Znowu to zrobiłam, durna cipa, zamiast siedzieć sobie spokojnie na necie, czytać reposty na HaPe i generalnie oddawać się słodkiej prokrastynacji, z udziałem babcinej nalewki z miodem, to mnie podkusiło moje skazujące na wieczne męczarnie babskie pragnienie plotek i wlazłam na tego cholernego fejsa. I od razu humor mi się skwasił, naleweczka mnie już nie bawi, a i net zaczął zakumkwacać z prędkością tak obrzydliwie zabójczą, że wyję rzewnie przy otwieraniu obrazków na palmie. Bo mię zalało to szczęście moich bliźnich, te dzieciaczki, buźki uśmiechnięte, zdjęcia złotych bucików w rozmiarze pół; śluby, rozradowane, różanopalce, niebieskookie panny młode z włosem rozwianym, w karocy ze swoim księciem, a welon za nimi się wlecze poetycko; szczęśliwe pary z roziskrzonymi oczyma, uśmiechające się do obiektywu, tak cudowni, tacy szczęśliwi, tak ich się nie da nie lubić, że od razu po prostu ich nienawidzę. Te zdjęcia typu "a to ja i papież na herbacie", zrobione w jakimś cholernym Bhutanie albo na innej Sri Lance, tudzież rozmazane ahtystycznie fotoszopki panien z wybieloną twarzą, stylizujących się na tragicznie zaangażowane we własny rozwój emocjonalny - kobieto, znam cię od podstawówki, spotykam codziennie w kolejce po chleb w piekarni - nie masz takich oczu, na pewno nie masz takich cycków, a rozwój to dla ciebie przeczytanie jednej książki Coelho rocznie, do jasnej cholery! A już do rozpaczy bezsilnej mnie doprowadzają linki do pseudoartystowskich filmideł na jutjubie, zrozumiałe tylko dla tych osób, które paliły tę samą trawę, zaproszenia na wydarzenia kulturalno-artystyczne w Krakowie, gdzie nie mieszkam już od trzech lat i nikt z moich tzw. znajomych tego nie raczy zarejestrować tylko cięgiem wysyłają te zasmarkane zaproszenia do wszystkich. I wogle, i raczej, i właśnie i życie mię boli i nie, nie mam zamiaru usuwać konta na fejsie, bo raz - wydaje się to być ponad wszech miar karkołomne, dwa - kto mnie wtedy tak będzie radośnie wqrwiał...? 

--
