Zacznijmy od początku. Na początku był chaos. I Związek Radziecki. A później szef Andy mi powiedział, z dnia na dzień oraz z minuty na minutę, że mam się pakować, zabierać swoje rzeczy, oddać klucz i iść sobie do domu. Za co? Nie powiedział. Co się będę z burakiem kłócić - myślę. Spakowałam klamoty i wyszłam, uprzednio żegnając się z Jadziuszkiem. W tym momencie dzwoni Lucyfer, sprzedawca i nasz diablik domowy 2w1 łosz ęd goł
- Anka, weź mi jeszcze dwie 342 dopakuj, co?
- nie.
- czemu?
- po pierwsze Marcin (szef2) już do ciebie wyjechał, po drugie już tu nie pracuję
- ... y... zwolniłaś się?
- Andy mnie wyrzucił
- (dłuższe milczenie) ok, pogadamy wieczorem
Poszłam na rampę opowiedzieć chłopakom Ostatnią Plotkę. Łapali się za głowę, mówili niecenzuralne wyrazy, szokowali się namiętnie oraz snuli dzikie wizje na temat przyszłości. A że moje żale i troski usłyszał też jeden chłopaczek z firmy obok, to wieść po firmach i firemkach się rozniosła.
Wreszcie wróciłam do domu. W domu siedział Marek z gościem, który jest częstym gościem. Ha. Od progu "radosną nowiną" rzuciłam, usiadłam i się rozwyłam. Ale krótko. Hyh, tu trzeba było POWZIĄĆ KROKI, a nie wyć. W tym mniej więcej momencie o moim zwolnieniu dowiaduje się od Lucyfera szef2, i nie kryje swego wkurwienia. A ja się upadlam, bo mam konkretny powód. Z Markiem i Lucyferem, który zresztą zaraz po pracy przyleciał słuchać i doradzać (kochany czort, hihi). Wymyślił Mark, ażeby się do Mysiego Dźwięku udać. Mysi Dźwięk to nie nazwa knajpy, moi mili, Mysi Dźwięk to... PIP! Państwowa Inspekcja Pracy Ja tam chciałam iść tylko po to żeby się dowiedzieć, co mi teraz przysługuje i ile. Jak żeśmy ustalili, tak żeśmy nazajutrz zrobili.
Zapada zmierzch. Kurtyna, przerwa, idźcie na papierosa.
...
A teraz już wróćcie, historyi ciąg dalszy powiem wam. Wyspałam się jak człowiek, nareszcie. O 7:45 wstałam, kawkę nam zrobiłam, na necie posiedziałam. Po ósmej zaczęłam budzić Marka. Pozmywałam naczynia, pomalowałam ryja w barwy wojenne, założyłam świeże skarpety, i nabrałam obaw. Lęku. Zdenerwowania. Podobnego jak przed daleką podróżą, myślałam że się porzygam ze strachu (ale niby przed czym? wiedziałam, że nie mam powodów, ale to nie pomagało). Idąc przez most czułam, jak mi drżą kolana. Dlatego też gadałam od rzeczy, pieprzyłam trzy po trzy, aż mi przeszło. Pan z PIPu popatrzył na moje bidne dwie umowy, co się już pokończyły, powiedział że skoro nie dostałam trzeciej, to jestem zatrudniona na czas nieokreślony, a w ogóle to on by chciał do szefa zadzwonić. Szczęśliwie miałam przy sobie wizytówkę. I zadzwonił. I się przedstawił z imienia, nazwiska, z Państwowej Inspekcji Pracy się przedstawił i spytał o co, kurna blacha, chodzi. A Marcin mu na to, że ja... uwaga uwaga... NIGDY NIE ZOSTAŁAM ZWOLNIONA! Facet powiedział, że to ok. Odłożył słuchawkę i się mnie zapytowywuje, czy ja se jaja robię. A ja oczy mam jak złotych pięć plus VAT. Mówi mi, że on nie wie jak my sobie z szefem żartujemy, ale mam tą pracę i mam tam iść. Podziękowaliśmy grzecznie, i poszliśmy wolnym kroczkiem, pięknym przedpołudniowym Krakowem.
