:dino mówi, że nic się nie dzieje więc...
54 godzin na koncie, ok 62% zakończone (główna misja nie skończona). Spoilery poniżej.
Nie oczekuję już żadnych znaczących niespodzianek, a kończyć grę będę przez następne miesiące (tyle zwiedzania!) więc pizgnę reckę teraz, co by towarzystwo rozruszać
Podtrzymuję wszystko co powiedziałem poprzednio, ale do tego dojdziemy.
GTA V jest wyjątkowe - z jednej strony jest mega zajebiste (chociaż dla mnie San Andreas dalej rządzi), z drugiej strony przerodziło się w potwora z moich koszmarów.
Bez owijania w bawełnę: Plusy:
- Ogromna mapa i zajebista oprawa graficzna - zwiedzania będzie co nie miara, a wszystko wygląda przepięknie. Co prawda poszczególne rejony nie są tak rozpoznawalne jak w poprzednich grach, ale są za to bardziej realistyczne.
- Deszcz! Krajobraz po deszczu, mokre ubrania - coś wspaniałego. Aż chce się zamykać te dachy w kabrioletach.
- Ślady na piachu - nie wiem dlaczego, ale jest w tym coś bardzo satysfakcjonującego.
- Osobiste pojazdy: można sobie odpicować i nie trzeba się obawiać, że wybuchnie i kasa stracona. Odzyskiwanie samochodów też strzał w dziesiątkę.
- Przypadkowi ludzie i ich misje - są zapamiętywalni. Mają imiona, czasem można do nich zadzwonić, albo bzyknąć. Te misje mają mniejszą lub większą głębię. Niestety GTA IV momentami bije je na głowę (np. Eddie Low), ale np. Nigel i jego partnerka daleko nie odstają.
- Lepsza interakcja z przechodniami. Mimo że w dalszym ciągu nie jest to poziom Snikersa 4.0 to naciskając E można nawiązać dwuzdaniową dyskusję z przypadkową laską. Czasem nawet da się wywołać bójkę. A czasem trafić na gang, który za kradzież pojazdu będzie ścigał.
- Misje Lestera - chyba najbardziej intrygująca część GTA V. Można nieźle zarobić i wzbogacić się na giełdzie.
- Michael i wzajemna interakcja 3 postaci (na poziomie fabularnym). Z tą swoją depresją gangstera, sarkazmem i niezgrabną porywczością jest dla mnie przezabawny. Miałem niezłą polewkę jak się wkurzał na polu golfowym, bo mu piłka wpadła do wody, albo w piach. Trevor i Franklin mniej mi przypadli do gustu, ale o tym potem.
- Precyzyjne lądowanie na spadochronie. Ile razy mi to uratowało życie!
- Cris Formage! Moja ulubiona postać z radia WCTR. Do tej misji jeszcze nie doszedłem, ale sam fakt... ech! Szaleństwo. Szkoda, że nie ma Marvina Trilla, albo Maurice z ogródkiem. W tym jeszcze roku zmieniam nazwisko na Kris Formage (to nie żart).
To tyle jeśli chodzi o wybitne zalety tej części, teraz będą minusy:
- Przełączanie się między bohaterami. Po *huj to było zrobione to nie wiem. Ok, czasem fajnie jest to zrobione w misjach (automatycznie), ale to wszystko. No i wkurza mnie ten dźwięk gdy ktoś jest w niebezpieczeństwie (tak przy okazji, to zawsze to olewam, bez żadnych konsekwencji).
- To jak grasz, dyktowane jest przez twórców. Masz robić to co ci każą i tyle. Nawet jeśli jest to na siłę. Jako przykład podam tutaj misję z Trevorem i torturami. Mimo, że rozumiem przesłanie tej misji, to nie uważam, że zmuszanie gracza do wyrywania zębów na żywca było dobrym rozwiązaniem. Po wątpliwie przyjemnym zapoznaniu się z postacią Trevora i po tym jak zostałem zmuszony tym padalcem grać, wyłączyłem grę i powróciłem dopiero następnego dnia.
