Moja mamuśka dostała wczoraj pisemne upomnienie/naganę w robocie. Może się odwołać oczywiście w terminie do 7 dni, ale i tak to nic nie da, za dobrze znamy układy panujące w szanownej "gminie".
A wiecie, za co dostała to upomnienie? Bo podobno naraziła gminę na straty. Jakim cudem? Otóż, wypełniała wnioski o dotację dla rolników, wypełniła je raz, wysłała - ale pani z ARiMRu stwierdziła, że jednak lepiej by było, gdyby nie podawała danych w procentach.
W związku z tym moja mamuśka poprawiła te 720(!) wniosków, wysłała jeszcze raz.
Znów dzwoni pani z ARiMRu i stwierdza, że jednak inne gminy też podały w procentach, to jednak procenty mogą być. Pani wyśle jeszcze raz. No to mamuśka poprawia i wysyła.
Za kilka dni telefon - no jednak ktoś z góry poprosił nie w procentach, a w hektarach. Dobrze, będą hektary.
Syzyfowa robota, za każdym razem trzeba liczyć wszystko od nowa bo tego nie da się ogarnąć, a wnioski idą w oryginale (mamuśka nie może z jakichś tam względów mieć kopii) więc za każdą poprawką było też wydzwanianie do rolnika, każdego z osobna, aby przyszedł do gminy i z nią poprawił, bo jego podpis potrzebny.
Wczoraj mijał termin rozpatrywania wniosków. A Pani z ARiMRu znów się odwidziało, więc moja matka siedziała w robocie od 6 do 20, aby te pieprzone 720 wniosków poprawić. Poprawiła, wsiadła w samochód, wysłała.
Teoretycznie wnioski mogą nie być rozpatrzone. Nie jest to wina mojej matki. Ale jak ktoś się czepi, to już się nie odczepi, więc szanowny pan Wójt o dupę rozbić, posiadający licencjat z zarządzania z Politechniki Wrocławskiej oddział Legnica filia w Jaworze - postanowił moją mamuśkę naganą ukarać.
To nie jest pierwszy raz. Kobieta przychodzi zrąbana z pracy, CODZIENNIE jebie nadgodziny i wychodzi z pracy razem ze sprzątaczkami, bo ma roboty za siedmioro. Już pomijam fakt, że siedzi nad papierami w domu i ona sama, i ja, kiedy mogę (a to coś poprawię, a to lepiej w słowa ubiorę, a to coś policzę za nią), do tego CODZIENNIE mój ojciec pisze jej pisma różnorakie, na które moja matka nie ma czasu (zazwyczaj to jest jakieś 10 pism na dzień), ale co? Marynia robi za mało! Jest nieefektywna!
Już pomijam fakt, że moją matkę z kierownika referatu rok temu zdegradowali do inspektora zmniejszając jej pensję (a jest w okresie ochronnym, więc nie mogą - mogłaby być nawet stróżem, a miałaby zarabiać tyle, ile kierownik) i jej szefową została głupia piz*a MŁODSZA ODE MNIE, oczywiście siostrzenica wójta, która również posiada licencjat z uniwersytetu w Zielonej Górze, oddział w Świdnicy , filia Ciernie, i to do tego z pedagogiki. Jak w ogóle ktoś taki może zostać kierownikiem referatu rolnictwa? Nie posiadając ani kawałka wykształcenia kierunkowego? Nieważne, że moja matka jest mgr rolnictwa z SGGW, z doktoratem z hodowli buraka cukrowego, z tym już ciul (i tak, śmeję się z tego doktoratu do dziś, mój ojciec ma o pomidorach.... magister za pomidory,rodzinna anegdota)...
Jak matka moja wparowała do wójta z delikatnym "chyba Cię popierdoliło", usłyszała, że zbierają wszystko, żeby wlepić jej dyscyplinarkę. O tak o, bo cię nie lubię, moja córka szuka pracy.
I kobita, 60letnia, której zostały trzy miesiące do emerytury i niejedno już w życiu widziała, zwyczajnie się popłakała.
Przy najbliższej okazji wpadnę do tego ciula, powiem mu, co myślę, podpierdzielę jego syna za handel marychą na policję, i gwarantuję, że inspektorat budowlany też nagle dowie się o trzech garażach stojących nielegalnie na posesji wójta, o jego umarzaniu sobie opłat za wodę, za wywóz śmieci, nielegalne wycinanie drzew i jeszcze parę innych haków mam.
Ale przysięgam, zabiję go. Powieszę pod sufitem w jego biurze na haku masarskim. Za mosznę. I będę dyndać.
Złamas pieprzony.
I przy okazji zgłoszę jeszcze do jego zajebistej "uczelni", którą skończył 3 lata temu, że pracę licencjacką kupił, i nawet adres tej osoby podam, bo wiem, kto ją napisał, a tej dziewczynie i tak na niczym nie zależy.
