Pracuję w salonie motoryzacyjnym. Jestem handlowcem.
W handlu, jak to w handlu, ludzi spotyka się przeróżnej maści, lub, jak to ujął mój błyskotliwy kolega, rozmaitych gatunków. Mądrzy psychologowie biznesu już dawno te gatunki skatalogowali, nazwali i zdefiniowali, tworząc jeden z pierwszych rozdziałów biblii handlowca, pt."Typologia Klientów". Co bardziej doświadczeni koledzy po fachu zarzekają się, że każdy rodzaj homosapiens clientus już przerabiali i absolutnie nic nie jest w stanie ich zaskoczyć. Chapeau bas, Panowie.
Ze mnie niestety nadal nieopierzone pisklę, toteż daję sobie pełne prawo do złapania jeszcze niejednego sążnego wqrwa w swej karierze.
Idąc tym tropem...
Kilka dni temu wchodzi do salonu parka z synkiem. Na pierwszy rzut oka - typowi przedstawiciele rodu konkubenckiego. Pan z brzuszkiem, tribalem na mięsistym ramieniu i koszulką na ramiączkach, która pięknie tribala podkreśla. Pani z trwałą, w butach z czubkami i jeansowej spódniczce. Syn zwyczajny, na oko trzynastoletni.
Jako że jestem świeżo po kolejnym szkoleniu z umiejętności miękkich, pamiętam, że Klienta po wyglądzie nie oceniamy, bo się można bardzo zdziwić! Podchodzę więc z uśmiechem na ustach i pytam, jak mogę pomóc (jak! nie czy. podstawowa zasada dobrego handlu).
Państwo chcą kupić samochód. O ten. Wskazują na najbliższego suva. Ile to kosztuje? Pytają. Mówię, że cena zaczyna się od 80 tys zł. Aha. A jakie wyposażenie chcieliby mieć Państwo w swoim aucie? A jakie można? Wymieniam, oczywiście to z najwyższej wersji. To oni takie chcą. A silnik? Diesel, benzyna? Diesel. A jaki przebieg robią Państwo rocznie? Cisza. Widzę, że facet mnie nie rozumie. Najwidoczniej słowo "przebieg" nastręcza trudności. Próbuję więc ponownie. Ile kilometrów Pan przejeżdża w ciągu roku? Aaa, to niedużo. Czyli ile? A, ze 30 tys. rocznie. No to dużo, proszę Pana. Aha. No to może 25 tys. Nadal sporo. Daleko Państwo jeżdżą, po Polsce, za granicę? No nie, na zakupy i czasem do rodziny za miasto. Czyli pewnie z 10, 15 tys. No może. Ok, czyli raczej benzyna, nie diesel. Aha. A samochód ma hak? W standardzie nie, ale można dobrać. Taki najprostszy kosztuje 1800 zł. To Pani dołoży. A taką trumnę ma? Wskazuje na kufer na aucie demonstracyjnym. Też można dobrać. Koszt ok. 1500 zł. Ale do tego jeszcze poprzeczki trzeba. Kolejny tysiąc. Pani dołoży. A i opony zimowe! Ile za opony? Ze 2 i pół tysiąca, bo tu felga 17. To też Pani doliczy. I te nakładki na nadkola i drzwi. To też chcę. A, i takie rury widziałem w internecie. O, i progi! Z progami fajnie wygląda.
Liczę więc, liczę, dodaję i dodaję. I tak sobie myślę, że albo się mocno przeliczyli, albo wygląd może naprawdę człowieka zmylić.
Podliczyłam. Kupa kasy jak za ten model. Grubo ponad stówa. Informuję Państwa w nadziei, że ich nie przestraszę. Nie przestraszyłam. Pytam więc o finansowanie. Kredyt.
Na ile chcą Państwo wziąć ten kredyt? Na 10 lat. Za dużo. Maksymalnie można na 7. To na 7. Ile chcą Państwo wpłacić? A można nic? No można. To nic. Ok, rata prawie 3 koła. Jest akcept? Jest akcept. To potrzebuję dokumentów niezbędnych do złożenia wniosku. Zaświadczenie od pracodawcy, wpływy wypłaty na konto. Może być skanem. Pani przyniesie, bo maila nie używa. No dobra. Wychodzą.
Myślę sobie - przeliczyli się jak nic. Kasy nie mają, typowi kredyciarze, już pewnie nie wrócą.
Wrócili po 3 dniach. Z dokumentami.