Zjawiłam się w pracy. Najpierw, oczywizda, do chłopaków, podzielić się nowościami, bo my tak lubimy sobie wpaść do siebie na ploty i narzekania. Był tylko G. i wiadomość owa go ucieszyła. Chwilka konwersacji, chwilka satysfakcji, i z serce na ramieniu poszłam do biura. A tam... ANDY! Wielki groźny niedźwiedź
- cześć - mówię
- cześć - mówi - widzę, że działasz, spodziewałem się tego
- tia... a gdzie Marcin?
- w magazynie
- o cześć Marcin
- cześć
- to jak? Pracuję tu w końcu, czy nie?
- chodź, pogadamy
Wyszliśmy na schody, na słoneczko i wiaterek.
M - no... nie chciałem cię zwalniać, ale jak robisz takie jaja...
ja - jakie jaja?
M - no po urzędach chodzisz, nasyłasz...
(Koleś chce mnie zwolnić bo byłam w Inspekcji?! Oj będzie bolało... Ale nie idę tym tropem, idę innym)
ja - nie nasyłam, poszłam tylko i wyłącznie aby dowiedzieć się co mi teraz wolno a co nie.
M - no dobra, dajemy ci miesiąc. Za miesiąc zdecydujemy.
A później Jadźwing poczęstował wszystkich MEGA CIASTUCHAMI TORTOWYMI, bo dziś jej urodziny. I sprawa się, jak zwykle, rozeszła. Tylko Andy jakby spokojniejszy. Tylko chłopaki z sąsiednich firm mi gratulują. Tylko mam satysfakcję jak oczyma wyobraźni widzę kleksa w gaciach Marcina, ze strachu kiedy pan w telefonie mówił magiczne trzy słówka - Państwowa Inspekcja Pracy.
A to wszystko i wiele więcej dzięki Markowi, sama bym tego nie zrobiła.
(A za miesiąc mnie nie wywalą, chyba że chcą się sami w tym burdelu rozeznawać. Ja wiem, oni nie, wniosek prosty. Miłego dnia )
- Anka, weź mi jeszcze dwie 342 dopakuj, co?
- nie.
- czemu?
- po pierwsze Marcin (szef2) już do ciebie wyjechał, po drugie już tu nie pracuję
- ... y... zwolniłaś się?
- Andy mnie wyrzucił
- (dłuższe milczenie) ok, pogadamy wieczorem
Poszłam na rampę opowiedzieć chłopakom Ostatnią Plotkę. Łapali się za głowę, mówili niecenzuralne wyrazy, szokowali się namiętnie oraz snuli dzikie wizje na temat przyszłości. A że moje żale i troski usłyszał też jeden chłopaczek z firmy obok, to wieść po firmach i firemkach się rozniosła.
Wreszcie wróciłam do domu. W domu siedział Marek z gościem, który jest częstym gościem. Ha. Od progu "radosną nowiną" rzuciłam, usiadłam i się rozwyłam. Ale krótko. Hyh, tu trzeba było POWZIĄĆ KROKI, a nie wyć. W tym mniej więcej momencie o moim zwolnieniu dowiaduje się od Lucyfera szef2, i nie kryje swego wkurwienia. A ja się upadlam, bo mam konkretny powód. Z Markiem i Lucyferem, który zresztą zaraz po pracy przyleciał słuchać i doradzać (kochany czort, hihi). Wymyślił Mark, ażeby się do Mysiego Dźwięku udać. Mysi Dźwięk to nie nazwa knajpy, moi mili, Mysi Dźwięk to... PIP! Państwowa Inspekcja Pracy Ja tam chciałam iść tylko po to żeby się dowiedzieć, co mi teraz przysługuje i ile. Jak żeśmy ustalili, tak żeśmy nazajutrz zrobili.