Zabiję chuja.
A wiecie, za co dostała to upomnienie? Bo podobno naraziła gminę na straty. Jakim cudem? Otóż, wypełniała wnioski o dotację dla rolników, wypełniła je raz, wysłała - ale pani z ARiMRu stwierdziła, że jednak lepiej by było, gdyby nie podawała danych w procentach.
W związku z tym moja mamuśka poprawiła te 720(!) wniosków, wysłała jeszcze raz.
Znów dzwoni pani z ARiMRu i stwierdza, że jednak inne gminy też podały w procentach, to jednak procenty mogą być. Pani wyśle jeszcze raz. No to mamuśka poprawia i wysyła.
Za kilka dni telefon - no jednak ktoś z góry poprosił nie w procentach, a w hektarach. Dobrze, będą hektary.
Syzyfowa robota, za każdym razem trzeba liczyć wszystko od nowa bo tego nie da się ogarnąć, a wnioski idą w oryginale (mamuśka nie może z jakichś tam względów mieć kopii) więc za każdą poprawką było też wydzwanianie do rolnika, każdego z osobna, aby przyszedł do gminy i z nią poprawił, bo jego podpis potrzebny.
Wczoraj mijał termin rozpatrywania wniosków. A Pani z ARiMRu znów się odwidziało, więc moja matka siedziała w robocie od 6 do 20, aby te pieprzone 720 wniosków poprawić. Poprawiła, wsiadła w samochód, wysłała.
Teoretycznie wnioski mogą nie być rozpatrzone. Nie jest to wina mojej matki. Ale jak ktoś się czepi, to już się nie odczepi, więc szanowny pan Wójt o dupę rozbić, posiadający licencjat z zarządzania z Politechniki Wrocławskiej oddział Legnica filia w Jaworze - postanowił moją mamuśkę naganą ukarać.
To nie jest pierwszy raz. Kobieta przychodzi zrąbana z pracy, CODZIENNIE jebie nadgodziny i wychodzi z pracy razem ze sprzątaczkami, bo ma roboty za siedmioro. Już pomijam fakt, że siedzi nad papierami w domu i ona sama, i ja, kiedy mogę (a to coś poprawię, a to lepiej w słowa ubiorę, a to coś policzę za nią), do tego CODZIENNIE mój ojciec pisze jej pisma różnorakie, na które moja matka nie ma czasu (zazwyczaj to jest jakieś 10 pism na dzień), ale co? Marynia robi za mało! Jest nieefektywna!
Już pomijam fakt, że moją matkę z kierownika referatu rok temu zdegradowali do inspektora zmniejszając jej pensję (a jest w okresie ochronnym, więc nie mogą - mogłaby być nawet stróżem, a miałaby zarabiać tyle, ile kierownik) i jej szefową została głupia piz*a MŁODSZA ODE MNIE, oczywiście siostrzenica wójta, która również posiada licencjat z uniwersytetu w Zielonej Górze, oddział w Świdnicy , filia Ciernie, i to do tego z pedagogiki. Jak w ogóle ktoś taki może zostać kierownikiem referatu rolnictwa? Nie posiadając ani kawałka wykształcenia kierunkowego? Nieważne, że moja matka jest mgr rolnictwa z SGGW, z doktoratem z hodowli buraka cukrowego, z tym już ciul (i tak, śmeję się z tego doktoratu do dziś, mój ojciec ma o pomidorach.... magister za pomidory,rodzinna anegdota)...
Jak matka moja wparowała do wójta z delikatnym "chyba Cię popierdoliło", usłyszała, że zbierają wszystko, żeby wlepić jej dyscyplinarkę. O tak o, bo cię nie lubię, moja córka szuka pracy.
I kobita, 60letnia, której zostały trzy miesiące do emerytury i niejedno już w życiu widziała, zwyczajnie się popłakała.
Przy najbliższej okazji wpadnę do tego ciula, powiem mu, co myślę, podpierdzielę jego syna za handel marychą na policję, i gwarantuję, że inspektorat budowlany też nagle dowie się o trzech garażach stojących nielegalnie na posesji wójta, o jego umarzaniu sobie opłat za wodę, za wywóz śmieci, nielegalne wycinanie drzew i jeszcze parę innych haków mam.
Ale przysięgam, zabiję go. Powieszę pod sufitem w jego biurze na haku masarskim. Za mosznę. I będę dyndać.
Złamas pieprzony.
I przy okazji zgłoszę jeszcze do jego zajebistej "uczelni", którą skończył 3 lata temu, że pracę licencjacką kupił, i nawet adres tej osoby podam, bo wiem, kto ją napisał, a tej dziewczynie i tak na niczym nie zależy.
Zabiję chuja.
--