A to natomiast dlatego, że auto z KWP odebrałem po 8 miesiącach.
Ale od początku:
Wielce zaskoczony wynikiem postępowania i listu z prokuratury udałem się do Aspirata prowadzącego mą sprawę z owym pismem. Czekać tydzień kazał aby potwierdzić co już ustalone. Ok (niemiłosiernie niecierpliwy z natury jestem, szczególnie jeśli chodzi o coś w mej intencji), poczekam. Po tygodniu z umówioną lawetą stałem już pod blokiem (obyło się o dziwo bez problemu) i jakbym pierwszy raz to auto widział z zachwytu wyjść nie mogłem. Dotykałem, głaskałem, wąchałem i kiedy już przejechać się chciałem (co robić nie wolno bo OC nie miał) okazało się, iż akumulator padł. Wsiadłem w drugie auto kable do plusów i minusów, ładuje i "chełtam" niemiłosiernie ale tylko głuchy odgłos rozrusznika cykał jakby śmiał się ze mnie. Ok, więc na "pych" go. Po 200 metrach skończyłem na środku drogi, zabezpieczenia nie pozwolą odpalić. Dopiero po ciężkich rozmyślaniach do wniosku doszedłem aby akumulatory zamienić. Ciężka praca przyniosła sukces.
Zaraz po, do urzędu po dowód stały i kartę pojazdu. W 3 pokojach panie zdziwione, sprawy nie znają, opłat wymagają. Ogólnie chaos, zamęt, zamieszanie. Jakaś zza kubka kawy wychyliła się, że sprawę pamięta a i w koszyczku przed nią mój dowód i karta pojazdu leżą. Serce mi bije, że prawnie jeździć będę mógł, wtem jak grom urzędniczka z kawą zgasiła mnie, że nie wszystkie papiery doszły i jechać upomnieć się trzeba. Spoko, jest nie daleko, zdążę. Tu znów zachrypnięty głos: oczywiście już nie dziś bo okienka wyzamykane.
Kolejny dzień, razem z cieciem drzwi otwieram i w te pędy na piętro do pań uroczych. Sprawa podobna, przypomnieć sobie muszą, kawę dopić, scyzoryki naostrzyć. I jakbym spodziewał się najgorszego, nadeszło. Pani co sama zawiesiła z urzędu mi rejestracje, wydać papierów stosownych nie może gdyż prokuratura prawa nie ma mówić co jest czyje (czyli auto mam, ale prawa do niego ni uja). Do wyższej instancji odesłały i jakby po ramieniu poklepując powiedziały, że takie coś nie długo trwa. (co ucieszyło mnie niezmiernie, choć zaniepokoiło, gdyż dla urzędników płynie)
Odesłany do sądu bez najmniejszej porady aby wniosek o przypisanie praw własności złożyć błądziłem w gąszczu korytarzy. Od pokoju do pokoju, z informacji do sekretariatów i tak w koło, zdobywałem (jak ułożyłem sobie to w głowie by pierdolca nie dostać) coraz to nowe trofea. Kartkę papieru (gdyż o takim wniosku to nie słyszeli), informację o adresacie, część tekstu, długopis, itd itd. Po odnalezieniu okienka z napisem Nowa Huta, oddałem wypocinę. Pani poinformowała o czasie (miesiąc, jego mać) i dodatkowych opłatach, wezwaniach i innych przykazaniach.
Dobrze, że żyjemy w państwie prawa. Ale urwa bez przesady.
Ja już chcem jeździć!
Ale od początku:
Wielce zaskoczony wynikiem postępowania i listu z prokuratury udałem się do Aspirata prowadzącego mą sprawę z owym pismem. Czekać tydzień kazał aby potwierdzić co już ustalone. Ok (niemiłosiernie niecierpliwy z natury jestem, szczególnie jeśli chodzi o coś w mej intencji), poczekam. Po tygodniu z umówioną lawetą stałem już pod blokiem (obyło się o dziwo bez problemu) i jakbym pierwszy raz to auto widział z zachwytu wyjść nie mogłem. Dotykałem, głaskałem, wąchałem i kiedy już przejechać się chciałem (co robić nie wolno bo OC nie miał) okazało się, iż akumulator padł. Wsiadłem w drugie auto kable do plusów i minusów, ładuje i "chełtam" niemiłosiernie ale tylko głuchy odgłos rozrusznika cykał jakby śmiał się ze mnie. Ok, więc na "pych" go. Po 200 metrach skończyłem na środku drogi, zabezpieczenia nie pozwolą odpalić. Dopiero po ciężkich rozmyślaniach do wniosku doszedłem aby akumulatory zamienić. Ciężka praca przyniosła sukces.
Zaraz po, do urzędu po dowód stały i kartę pojazdu. W 3 pokojach panie zdziwione, sprawy nie znają, opłat wymagają. Ogólnie chaos, zamęt, zamieszanie. Jakaś zza kubka kawy wychyliła się, że sprawę pamięta a i w koszyczku przed nią mój dowód i karta pojazdu leżą. Serce mi bije, że prawnie jeździć będę mógł, wtem jak grom urzędniczka z kawą zgasiła mnie, że nie wszystkie papiery doszły i jechać upomnieć się trzeba. Spoko, jest nie daleko, zdążę. Tu znów zachrypnięty głos: oczywiście już nie dziś bo okienka wyzamykane.
Kolejny dzień, razem z cieciem drzwi otwieram i w te pędy na piętro do pań uroczych. Sprawa podobna, przypomnieć sobie muszą, kawę dopić, scyzoryki naostrzyć. I jakbym spodziewał się najgorszego, nadeszło. Pani co sama zawiesiła z urzędu mi rejestracje, wydać papierów stosownych nie może gdyż prokuratura prawa nie ma mówić co jest czyje (czyli auto mam, ale prawa do niego ni uja). Do wyższej instancji odesłały i jakby po ramieniu poklepując powiedziały, że takie coś nie długo trwa. (co ucieszyło mnie niezmiernie, choć zaniepokoiło, gdyż dla urzędników płynie)
Odesłany do sądu bez najmniejszej porady aby wniosek o przypisanie praw własności złożyć błądziłem w gąszczu korytarzy. Od pokoju do pokoju, z informacji do sekretariatów i tak w koło, zdobywałem (jak ułożyłem sobie to w głowie by pierdolca nie dostać) coraz to nowe trofea. Kartkę papieru (gdyż o takim wniosku to nie słyszeli), informację o adresacie, część tekstu, długopis, itd itd. Po odnalezieniu okienka z napisem Nowa Huta, oddałem wypocinę. Pani poinformowała o czasie (miesiąc, jego mać) i dodatkowych opłatach, wezwaniach i innych przykazaniach.
Dobrze, że żyjemy w państwie prawa. Ale urwa bez przesady.
Ja już chcem jeździć!
--
Nie pierdol Napij Się Wódki :)