Zaświadczenie od pracodawcy - żony. Zarobek brutto 2100 zł. Najniższa krajowa. Mój mąż nie pracuje, ale ja Pani tu jeszcze wpływy na konto przyniosłam. Patrzę i oczom nie wierzę. Z 500 plus dodatkowe 2 tysiaki. Z zapomogi kolejne 2 tysiaki. Plus wpływ z jakiegoś ośrodka pomocy społecznej - 1500 zł. Łącznie, miesięcznie, prawie 7 tys. Noż qrwa, nie wierzę.
Tak, ta oto Pani, siedząca przede mną, dostaje od Państwa pięć i pół tysiąca złotych polskich miesięcznie. Na rodzinę, na dzieci. Mąż nie pracuje (albo pracuje na czarno, cholera go wie). I ta oto potrzebująca, biedna rodzina, bez krzty wstydu, przychodzi do mojego biurka i lwią część podarowanych im pieniędzy (między innymi podarowanych przeze mnie) chce przeznaczyć na nowe, wypasione auto z salonu. No ręce opadają!
I już pomijam to, że kredyt ma być na 7 lat! Co zrobią jak się władza zmieni? Jak im hajs zabiorą? Jak dzieci podrosną i się przestaną kwalifikować do zapomogi? Gówno zrobią! Na chwilę obecną w ogóle ich to nie interesuje, w ogóle się nie przejmują, bo są głupi, nieodpowiedzialni i pozbawieni wyobraźni. No, aż mi wypieki na polikach wyszły.
Grzecznie poinformowałam, że złożymy wniosek, ale szanse są marne, bo żaden bank nie weźmie tego typu wpływów jako dochodu gwarantowanego. Kłamałam, bo pojęcia nie miałam, co bank zrobi. Na szczęście kredytu nie dostali.
I jak tu zachować zdrowie psychiczne? No jak?!
Poglądy mam lewicowe. Obecnej władzy nie popieram. Czasem z Klientami pogawędzę na tematy polityczne, to też widzę, że większość myśli podobnie jak i ja. Często słyszę więc pytanie: to jak to jest, szanowna Pani, że ja na nich nie głosuję, Pani na nich nie głosuje, nikt, kogo znam na nich nie głosuje! To kto, do cholery, głosuje?!".
Zgaduj zgadula, szanowny Panie!
W handlu, jak to w handlu, ludzi spotyka się przeróżnej maści, lub, jak to ujął mój błyskotliwy kolega, rozmaitych gatunków. Mądrzy psychologowie biznesu już dawno te gatunki skatalogowali, nazwali i zdefiniowali, tworząc jeden z pierwszych rozdziałów biblii handlowca, pt."Typologia Klientów". Co bardziej doświadczeni koledzy po fachu zarzekają się, że każdy rodzaj homosapiens clientus już przerabiali i absolutnie nic nie jest w stanie ich zaskoczyć. Chapeau bas, Panowie.
Ze mnie niestety nadal nieopierzone pisklę, toteż daję sobie pełne prawo do złapania jeszcze niejednego sążnego wqrwa w swej karierze.
Idąc tym tropem...
Kilka dni temu wchodzi do salonu parka z synkiem. Na pierwszy rzut oka - typowi przedstawiciele rodu konkubenckiego. Pan z brzuszkiem, tribalem na mięsistym ramieniu i koszulką na ramiączkach, która pięknie tribala podkreśla. Pani z trwałą, w butach z czubkami i jeansowej spódniczce. Syn zwyczajny, na oko trzynastoletni.
Jako że jestem świeżo po kolejnym szkoleniu z umiejętności miękkich, pamiętam, że Klienta po wyglądzie nie oceniamy, bo się można bardzo zdziwić! Podchodzę więc z uśmiechem na ustach i pytam, jak mogę pomóc (jak! nie czy. podstawowa zasada dobrego handlu).