- Trevor - po tym jak zabił Klebitza miałem ochotę go upierdolić a nie nim grać! I jeszcze to jak traktuje Wade'a... Postać absolutnie odrażająca, bez zasad moralnych, totalny wykolejeniec. A przynajmniej tak Rockstar nam go na początku przedstawił. Nie wiem czy to celowy zabieg, czy nie, ale jest to potwarz dla gracza. Dopiero potem odkrywamy, że Trevor jednak potrafi kochać i troszczyć się o innych i jakoś się go tam lubi na swój sposób. Tylko wtedy zaprzecza to temu co robiliśmy nim przez pierwsze godziny gry! Trevor jest strasznie niekonsekwentny i dla mnie mógłby w ogóle nie istnieć.
- Franklin = CJ. To tyle. Lubię gościa, ale to w dalszym ciągu CJ. "Fo sho!" "My car!"
- Nie da się zmieniać osobistych samochodów. Szkoda. I dlaczego w dalszym ciągu nie ma systemu z Saints Row? Nie po to wydaję na grata setki tysięcy dolców, żeby gra mi go nagle "zniknęła" bo misja chce żebym użył innego wozu.
- To o czym mówiłem poprzednio: mikropłatności w grze single player (być może był to błąd gry, bo nigdzie nie widziałem podobnego problemu, co nie zmienia faktu, że to wina Online). To jest absolutnie karygodne i niedopuszczalne. Oraz fragmentacja gry - jaka by ona nie była - czy to 1 bajt danych, czy 1/3 gry, fragmentacja jest jakimś chorym eksperymentem. Grając Franklinem, ten bez przerwy pier*oli o Chopie, że nasrał i musi go wytrenować. Za każdym razem, gdy przechodzi obok tego zasranego psiaka, mówi o tych gównach. Za każdym razem! Dlaczego Rockstarowi tak zależy żebym użył tego zakichanego iFruita? Poza tym dlaczego na głównej stronie menu są informacje wyłącznie o trybie Online? Kupiłem GTA V dla singla, a nie multi, w którym traci się nerwy na trolli i dzieciaki 14-letnie. Nienawidzę tego że pchnęli tę serię w stronę multi. A patrząc na to jak szara masa to wszystko chętnie łyka, pewnie będzie jeszcze gorzej...
- tryb FPP - obiecujący, ale rozczarowujący. Ktoś próbował sterować samochodem przy pomocy klawiatury, albo myszy? Powodzenia. Przełączać mi się co chwila nie chce. Zostałem przy TPP.
- Los Santos nie tyle się "rozbudowało" co w magiczny sposób kompletnie zmieniło. Grove Street? Serio? Mapa w ogóle starego Los Santos nie przypomina.
- Rockstar robi wszystko, żeby modów nie można było uruchomić. W tym również banuje. Nie wiem czy się do końca rozumiemy, drodzy czytelnicy: Gra single player nie pozwala na mody, bo się dostaje bana (!!!). A wiadomo dlaczego, prawda? Bo Online. Je*ane Online. Ech...
- Radio jest jeszcze gorsze od GTA IV. Niestety. Podczas gry San Andreas błyszczało reklamami, utworami (które znam na pamięć prawie wszystkie ze wszystkich stacji) i audycjami (Lazlow był tylko w dwa/trzy razy, ale za to jego kwestie pamiętam do dziś). Teraz to jest głównie rozmowa o penisach i o murzynach. Nie ma za bardzo z czego się śmiać. W GTA IV była jeszcze TV, Space Rangers, Ricky Gervais, Bas Rutten. Teraz tego praktycznie nie ma. Nawet Rangersów spieprzyli.
Mimo tych wszystkich minusów, nowe GTA wciąga jak gnojówka i daje mnóstwo przyjemności. Po odrzuceniu i przegryzieniu pierwszych niesmaków, które były zupełnie niepotrzebne, rozgrywka nie przypomina już jedzenia potłuczonego szkła, tylko sączenie drogiej whisky. Niestety, w swojej zajebistości, piątka gubi coś co mają poprzednie części - charakter. Zostałem zbombardowany wszystkim ze wszystkich stron, zanim byłem w stanie spamiętać imiona głównych postaci. Jeśli poszczególnym częściom miałbym przypisać owoc, to GTA V byłaby zmieloną papką wieloowocową.
