Druga słynna na cały świat japońska potrawa, może nawet lepsza niż sushi? I nie potrzeba do niej żadnych ekumenicznych (tfu, akutermicznych ) wynalazków z kolorową pokryweczką, daltoniści nie odróżniający zielonego od czerwonego też dadzą radę, a lenie przypalający bez zepterów nawet wodę na herbatę poradzą sobie koncertowo
Jak większość, i ta potrawa wzięła się z biedy, pierwotnie japońscy chłopi smażyli ją sobie na łopatach w charakterze lunchu, jako dodatki stosując to, co udało im się znaleźć w czasie dnia. W wersji odrobinkę ucywilizowanej na 4 porcje potrzebujemy:
- pół kilo ładnej wołowiny, najlepsza jest delikatnie poprzerastana w środku, np. łojówka
- 8 całych shiitake, których kapelusze nacinamy na krzyż
- garść enokitake, ciężko kupić, można zastąpić młodymi kapeluszami pieczarek pociętymi w zapałkę w ostateczności
- częsć pora między "białym" a "całkiem zielonym" pokrojona w ukośne plastry
- 8 cebulek dymek, bez szczypioru, ale z kawałkiem łodygi, przecięta na pół
- 1 spora marchew pokrojona w talarki
- 10-15 deko tofu
- garść kiełków fasoli mung
- 10-15 deko pędów bambusa (z puszki)
- 10-15 deko dość grubo pokrojonej kapusty pekińskiej, najlepiej biale środki liści
- opcjonalnie: garść liści jadalnej chryzantemy albo kilka listków świeżego szpinaku moczonego uprzednio w mięcie
- garść sparzonego makaronu shirataki
- 4 całe jajka
Na sos, w równych proporcjach, powiedzmy po 1/3 szklanki
- sake (ostatecznie czysta wódka)
- mirin (balsam pomorski)
- sos sojowy
- dwie łyżki brązowego cukru
1: robimy sos, mieszamy wszystkie składniki i gotujemy aż alkohol wyparuje.
2: lekko zmrożoną wołowinę kroimy w jak najcieńsze plastry, wrzucamy na suchą patelnię, po kilku potrząśnięciach podlewamy 1/3 sosu i chwilę smażymy
3: dookoła podmażonego mięsa układamy w ładych grupach pozostałe składniki, zalewamy pozostałym sosem i smażymy dalej
4: jajka wbijamy do 4 miseczek i bełtamy lekko
5: zestawiamy patelnię z ognia, każdy bierze sobie pałeczkami jakiś kąsek, macza go w jajku i zjada.
Ja oddzielam białko i maczam tylko w żółtku.
Jak większość, i ta potrawa wzięła się z biedy, pierwotnie japońscy chłopi smażyli ją sobie na łopatach w charakterze lunchu, jako dodatki stosując to, co udało im się znaleźć w czasie dnia. W wersji odrobinkę ucywilizowanej na 4 porcje potrzebujemy:
- pół kilo ładnej wołowiny, najlepsza jest delikatnie poprzerastana w środku, np. łojówka
- 8 całych shiitake, których kapelusze nacinamy na krzyż
- garść enokitake, ciężko kupić, można zastąpić młodymi kapeluszami pieczarek pociętymi w zapałkę w ostateczności
- częsć pora między "białym" a "całkiem zielonym" pokrojona w ukośne plastry
- 8 cebulek dymek, bez szczypioru, ale z kawałkiem łodygi, przecięta na pół
- 1 spora marchew pokrojona w talarki
- 10-15 deko tofu
- garść kiełków fasoli mung
- 10-15 deko pędów bambusa (z puszki)
- 10-15 deko dość grubo pokrojonej kapusty pekińskiej, najlepiej biale środki liści
- opcjonalnie: garść liści jadalnej chryzantemy albo kilka listków świeżego szpinaku moczonego uprzednio w mięcie
- garść sparzonego makaronu shirataki
- 4 całe jajka
Na sos, w równych proporcjach, powiedzmy po 1/3 szklanki
- sake (ostatecznie czysta wódka)
- mirin (balsam pomorski)
- sos sojowy
- dwie łyżki brązowego cukru
1: robimy sos, mieszamy wszystkie składniki i gotujemy aż alkohol wyparuje.
2: lekko zmrożoną wołowinę kroimy w jak najcieńsze plastry, wrzucamy na suchą patelnię, po kilku potrząśnięciach podlewamy 1/3 sosu i chwilę smażymy
3: dookoła podmażonego mięsa układamy w ładych grupach pozostałe składniki, zalewamy pozostałym sosem i smażymy dalej
4: jajka wbijamy do 4 miseczek i bełtamy lekko
5: zestawiamy patelnię z ognia, każdy bierze sobie pałeczkami jakiś kąsek, macza go w jajku i zjada.
Ja oddzielam białko i maczam tylko w żółtku.
--
Wolności słowa strzeż jak oka w głowie. Niech osieł pisze. Daj, niech się wypowie. Im gęściej będzie kazał, prawił, głosieł - tym rychlej poznasz, jaki z niego osieł.