Moi sąsiedzi (tzn ci, którzy mieszkają z moimi rodzicami w jednym domu) właśnie podnieśli mi ciśnienie do 200/180.
Jestem pewna, że te wartości będą utrzymywać się do końca mojego życia.
A przynajmniej dopóty, dopóki żyć będą moi rodzice i ja będę do tego ich domu przyjeżdżać.
Jeżeli będę tu kiedyś mieszkać w moim dorosłym życiu, to przysięgam, że ich utłukę. Albo bombę im podłożę.
Albo zrobię cokolwiek innego, byleby zleźli z tego padołu.
Mam ochotę wyklinać i rozbijać wszystko, pójść zrobić im awanturę i powiedzieć, co na ich temat myślę.
Nie chodzi o żadne psy, koty, imprezy czy cokolwiek innego.
Ale chodzi o rządzenie się na właściwie wspólnym terenie, niszczenie cudzego mienia, jakby nie patrzeć, wpierdzielanie się tam, gdzie nie trzeba, robienie dość ISTOTNYCH rzeczy bez zapytania itd.
To nie pierwszy raz, ale w tym momencie miarka się przebrała.
Najgorsze jest to, że z prawnego punktu widzenia nic im nie mogę zrobić, ale przysięgam, doprowadzają mnie do płaczu.
Idioci.
I jeszcze parę innych rzeczy bym napisała, ale raczej tak publicznie nie mogę.
Gówniary piep*one. I w ogóle.
I najlepsze teksty od moich rodziców - nic się nie odzywaj, bo będzie źle. My chcemy z sąsiadami żyć dobrze.
Ale jak widać, oni nie chcą!
I chyba mam prawo protestować co do czego, we własnym, jakby nie było, domu?
Jezusicku. Niedługo chyba zawału dostanę.
Poza tym... Kurde. Przysięgam, nazbieram pieniędzy na geodetę i prawników, byleby tylko przestali mi się wpierdalać tam gdzie nie trzeba i niszczyć wszystko dookoła!
Z ich ostatnich poczynań i tak widać, że chyba najchętniej to by się od nas stumetrowym płotem odgrodzili albo moich rodziców z tego domu wyrąbali.
Siły nie mam.
Smutno mi.
Jestem pewna, że te wartości będą utrzymywać się do końca mojego życia.
A przynajmniej dopóty, dopóki żyć będą moi rodzice i ja będę do tego ich domu przyjeżdżać.
Jeżeli będę tu kiedyś mieszkać w moim dorosłym życiu, to przysięgam, że ich utłukę. Albo bombę im podłożę.
Albo zrobię cokolwiek innego, byleby zleźli z tego padołu.
Mam ochotę wyklinać i rozbijać wszystko, pójść zrobić im awanturę i powiedzieć, co na ich temat myślę.
Nie chodzi o żadne psy, koty, imprezy czy cokolwiek innego.
Ale chodzi o rządzenie się na właściwie wspólnym terenie, niszczenie cudzego mienia, jakby nie patrzeć, wpierdzielanie się tam, gdzie nie trzeba, robienie dość ISTOTNYCH rzeczy bez zapytania itd.
To nie pierwszy raz, ale w tym momencie miarka się przebrała.
Najgorsze jest to, że z prawnego punktu widzenia nic im nie mogę zrobić, ale przysięgam, doprowadzają mnie do płaczu.
Idioci.
I jeszcze parę innych rzeczy bym napisała, ale raczej tak publicznie nie mogę.
Gówniary piep*one. I w ogóle.
I najlepsze teksty od moich rodziców - nic się nie odzywaj, bo będzie źle. My chcemy z sąsiadami żyć dobrze.
Ale jak widać, oni nie chcą!
I chyba mam prawo protestować co do czego, we własnym, jakby nie było, domu?
Jezusicku. Niedługo chyba zawału dostanę.
Poza tym... Kurde. Przysięgam, nazbieram pieniędzy na geodetę i prawników, byleby tylko przestali mi się wpierdalać tam gdzie nie trzeba i niszczyć wszystko dookoła!
Z ich ostatnich poczynań i tak widać, że chyba najchętniej to by się od nas stumetrowym płotem odgrodzili albo moich rodziców z tego domu wyrąbali.
Siły nie mam.
Smutno mi.
--