Bo mam zamiar zabić naszą panią od płac.
W większości firm państwowych pracownicy dostają dodatek świąteczny; u mnie wystarczy złożyć "wniosek" o jakże zawiłej treści "Proszę o przyznanie mi dodatku świątecznego". Jeżeli pracujesz w więcej, niż jednym miejscu - dodatkowo składasz zaświadczenie o dochodach, bo to ich wysokość determinuje wysokość dodatku.
Jako, że zarabiam tak żałośnie mało, dodatek przysługiwał mi dość duży. Miał zostać wypłacony do połowy grudnia.
Przed świętami poszłam do płac zapytać się na razie po ludzku: "Gdzie moje pieniądze?". Usłyszałam, że będzie poślizg i kasa będzie wypłacana do końca grudnia - rozumiem, pracuje nas w szpitalu prawie dwa tysiące osób. Z resztą - nie wszystkie koleżanki pieniądze dostały, więc czekamy cierpliwie.
W Sylwestra znów ponowiłam pytanie wśród znajomych; wszyscy swój dodatek już dostali, tylko - nie ja.
Zaraz po Nowym Roku poszłam do płac zapytać się już mniej kulturalnie: "Gdzie moje pieniądze?".
I wtedy słyszę: Pani nie doniosła wniosku!
Ale jak, skoro składałam go w połowie listopada OSOBIŚCIE? Razem z wnioskami innych koleżanek, które już pieniądze dostały?
Powiedziałam tylko, że wniosek ma się znaleźć i mnie to nie obchodzi.
Znalazł się po dwóch dniach - no i pani z płac kompletnie nie wie, co się stało, że do tej pory nie rozliczony, skoro złożony dłuuuugo przed terminem! No tak. Leżał pod stołem w kartonie niewiadomego pochodzenia. W miejscu, gdzie ona trzyma czysty papier do ksero... No kurwa mać.
Czy usłyszałam "Przepraszam"? Zapomnij. Obiecano mi tylko, że najpóźniej do piętnastego stycznia pieniądze będą na koncie, nawet podano mi dokładną kwotę.
Mamy siedemnasty.
Kasy nie ma.
Ja we wtorek rano kończę nockę w pracy i mam zamiar kobietę zabić.
Żebym prosiła się o własne pieniądze? Tylko dlatego, że ona woli pić kawę? Kurwa, serio?
Oczywiście przyjmuję zakłady: kto ile stawia na to, że znów położę uszy po sobie, zamiast porządnie zjebać babę?
Zawsze tak jest.
Jak mnie to zarąbiście wkur*ia.
W większości firm państwowych pracownicy dostają dodatek świąteczny; u mnie wystarczy złożyć "wniosek" o jakże zawiłej treści "Proszę o przyznanie mi dodatku świątecznego". Jeżeli pracujesz w więcej, niż jednym miejscu - dodatkowo składasz zaświadczenie o dochodach, bo to ich wysokość determinuje wysokość dodatku.
Jako, że zarabiam tak żałośnie mało, dodatek przysługiwał mi dość duży. Miał zostać wypłacony do połowy grudnia.
Przed świętami poszłam do płac zapytać się na razie po ludzku: "Gdzie moje pieniądze?". Usłyszałam, że będzie poślizg i kasa będzie wypłacana do końca grudnia - rozumiem, pracuje nas w szpitalu prawie dwa tysiące osób. Z resztą - nie wszystkie koleżanki pieniądze dostały, więc czekamy cierpliwie.
W Sylwestra znów ponowiłam pytanie wśród znajomych; wszyscy swój dodatek już dostali, tylko - nie ja.
Zaraz po Nowym Roku poszłam do płac zapytać się już mniej kulturalnie: "Gdzie moje pieniądze?".
I wtedy słyszę: Pani nie doniosła wniosku!
Ale jak, skoro składałam go w połowie listopada OSOBIŚCIE? Razem z wnioskami innych koleżanek, które już pieniądze dostały?
Powiedziałam tylko, że wniosek ma się znaleźć i mnie to nie obchodzi.
Znalazł się po dwóch dniach - no i pani z płac kompletnie nie wie, co się stało, że do tej pory nie rozliczony, skoro złożony dłuuuugo przed terminem! No tak. Leżał pod stołem w kartonie niewiadomego pochodzenia. W miejscu, gdzie ona trzyma czysty papier do ksero... No kurwa mać.
Czy usłyszałam "Przepraszam"? Zapomnij. Obiecano mi tylko, że najpóźniej do piętnastego stycznia pieniądze będą na koncie, nawet podano mi dokładną kwotę.
Mamy siedemnasty.
Kasy nie ma.
Ja we wtorek rano kończę nockę w pracy i mam zamiar kobietę zabić.
Żebym prosiła się o własne pieniądze? Tylko dlatego, że ona woli pić kawę? Kurwa, serio?
Oczywiście przyjmuję zakłady: kto ile stawia na to, że znów położę uszy po sobie, zamiast porządnie zjebać babę?
Zawsze tak jest.
Jak mnie to zarąbiście wkur*ia.
--