54 godzin na koncie, ok 62% zakończone (główna misja nie skończona). Spoilery poniżej.
Nie oczekuję już żadnych znaczących niespodzianek, a kończyć grę będę przez następne miesiące (tyle zwiedzania!) więc pizgnę reckę teraz, co by towarzystwo rozruszać
Podtrzymuję wszystko co powiedziałem poprzednio, ale do tego dojdziemy.
GTA V jest wyjątkowe - z jednej strony jest mega zajebiste (chociaż dla mnie San Andreas dalej rządzi), z drugiej strony przerodziło się w potwora z moich koszmarów.
Bez owijania w bawełnę: Plusy:
- Ogromna mapa i zajebista oprawa graficzna - zwiedzania będzie co nie miara, a wszystko wygląda przepięknie. Co prawda poszczególne rejony nie są tak rozpoznawalne jak w poprzednich grach, ale są za to bardziej realistyczne.
- Deszcz! Krajobraz po deszczu, mokre ubrania - coś wspaniałego. Aż chce się zamykać te dachy w kabrioletach.
- Ślady na piachu - nie wiem dlaczego, ale jest w tym coś bardzo satysfakcjonującego.
- Osobiste pojazdy: można sobie odpicować i nie trzeba się obawiać, że wybuchnie i kasa stracona. Odzyskiwanie samochodów też strzał w dziesiątkę.
- Przypadkowi ludzie i ich misje - są zapamiętywalni. Mają imiona, czasem można do nich zadzwonić, albo bzyknąć. Te misje mają mniejszą lub większą głębię. Niestety GTA IV momentami bije je na głowę (np. Eddie Low), ale np. Nigel i jego partnerka daleko nie odstają.
- Lepsza interakcja z przechodniami. Mimo że w dalszym ciągu nie jest to poziom Snikersa 4.0 to naciskając E można nawiązać dwuzdaniową dyskusję z przypadkową laską. Czasem nawet da się wywołać bójkę. A czasem trafić na gang, który za kradzież pojazdu będzie ścigał.
- Misje Lestera - chyba najbardziej intrygująca część GTA V. Można nieźle zarobić i wzbogacić się na giełdzie.
- Michael i wzajemna interakcja 3 postaci (na poziomie fabularnym). Z tą swoją depresją gangstera, sarkazmem i niezgrabną porywczością jest dla mnie przezabawny. Miałem niezłą polewkę jak się wkurzał na polu golfowym, bo mu piłka wpadła do wody, albo w piach. Trevor i Franklin mniej mi przypadli do gustu, ale o tym potem.
- Precyzyjne lądowanie na spadochronie. Ile razy mi to uratowało życie!
- Cris Formage! Moja ulubiona postać z radia WCTR. Do tej misji jeszcze nie doszedłem, ale sam fakt... ech! Szaleństwo. Szkoda, że nie ma Marvina Trilla, albo Maurice z ogródkiem. W tym jeszcze roku zmieniam nazwisko na Kris Formage (to nie żart).
To tyle jeśli chodzi o wybitne zalety tej części, teraz będą minusy:
- Przełączanie się między bohaterami. Po *huj to było zrobione to nie wiem. Ok, czasem fajnie jest to zrobione w misjach (automatycznie), ale to wszystko. No i wkurza mnie ten dźwięk gdy ktoś jest w niebezpieczeństwie (tak przy okazji, to zawsze to olewam, bez żadnych konsekwencji).
- To jak grasz, dyktowane jest przez twórców. Masz robić to co ci każą i tyle. Nawet jeśli jest to na siłę. Jako przykład podam tutaj misję z Trevorem i torturami. Mimo, że rozumiem przesłanie tej misji, to nie uważam, że zmuszanie gracza do wyrywania zębów na żywca było dobrym rozwiązaniem. Po wątpliwie przyjemnym zapoznaniu się z postacią Trevora i po tym jak zostałem zmuszony tym padalcem grać, wyłączyłem grę i powróciłem dopiero następnego dnia.
