Ten chwytliwy tytuł aż poruszył moje serce.
No nic.
Właśnie wróciłem z kilkudniowego rejsu po mazurach, gdzie byłem skiperem.
Trochu zażenowany moją typową mazurską opalenizną (od rękawków koszulki w dół brąz, reszta biała) postanowiłem coś z tym zrobić.
Na czas regat (7h) zdjąłem sobie koszulkę, posmarowałem się dwudziestką (sam, bo na łódce sami faceci, a przecie są granice) i się opalam.
Dzisiaj wracam do domu, plecy trochę przypalone. Poprosiłem moją kobietę by rzuciła na to okiem. Spojrzała i w śmiech. Pytam o co chodzi, na co ona każe mi spojrzeć na plecy w lustrze.
Otóż faktycznie, posmarowałem ile się dało i tam się nie opaliłem. Jednak zasięg rączek był ograniczony i dość dokładnie widać go na moich plecach. A już szczytem (nie wiem czego, ale to jakiś ważny szczyt) jest taka biała plama w kształcie ręki pośrodku czerwonych pleców, gdzie jakimś cudem udało mi się dosięgnąć.
I co wy na to?
No nic.
Właśnie wróciłem z kilkudniowego rejsu po mazurach, gdzie byłem skiperem.
Trochu zażenowany moją typową mazurską opalenizną (od rękawków koszulki w dół brąz, reszta biała) postanowiłem coś z tym zrobić.
Na czas regat (7h) zdjąłem sobie koszulkę, posmarowałem się dwudziestką (sam, bo na łódce sami faceci, a przecie są granice) i się opalam.
Dzisiaj wracam do domu, plecy trochę przypalone. Poprosiłem moją kobietę by rzuciła na to okiem. Spojrzała i w śmiech. Pytam o co chodzi, na co ona każe mi spojrzeć na plecy w lustrze.
Otóż faktycznie, posmarowałem ile się dało i tam się nie opaliłem. Jednak zasięg rączek był ograniczony i dość dokładnie widać go na moich plecach. A już szczytem (nie wiem czego, ale to jakiś ważny szczyt) jest taka biała plama w kształcie ręki pośrodku czerwonych pleców, gdzie jakimś cudem udało mi się dosięgnąć.
I co wy na to?