Zapada zmierzch. Kurtyna, przerwa, idźcie na papierosa.
...
A teraz już wróćcie, historyi ciąg dalszy powiem wam. Wyspałam się jak człowiek, nareszcie. O 7:45 wstałam, kawkę nam zrobiłam, na necie posiedziałam. Po ósmej zaczęłam budzić Marka. Pozmywałam naczynia, pomalowałam ryja w barwy wojenne, założyłam świeże skarpety, i nabrałam obaw. Lęku. Zdenerwowania. Podobnego jak przed daleką podróżą, myślałam że się porzygam ze strachu (ale niby przed czym? wiedziałam, że nie mam powodów, ale to nie pomagało). Idąc przez most czułam, jak mi drżą kolana. Dlatego też gadałam od rzeczy, pieprzyłam trzy po trzy, aż mi przeszło. Pan z PIPu popatrzył na moje bidne dwie umowy, co się już pokończyły, powiedział że skoro nie dostałam trzeciej, to jestem zatrudniona na czas nieokreślony, a w ogóle to on by chciał do szefa zadzwonić. Szczęśliwie miałam przy sobie wizytówkę. I zadzwonił. I się przedstawił z imienia, nazwiska, z Państwowej Inspekcji Pracy się przedstawił i spytał o co, kurna blacha, chodzi. A Marcin mu na to, że ja... uwaga uwaga... NIGDY NIE ZOSTAŁAM ZWOLNIONA! Facet powiedział, że to ok. Odłożył słuchawkę i się mnie zapytowywuje, czy ja se jaja robię. A ja oczy mam jak złotych pięć plus VAT. Mówi mi, że on nie wie jak my sobie z szefem żartujemy, ale mam tą pracę i mam tam iść. Podziękowaliśmy grzecznie, i poszliśmy wolnym kroczkiem, pięknym przedpołudniowym Krakowem.
Zjawiłam się w pracy. Najpierw, oczywizda, do chłopaków, podzielić się nowościami, bo my tak lubimy sobie wpaść do siebie na ploty i narzekania. Był tylko G. i wiadomość owa go ucieszyła. Chwilka konwersacji, chwilka satysfakcji, i z serce na ramieniu poszłam do biura. A tam... ANDY! Wielki groźny niedźwiedź
- cześć - mówię
- cześć - mówi - widzę, że działasz, spodziewałem się tego
- tia... a gdzie Marcin?
- w magazynie
- o cześć Marcin
- cześć
- to jak? Pracuję tu w końcu, czy nie?
- chodź, pogadamy
Wyszliśmy na schody, na słoneczko i wiaterek.
M - no... nie chciałem cię zwalniać, ale jak robisz takie jaja...
ja - jakie jaja?
M - no po urzędach chodzisz, nasyłasz...
(Koleś chce mnie zwolnić bo byłam w Inspekcji?! Oj będzie bolało... Ale nie idę tym tropem, idę innym)
ja - nie nasyłam, poszłam tylko i wyłącznie aby dowiedzieć się co mi teraz wolno a co nie.
M - no dobra, dajemy ci miesiąc. Za miesiąc zdecydujemy.
A później Jadźwing poczęstował wszystkich MEGA CIASTUCHAMI TORTOWYMI, bo dziś jej urodziny. I sprawa się, jak zwykle, rozeszła. Tylko Andy jakby spokojniejszy. Tylko chłopaki z sąsiednich firm mi gratulują. Tylko mam satysfakcję jak oczyma wyobraźni widzę kleksa w gaciach Marcina, ze strachu kiedy pan w telefonie mówił magiczne trzy słówka - Państwowa Inspekcja Pracy.
A to wszystko i wiele więcej dzięki Markowi, sama bym tego nie zrobiła.
(A za miesiąc mnie nie wywalą, chyba że chcą się sami w tym burdelu rozeznawać. Ja wiem, oni nie, wniosek prosty. Miłego dnia )