Państwo chcą kupić samochód. O ten. Wskazują na najbliższego suva. Ile to kosztuje? Pytają. Mówię, że cena zaczyna się od 80 tys zł. Aha. A jakie wyposażenie chcieliby mieć Państwo w swoim aucie? A jakie można? Wymieniam, oczywiście to z najwyższej wersji. To oni takie chcą. A silnik? Diesel, benzyna? Diesel. A jaki przebieg robią Państwo rocznie? Cisza. Widzę, że facet mnie nie rozumie. Najwidoczniej słowo "przebieg" nastręcza trudności. Próbuję więc ponownie. Ile kilometrów Pan przejeżdża w ciągu roku? Aaa, to niedużo. Czyli ile? A, ze 30 tys. rocznie. No to dużo, proszę Pana. Aha. No to może 25 tys. Nadal sporo. Daleko Państwo jeżdżą, po Polsce, za granicę? No nie, na zakupy i czasem do rodziny za miasto. Czyli pewnie z 10, 15 tys. No może. Ok, czyli raczej benzyna, nie diesel. Aha. A samochód ma hak? W standardzie nie, ale można dobrać. Taki najprostszy kosztuje 1800 zł. To Pani dołoży. A taką trumnę ma? Wskazuje na kufer na aucie demonstracyjnym. Też można dobrać. Koszt ok. 1500 zł. Ale do tego jeszcze poprzeczki trzeba. Kolejny tysiąc. Pani dołoży. A i opony zimowe! Ile za opony? Ze 2 i pół tysiąca, bo tu felga 17. To też Pani doliczy. I te nakładki na nadkola i drzwi. To też chcę. A, i takie rury widziałem w internecie. O, i progi! Z progami fajnie wygląda.
Liczę więc, liczę, dodaję i dodaję. I tak sobie myślę, że albo się mocno przeliczyli, albo wygląd może naprawdę człowieka zmylić.
Podliczyłam. Kupa kasy jak za ten model. Grubo ponad stówa. Informuję Państwa w nadziei, że ich nie przestraszę. Nie przestraszyłam. Pytam więc o finansowanie. Kredyt.
Na ile chcą Państwo wziąć ten kredyt? Na 10 lat. Za dużo. Maksymalnie można na 7. To na 7. Ile chcą Państwo wpłacić? A można nic? No można. To nic. Ok, rata prawie 3 koła. Jest akcept? Jest akcept. To potrzebuję dokumentów niezbędnych do złożenia wniosku. Zaświadczenie od pracodawcy, wpływy wypłaty na konto. Może być skanem. Pani przyniesie, bo maila nie używa. No dobra. Wychodzą.
Myślę sobie - przeliczyli się jak nic. Kasy nie mają, typowi kredyciarze, już pewnie nie wrócą.
Wrócili po 3 dniach. Z dokumentami.
Zaświadczenie od pracodawcy - żony. Zarobek brutto 2100 zł. Najniższa krajowa. Mój mąż nie pracuje, ale ja Pani tu jeszcze wpływy na konto przyniosłam. Patrzę i oczom nie wierzę. Z 500 plus dodatkowe 2 tysiaki. Z zapomogi kolejne 2 tysiaki. Plus wpływ z jakiegoś ośrodka pomocy społecznej - 1500 zł. Łącznie, miesięcznie, prawie 7 tys. Noż qrwa, nie wierzę.
Tak, ta oto Pani, siedząca przede mną, dostaje od Państwa pięć i pół tysiąca złotych polskich miesięcznie. Na rodzinę, na dzieci. Mąż nie pracuje (albo pracuje na czarno, cholera go wie). I ta oto potrzebująca, biedna rodzina, bez krzty wstydu, przychodzi do mojego biurka i lwią część podarowanych im pieniędzy (między innymi podarowanych przeze mnie) chce przeznaczyć na nowe, wypasione auto z salonu. No ręce opadają!
I już pomijam to, że kredyt ma być na 7 lat! Co zrobią jak się władza zmieni? Jak im hajs zabiorą? Jak dzieci podrosną i się przestaną kwalifikować do zapomogi? Gówno zrobią! Na chwilę obecną w ogóle ich to nie interesuje, w ogóle się nie przejmują, bo są głupi, nieodpowiedzialni i pozbawieni wyobraźni. No, aż mi wypieki na polikach wyszły.
Grzecznie poinformowałam, że złożymy wniosek, ale szanse są marne, bo żaden bank nie weźmie tego typu wpływów jako dochodu gwarantowanego. Kłamałam, bo pojęcia nie miałam, co bank zrobi. Na szczęście kredytu nie dostali.
I jak tu zachować zdrowie psychiczne? No jak?!
Poglądy mam lewicowe. Obecnej władzy nie popieram. Czasem z Klientami pogawędzę na tematy polityczne, to też widzę, że większość myśli podobnie jak i ja. Często słyszę więc pytanie: to jak to jest, szanowna Pani, że ja na nich nie głosuję, Pani na nich nie głosuje, nikt, kogo znam na nich nie głosuje! To kto, do cholery, głosuje?!".
Zgaduj zgadula, szanowny Panie!
Ostatnio edytowany:
2018-07-26 22:23:22