mahjonga i rozmyślaniu jak ja wytrzymam te pół roku, lekceważąc w cholerę maili z czerwonymi wykrzyknikami.
Boje sie jutro jechać do pracy, niech mnie ktoś przytuli.
--