- Trevor - po tym jak zabił Klebitza miałem ochotę go upierdolić a nie nim grać! I jeszcze to jak traktuje Wade'a... Postać absolutnie odrażająca, bez zasad moralnych, totalny wykolejeniec. A przynajmniej tak Rockstar nam go na początku przedstawił. Nie wiem czy to celowy zabieg, czy nie, ale jest to potwarz dla gracza. Dopiero potem odkrywamy, że Trevor jednak potrafi kochać i troszczyć się o innych i jakoś się go tam lubi na swój sposób. Tylko wtedy zaprzecza to temu co robiliśmy nim przez pierwsze godziny gry! Trevor jest strasznie niekonsekwentny i dla mnie mógłby w ogóle nie istnieć.
- Franklin = CJ. To tyle. Lubię gościa, ale to w dalszym ciągu CJ. "Fo sho!" "My car!"
- Nie da się zmieniać osobistych samochodów. Szkoda. I dlaczego w dalszym ciągu nie ma systemu z Saints Row? Nie po to wydaję na grata setki tysięcy dolców, żeby gra mi go nagle "zniknęła" bo misja chce żebym użył innego wozu.
- To o czym mówiłem poprzednio: mikropłatności w grze single player (być może był to błąd gry, bo nigdzie nie widziałem podobnego problemu, co nie zmienia faktu, że to wina Online). To jest absolutnie karygodne i niedopuszczalne. Oraz fragmentacja gry - jaka by ona nie była - czy to 1 bajt danych, czy 1/3 gry, fragmentacja jest jakimś chorym eksperymentem. Grając Franklinem, ten bez przerwy pier*oli o Chopie, że nasrał i musi go wytrenować. Za każdym razem, gdy przechodzi obok tego zasranego psiaka, mówi o tych gównach. Za każdym razem! Dlaczego Rockstarowi tak zależy żebym użył tego zakichanego iFruita? Poza tym dlaczego na głównej stronie menu są informacje wyłącznie o trybie Online? Kupiłem GTA V dla singla, a nie multi, w którym traci się nerwy na trolli i dzieciaki 14-letnie. Nienawidzę tego że pchnęli tę serię w stronę multi. A patrząc na to jak szara masa to wszystko chętnie łyka, pewnie będzie jeszcze gorzej...
- tryb FPP - obiecujący, ale rozczarowujący. Ktoś próbował sterować samochodem przy pomocy klawiatury, albo myszy? Powodzenia. Przełączać mi się co chwila nie chce. Zostałem przy TPP.
- Los Santos nie tyle się "rozbudowało" co w magiczny sposób kompletnie zmieniło. Grove Street? Serio? Mapa w ogóle starego Los Santos nie przypomina.
- Rockstar robi wszystko, żeby modów nie można było uruchomić. W tym również banuje. Nie wiem czy się do końca rozumiemy, drodzy czytelnicy: Gra single player nie pozwala na mody, bo się dostaje bana (!!!). A wiadomo dlaczego, prawda? Bo Online. Je*ane Online. Ech...
- Radio jest jeszcze gorsze od GTA IV. Niestety. Podczas gry San Andreas błyszczało reklamami, utworami (które znam na pamięć prawie wszystkie ze wszystkich stacji) i audycjami (Lazlow był tylko w dwa/trzy razy, ale za to jego kwestie pamiętam do dziś). Teraz to jest głównie rozmowa o penisach i o murzynach. Nie ma za bardzo z czego się śmiać. W GTA IV była jeszcze TV, Space Rangers, Ricky Gervais, Bas Rutten. Teraz tego praktycznie nie ma. Nawet Rangersów spieprzyli.
Mimo tych wszystkich minusów, nowe GTA wciąga jak gnojówka i daje mnóstwo przyjemności. Po odrzuceniu i przegryzieniu pierwszych niesmaków, które były zupełnie niepotrzebne, rozgrywka nie przypomina już jedzenia potłuczonego szkła, tylko sączenie drogiej whisky. Niestety, w swojej zajebistości, piątka gubi coś co mają poprzednie części - charakter. Zostałem zbombardowany wszystkim ze wszystkich stron, zanim byłem w stanie spamiętać imiona głównych postaci. Jeśli poszczególnym częściom miałbym przypisać owoc, to GTA V byłaby zmieloną papką wieloowocową.
--